Wariacja nt. fraszki JS.

<img style="display: …

muza

Coś mnie obudziło, nie wiem chyba co dopiero zasnąłem i byłem zdezorientowany. Telefon migał, spojrzałem – nieodebrane połączenie – trudno. Z mroku pokoju, wyłonił się jakiś cień. Pomyślałem, że:

W końcu przyszła do mnie, ta z kosą.

Przyszła młodą

Przyszła piękną

Przyszła bosą

I naprawdę nie słyszałem zawczasu, stukania jej obcasów.

Pochyliła się nade mną i spojrzała mi w oczy, choć ja jej oczu nie widziałem, jej usta milczały i trwaliśmy tak chwilę.

– obudź się …

– dopadłaś mnie, właśnie teraz?

– nie szukam ciebie

– to po co przyszłaś nocą do mnie?

– zabrać resztki tego, co ostało z uczuć

– tak we śnie, podstępnie, bez pytania?

– ja nikogo o nic nigdy nie pytam

– to po cholerę mnie budzisz?

– bo musisz być tego świadomy…

– rozumiem, jakaś kara, odarcia z uczuć?

– nie muszę się przed tobą tłumaczyć, z niczego

Oprzytomniałem do końca, uświadomiłem sobie, że to jeden z sennych majaków. Zamknąłem oczy i zasnąłem, tym razem na dobre.



Życie po życiu.

<img style="display: …

Tuba

Jest bez zmian patologicznych. W mojej fizys i w mojej psyche. Uwielbiam constans, jaki delikatnie gładzi moje myśli, pomagając im się uwolnić, rozsupłać i wykonać improwizowany taniec w przypadkowej choreografii. Nie rozmyślam układów, one naturalnie robią się same. Jasno, lekko i przyjemnie, niczym niezmącone. Nie muszę ich zbierać, nie muszę ich układać, starać się zapamiętać i odpowiednio powiązać. To wszystko dzieje się samo z siebie, naturalnie. Zapomniałem już, jak to jest, kiedy otacza mnie spokój. Zatraciłem na jakiś czas, tę wyjątkową zdolność odizolowania się od świata zewnętrznego. Powoli, dzień po dniu, bez znamion pośpiechu, nauczę się od nowa przeżywać siebie, dla siebie. Z każdego dnia, o dowolnej dla siebie porze, wyrwę z osi czasu przedział wyłącznie dla siebie. Odbuduję własny mur, w którym powyrywano dziury, bo na to pozwoliłem. Chwile słabości, mam już za sobą. Pogodziłem się z tym drugim,  który siedzi we mnie i próbował mnie zdominować. Zawsze lubiłem siebie, tego za mgłą, niewyraźnego i niezależnego, poza smugą światła, kryjącego się w mroku, szarego. Każdy eksperymentuje, próbuje różnych smaków, zagląda w nieznane zakamarki, przymierza się do układów zewnętrznych, stara się tworzyć wspólne orbitale ulegając tym samym polaryzacji. Polaryzacja niesie w tym kontekście bilans ujemny. Ona jest jak kompromis, a ten zakrzywia obrys własny, nakazuje oddać jakąś cząstkę siebie – bezpowrotnie wyrywając ją z całości, jaką stanowimy. Może i jestem w jakimś procencie gadem, ale to zapewnia mi zdolność do regeneracji, która z kolei odtworzy wyszarpane kawałki mnie – będę jak nowy. Nie przeszkadza mi to, że nie będę taki sam, najważniejsze jest to, że się odrodzę, odbuduję, pozbieram do kupy. Życie to nieustanne nabywanie doświadczeń. Permanentne modelowanie siebie. Czasem tracimy, a czasem zyskujemy, bilans i tak wychodzi na zero. Z perspektywy czasu można dostrzec dobro w tym, co wcześniej wydawało się złe oraz zło w tym, co uprzednio postrzegaliśmy jako niebywałe szczęście. Tak, to właśnie jest wewnętrznym odrodzeniem i duchowym rozwojem. Co nas nie zabije, to nas wzmocni. Okruchy killera wystarczy otrząsnąć z siebie i trzeba ruszać do przodu – nigdy w kierunku przeciwnym. Dobrze wiem, co zostawiam za plecami, jednak spoglądam przed siebie. To co przede mną, bardzo mnie ciekawi. Dziś jeszcze nie wiem, czy będzie dobre, czy złe, ocenię to potem. Póki co, wydaje mi się po prostu inne. Czas tym razem, działa na moją korzyść.

 

 



Tytułu nie znam.

<img style="display: …

sixto

Budzę się o świcie, w dni wolne też – kwestia przyzwyczajenia. Co rano obiecuję sobie, że kiedy wrócę z pracy, położę się. Nigdy nie dotrzymuję sobie danego słowa. Wypalam ostatniego papierosa z paczki i myślę: to ostatni, więcej nie palę. To także kłamstwo wobec siebie, zawsze wydarzy się coś, co popchnie mnie do sklepu po kolejną paczkę. Od jutra, zaczynam normalnie żreć, jak człowiek. Kolejna bzdura, wrzucam na ruszta co popadnie i kiedy popadnie, a potem dziwię się, że organizm się stawia i buntuje – do czego także jestem przyzwyczajony. Może jest ktoś, kogