Listopadowe dni…

We wcześniejszej …

We wcześniejszej notce pisałam już, ale powrótrzę. NIE LUBIĘ LISTOPADA !! Ba, nawet udało mi sie wykrzyczeć.Nie lubie tych krótkich, płaczących deszczem dni, tych bezlistnych drzew. Listopad działa na mnie przytłaczająco. I to wstawanie ciemną nocą… I te powroty z pracy ciemną nocą…  Okropne!! W takie właśnie dni marzy mi sie słoneczna plaża z nagrzanym słońcem piaskiem… O taka własnie :

Wieczorny spacer przy zachodzie słońca, bo na spacer przy wschodzie słońca nie mam najmniejszych szans :D

Ech… chyba pójdę do solarium :D:D

Spokój

Myślę, że to jedyne …

Myślę, że to jedyne miejsce w sieci, gdzie znajduję spokój i czuję się "u siebie". Prawdę mówiąc, nie mam dalej pojęcia, po co mi ten blog. Może trochę na zasadzie: jak wszyscy to wszyscy? Wszędzie, gdzie cokolwiek pisałem, zawsze robiłem to szybko i od razu "enter". Gdybym zaczął czytać powtórnie i zastanawiać się nad czymś głębiej, niczego bym nigdzie nie napisał. Ale też nigdy nie żałuję wypowiedzianych słów. Nie mówię tu o słowach z moich tylko ust. Mówię o wszystkim, co napisałem-powiedziałem sam jak i o tym, co ktoś powiedział-napisał do mnie. Nie żałuję w zyciu niczego, co się zdarzyło. I nie jestem pewien, czy chciałbym coś w tym życiu zmieniać.

uceikła mi jesień…

Obiecałam …

Obiecałam Bezpodstawnie weekendowe spotkanie z jesienią. Kolorwe liście szeleszące pod stopami… I takie tam, uroki jesieni :). Cały tydzień pracowałam nad Bezpodstawnym ;).  I gdy już się prawie udało… Aura dała mi pstryczka w nos – najpewniej Bezpodstawnie maczał w tym swój palec :D. Nic to, wyruszę na spotkanie zimy:D, też bywa ładna:D. Może tym razem Bezpodstawnie sprowadzi … wiosnę?? :):)

Zapraszam dzisiaj na spacer w urokliwe riuny zamku. Bezpodstawnie, proszę chodź ze mną :)

Zobacz w oddali, nie takiej znowu dalekiej rysują sie mury zamku :

 

 

:):)

 

Zawsze na …

 

Zawsze na świecie ktoś na kogoś czeka (…) I gdy w końcu skrzyżują się drogi tych dwojga i spotkają się ich spojrzenia, to wtedy znika cała przeszłość i cała przyszłość. (…) Bo jeśliby tak nie było, to marzenia całego ludzkiego rodzaju nie miałyby najmniejszego sensu
(Paulo Coelho)

taka ballada

Idzie Diabeł ścieżką …

Idzie Diabeł ścieżką krzywą pełen myśli złych
Nie pożyczył mu na piwo, nie pożyczył nikt
Słońce smaży go od rana, wiatr gorący dmucha
Diabeł się z pragnienia słania w ten piekielny upał
Idzie Anioł wśród zieleni, dobrze mu sie wiedzie
Pełno drobnych ma w kieszeni i przyjaciół wszędzie
Nagle przystanęli obaj na drodze pod sliwką
Zobaczyli, że im wyszedł browar na przeciwko
Nie ma szczęścia na tym świecie, ni sprawiedliwości
Anioł pije trzecie piwo, Diabeł mu zazdrości
Postaw piwo, mówi Diabeł, Bóg ci wynagrodzi
My artyści w taki upał, żyć musimy w zgodzie
Na to Anioł zatrzepotał skrzydeł pióropuszem
I powiada, dam ci piwo w zamian za twą duszę
Musiał Diabeł swoją dusze Aniołowi sprzedać
I stworzyli wspólne Piekło, z odrobiną Nieba.

okołozaduszkowo

<img height="633" …

Palimy znicze. Ogień, światło – to symbol życia, to symbol przejścia na drugą, jasną stronę. Dla nas to pamięć o zmarłych. "Rozmowa" czasem przybierająca kształt modlitwy, chwila zadumy, wspomnienie… To czas, gdy przy grobach, spotykamy się z rodziną. Dla wielu, to okres "ruchu w interesie" i wielkich zarobków.

Jakoś nie mam Veny…

Ogłoszenie !! / nie parafialne, a moje, osobiste /

Oglaszam wszem i …

Oglaszam wszem i wobec, że w przyszły weekend wybieram się uzbrojona w aparat marki sony na Wielkie Spotkanie.

Spotkanie z jesienią :). I nawet jeśli Bezpodstawnie przykuje się do kanapy w salonie, zabiorę Go z  nią :D:D.

Podjęłam męska, bardzo nieodwołalną decyzję ! Koniec z siedzeniem /i nie tylko/ na kanapie. Coż to będzie za przyjemność, po prowrocie,  rzeczoną wyżej zająć.:D:D.

A jesienne liście takie, no zresztą, proszę zobacz :

a droga…zobacz :

:):)

No to tyle na dzisiaj… Bezpodstawnie za mną caly czas stoi… Nie mogę już dłużej…

:):):)

Chujnia!!

<img alt="" …

Lepiej do mnie bez kija, niech nikt nie waży się podchodzić! Uprasza się, aby  nie dociekać przyczyn mojej wścieklizny, ponieważ jest ona zupełnie bezprzyczynowa! I nie mam kaca! Nic mnie nie boli! Jestem zwarty i gotowy do skoku, w celu podgryzienia tętnic szyjnych, każdemu, kto mi wejdzie dziś w drogę! Uprzedzam lojalnie: trzy "ch" w bok ode mnie dziś!

Urok starej fotografii…

<img height="341" …

Lubię stare fotografie, mam ich sporo w domu. Czasem, nawet nie wiem, kogo konkretnie przedstawiają. Na tej zamieszczonej powyżej, dokładnie wiem, kto jest kim. Ten najmłodszy chłopiec, to mój dziadek "po mieczu". Nikt z osób tutaj uwiecznionych już nie żyje. Ich dzieci też w większości poumierały jakiś czas temu. W twarzach kuzynów i ich dzieci rozpoznaję rysy osób, które tu widzę. W moich żyłach, płynie domieszka ich krwi. W mojej samotni, mam po nich pamiątki. Nie wiem, skąd wzięła się we mnie "żyłka", zmuszająca mnie niejako, do kultywowania pamięci o przodkach. Być może, któreś z nich mi ją przekazało w genach. Teraz, już za późno by ich "poznać". Lubię tradycję. Lubię wiedzieć kim jestem.

Schowane.

<img height="318" …

Świat zamknięty w dłoniach, schowany w kieszeni, dokładnie. Tak, żeby nie wystawał i żeby nikt nie mógł go zauważyć. Takie małe indywidualne światy. Takie własne, wypocone poglądy. Ludzie są popierdzieleni w swej indywidualności. Nie wiedzą często, że wtapiają się w szarą masę i są w niej nie do odróżnienia od innych. Ta masa nieustannie miesza się ze sobą dając szarość dnia codziennego. A co robią w tym wszystkim słowa? Ubieramy nimi uczucia, odczucia, odmienne stany świadomości. Rzucamy je na wiatr, wykrzykujemy do innych i wpisujemy w miejsca, gdzie wydają się nam zostać na wieki. Wieczność, na zawsze…to cholernie długo jednak.

odwilż…

<img alt="" …

Chyba już nieco odpuszcza. Wychodzę na "prostą", ale to też jest jakaś krzywa, tyle tylko, że mniej zagmatwana. Nie lubię chodzić zygzakiem, nie lubię pracować na czas, na akord. Pracuję szybko, pod warunkiem, że nikt nie stoi mi za plecami ze stoperem. Nienawidzę przymusu, żadnego, nie lubię robić nic pod dyktando i źle się czuję, jeśli jestem zmuszony do czegokolwiek. Wiem – wszyscy tak mają. :).

Myśli w złoto oprawne

<img height="335" …

1. "W każdym z nas jest dwóch facetów, z których przynajmniej jednemu należy się w mordę".

2. "Człowiek nie zna siebie i jest potworem, nie wiedząc o tym".

3. "Człowiek nie wie, jaki jest paskudny, dopóki nie przebierze się za kobietę".

4. "A kiedy przyjdzie do mnie ta z kosą, niech będzie młodą, piękną i bosą, abym nie słyszał za wczasu stukania jej obcasów".

5. "Dyplomata, to ktoś, kto potrafi powiedzieć "spierdalaj" w taki sposób, że poczujesz podniecenie w związku ze zbliżającą się wyprawą".

Nic więcej w tej chwili nie przychodzi mi do głowy.

Nikt ważny…

<img alt="" …

Często, takie zdjęcia, wyglądają jak kicz. Ale są to prawdziwe fotografie tego, co jest gdzieś daleko. Czasem zastanawiam się, gdzie jest koniec.  Podobno Wszechświat stale się rozszerza. Rozumiemy to, wyobrazić sobie możemy ten ogrom, jako światło rozprzestrzeniające się z jednego punktu-źródła. Tylko dokąd biegnie i jak długo? W którym miejscu można powiedzieć, że to już koniec i czy taki koniec istnieje? Gdy patrzę w usłane gwiazdami niebo, czuję swoją małość. Co znaczą moje gabaryty, przy rozmiarach czegoś większego? Czy wszystko, to kwestia jakiegoś porównania? Własciwego punktu odniesienia? Jak wygląda "mój czas", tutaj, w porównaniu z odległościami mierzonymi w latach świetlnych? Jak wyglądałbym, jako kwant energii na tle tego ogromu? Czas mój, byłby tak krótki, że niemozliwy do zarejestrowania. Jesteśmy takim błyskiem światła, który gaśnie niezauważony. O ile moje "życie" przedstawione jako błysk, jest niczym na tle Nieba, to koniec mój, mojego życia, jest wyobrażalny, prawie namacalny, w punkcie o określonych współrzędnych: T-Ż(x,y,z). A gdzie jest koniec ogromu? Tego nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić. Chyba przymierzyłem do siebie rzeczy, których przymierzyć nie powinienem, których przymierzyc się nie da. Oczywiście istnieje wiele teorii i wzorów, które w przybliżeniu mogą nam to COŚ opisać, ale to tylko "szkiełko i oko". Czym więc jesteśmy?… Wszystko jest kwestią doboru odpowiedniej skali porównań :).

Kiedyś, będę tylko wspomnieniem, przelotną myślą u wąskiej grupy takich "Błysków" jak ja, ale i tak nie na długo…w porównaniu z Czasem. Wobec tylu Rzeczy Wielkich – jesteśmy NICZYM.

Zapraszam…

<img title="kawa" …

kawaDzień dobry… Przede mną perspektywa aż czterech wolnych dni :) Lubię ten wieczorny komfort – nie musze się stresować, że zaśpię, że nie usłyszę tych wszystkich dzwoniących urządzeń, że nie usłyszę budzącego mnie  Bezpodstawnie, który  o tej porze zaczyna już swoją pracę i..strasznie się denerwuje nie mogąc mnie dobudzić:) Uwielbiam to poranne leniuchowanie, to powolne rozbudzanie się ze świadomościa, że NIE MUSZĘ sie nigdzie spieszyć… Zapraszam zatem na poranną kawę –  do wyboru : rozpustną :) lub moją, to znaczy ze śmietanką i cukrem. Bezpodstawnie czujesz ten aromat??

:):):)

Tak naprawdę, nie dzieje się nic

<img alt="" …

Spotkanie po latach…na zakończenie "wolności". Wiedziałem, że kiedyś się skończy, wszystko się kiedyś kończy. Najszybciej, kończy się to, co lubimy najbardziej. Nie runął żaden mur, oderwał się tylko kamień, może dwa. A może to ja, oderwałem się od muru ale w kokonie? Minęła epoka…całe wieki minęły, a MY pozostaliśmy tacy sami. Kilka zdań, kto wie, co u kogo. Drinki, papierosy, fajka wodna. Nowe kawały, przyniesione z różnych stron i zdjęcia :). Trochę śmiechu, trochę zadumy, trochę codziennych plotek. Głośna muzyka w klubie. Może spoważnieliśmy? Być może wyglądamy nieco inaczej niż kiedyś, ale to MY, ci sami, kórzy kiedyś, nosiliśmy głowy w chmurach. Mieliśmy swoje ideały, swój plan na życie…Planowaliśmy wspólne wakacje, weekendowe wypady i imprezy. Razem kuliśmy do egzaminów, wymieniali się wiedzą. Składaliśmy sobie wzajemnie życzenia, na "nową drogę życia".

PRZYJACIELE…koledzy, znajomi. Cieszę się, że nadal trzymamy się razem i co jakiś czas, udaje nam się wspólnie spotkać. Cieszy mnie, że pomimo upływającego czasu potrafimy się ze soba dobrze bawić. Nasze drogi, rozeszły się. Każdy zabrał ze sobą swój dyplom na dorosłe i samodzielne życie. Nie zatraciliśmy się w codzienności. Może nasze oczekiwania, nieco się zmieniły, mamy inne priorytety. Żyjemy osobno, właściwie, łączą nas tylko wspomnienia, wspomnienia tych burzliwych lat młodości.

Cóż znaczy ten czas, który nas dzieli do następnego spotkania? Nie znaczy nic, zupełnie nic. Kiedyś znów się spotkamy, znów pogadamy, jak dawniej. My będziemy tak samo przystojni, dziewczyny równie piękne co kiedyś…Pieprzona melancholia!

niecenzurowany sen

<p class="MsoNormal" …

22.XII.96 – "więzień"

Dziwny sen, na początku byłem obserwatorem, potem stopniowo „bohaterem” snu.

Chłodny dzień, wilgotno, koniec lata lub początek jesieni. Cos jakby obóz jeniecki dla jednego żołnierza (młody blondyn w moro, niepodobny do mnie), dookoła las, sosny.

Ukartowano ucieczkę tego jeńca-żołnierza bez jego wiedzy. On nie wie do końca co jest grane, cały jest głupi. Jakiś ważniak, (niby wróg) głupio się uśmiecha i próbuje dać do zrozumienia, żeby dał dyla, bo pozwalają mu uciec (jest to jakby wygodne dla nich, chcą się go pozbyć). On łapie o co chodzi, bez słów, ale jest zdumiony i niepewny tak do końca o co biega (zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe). Ostrożnie próbuje „uciekać” waha się, a tu wszyscy wrogowie jakby go nie widzieli. Spisek? Po co ta maskarada?? Dla kogo?? są tylko dwie strony: on więzień i oni strażnicy. Mogli mu normalnie powiedzieć: jesteś wolny.

Wychodzi na polanę (powoli miesza się ze mną). Polana jest po podorywce duża rozległa. Boi się, że go ustrzelą, chce iść w prawo lasem, oni go kierują po przekątnej przez mokrą ziemię. Idzie coraz szybciej, rozgląda się niepewnie, patrząc skąd i kiedy przyjdzie cios, jak zwierzę w eksperymencie. Ja też czuję bezsens tej sytuacji i niepokój „zbiega”.

Powoli wcielam się w niego; właściwie jestem już nim (w dżinsach, swetrze), czuję coraz większy strach, bo coraz bliżej do celu – lasu gdzie można się schować i być niewidocznym. Denerwuję się jestem zziajany, jest bardzo zimno i wilgotno, dyszę ciężko i widzę parę, która wydobywa się z moich ust wraz z moim oddechem. Czuje też ból krtani i tchawicy taki jak przy bieganiu na zimnie, bez kondycji.

Nie wiem co jest grane, uciekam dalej jak przed nagonką. Trawa, nierówna powierzchnia, pagórki jakieś takie, niby polana za mną, nie jestem jak na dłoni, do odstrzału, ale cos mi tu nie gra.

Dobiegam do budynku (to wcale nie przypomina budynku) tylko wiem, że to jest jakiś  dom, że mieszka tam starszy pan ok. 60. Niby tu znajdę pomoc, jedzenie, jest jakaś służąca przez moment i uświadamiam sobie nagle, że w tym domu jest prawdziwe zagrożenie. Nie wiem jakie, o co tu chodzi, ale dociera do mnie, że okrutnie ze mnie zadrwiono, wystawili mnie, wypuścili. Od początku coś mi nie grało.

Otwieram drzwi, widzę tego faceta, który chwilowo nie ma czasu i „zajmie się mną później”. Dręczy mnie, bo wiem, że to „gleba”, tylko specjalnie sadysta chce bym się bał dłużej.

Boję się niepewności – co będzie dalej? Wiem, że nie ucieknę, ale szukam, łażę po wnętrzach nie przypominających wcale wnętrz. Wszystko pulsuje, zlewa się ze sobą. To właściwie niczego realnego nie przypomina. To coś jak obrazy Picassa, przestrzenne kształty nie do opisania słowami, bo płaskie i jakby żyły (nie znam tego wymiaru). Koła, prostokąty, bryły pulsujące i przenikające się wzajemnie. Tak samo kolory: żywe, ruchome, żółty, niebieski, czerwony.

I nagle boje się bardzo, bo nie potrafię tego pojąć to jest jakieś obce nieznane i nie wiem co z tego wyskoczy.

Wtedy staję i tłumaczę sobie jak dziecku, gestykulując:

Uspokój się! To przecież twój sen! To ty śnisz! Nic ci się nie może stać! Nie panikuj to jest sen! To jest sen! Ty śnisz! Nic ci nie grozi! Oglądaj to jak w filmie, to świadome śnienie, jesteś tego świadom, zaraz się obudzisz!

I obudziłem się.

To było dawno, teraz rozumiem, co chciała mi podpowiedzieć moja podświadomość. A Wy, jak sądzicie?

Do kobiet, które mnie kochają

   <img height="463" …

  

Choroba, to taki dziwny stan. Szczególnie jest on udziwniony, gdy choruję ja, ponieważ bez wątpienia jestem facetem. Udałem się dziś do tzw. kontroli lekarskiej. Była to kontrola, zupełnie rutynowa. Po wyjściu z domu (za dalego, by wracać), przypomniałem sobie, że za cholerę nie jestem w stanie, odtworzyć z pamięci (umęczonej chorobą pamięci – nadmienię) tej dziwacznej nazwy antybiotyku. Pomyślałem, że to zupełnie jest zbędne. Podam pstawową informację, jak on na mnie podziałał i to wystarczy. Podejrzewam, że lekarz, u którego byłem poprzednim razem, przepisał mi ten lek złośliwie, albo się po prostu pomylił. Nie przeszło mi, natomiast świetnie się po nim rzygało. Po pewnym czasie, znalazłem się w gabinecie. Ops, właśnie drugi raz przypaliłem mięso, poprzednim razem…jakoś słabo przywarło. Powróćmy do gabinetu. Mina Pani doktor, była conajmniej dziwna, wyrażała zdumienie. Jakby mówiła do mnie: a cożeś chłopie mi się tu z choinki urwał. Wyszedłem na totalnego ćwoka. Jakoś to przeżyję, ponieważ jak wiecie, jestem bardzo chory i w zasadzie mogę nawet za chwilę wyzionąć ducha. A zwłaszcza, że w drodze powrotnej, robiąć zapasy żywieniowe, zupełnie wyleciało mi z głowy, że dostałem kawałek papierka, zwanego receptą. Oczywiście, apteka nie wyskoczyła na mnie znienacka, ponieważ obrałem drogę na skróty (coś słaby jstem), omijając ją szerokim łukiem. Tak to bywa, gdy mężczyzna niedomagającym jest. Jeśli dożyję do jutra, w co bardzo wątpię, pójdę do tej cholernej apteki kupię i zjem, wszystko razem z opakowaniem i na miejscu. Dziś, żadna siła nie zmusi mnie, bym wyszedł jeszcze raz  z domu, ostatecznie, nie jestem samobójcą. Mężczyzna, nie załamuje się z byle powodu. Nic nie jest w stanie wyprowadzić go z równowagi. TACY JESTEŚMY DZIELNI! I właśnie dlatego nas kochacie. (to g’woli wyjaśnienia, gdyby któraś z Pań jeszcze nie wiedziała, dlaczego kocha swojego faceta) :> 

taka jesień…

Dęby stały jeszcze w …

Dęby stały jeszcze w ciemnej zieleni, ale olchy, graby, buki, topole i wiązy mieniły się już czerwienią, złotem i brązami, jakie tylko jesienne słońce może ofiarować ludziom. Usłyszałem – ktoś mówił, a ktoś powtórzył – że dzień jest niezwylke piękny. Taka jesień!…

Nie rozglądałem się. Było mi spieszno. Szedłem szybkim krokiem, szczęśliwszy niż samo szczęście. Szedłem w paradnym mundurze 131 pułku huzarów Jego Cesarskiej Mości, Wierząc i ufając, całym sobą, że liścik, który niosę na sercu, liścik zapraszający na pierwsze spotkanie, zapowiada wszystko, co kochająca kobieta kochającemu mężczyźnie dać potrafi, gdy zechce i gdy zechcieć potrafi.

Być może dzień był piękny. Mnie szeleściły pod stopami zwiędłe, niespokojne liście. Nie wolno mi było iść zbyt spiesznie, pilnie musiałem zważać na oddawanie honorów, na dłuższą chwilę zatrzymała mnie grupa rozbawionych oficerów, wśród których było dwóch wyższych rangą i adiutant dworu, tak że żadnym sposobem nie mogłem odejść pierwszy.

– Taka jesień! – zachwycał się adiutant.

Gdy odeszli, nieco sztywni, lecz mili, ruszyłem krokiem niegodnym oberlejtnanta gwardii. Już tylko jedna parkowa alejka i trzy białe uliczki. Na skrzyżowaniu z tą ostatnią mimo wszystko przystanąłem. Zawiódł mnie wzrok, oddech, osłabłem. Długo to trwało, nim wszedłem na pierwszy stopień skromnej małej willi. W hallu cień pokojówki zakrzątnął się wokół bezszelestnie i tylko skromny gest ręki wskazał mi drogę. Nim zdążyłem zapukać, usłyszałem głos niski, lekko schrypnięty i chyba zdyszany. Powiedziała – lekko się zacinająć na trzech najważniejszych słowach – i nie nakazując nakazała, bym wszedł. Stała nieco z boku, obok zasłony, smukła i smagła, ozłocona światłem, i nagle dzięki niej ujrzałem bezpowrotne piękno tej jesieni – olchy i graby zawirowały czerwienią i brązem, delikatna złocistość wiązów rozświetliła ogród. Trwało jeszcze między nami milczenie, poczucie bezpowrotnego szczęścia. Co uczynić? Zrozumiałem. Zrozumiałem, że te pierwsze chwile pierwszego spotkania są tak bezpowrotne i zawrotnie piękne, tak szczęśliwe w swym milczącym rozmiłowaniu, że każdy następny dzień będzie powszedniał – wpierw w obojętności, potem w nudzie. Zrozumiałem. Strzeliłem. Dwa razy i prosto w serce. Nie słyszałem nawet trzasku broni. Dopiero kula, którą wpakowałem sobie w prawą skroń, zahuczała jak sto dzwonów. Mimo to słyszałem odchodzący szept:

– Taka jesień… taka jesień… taka jesień…

(Jerzy Broszkiewicz)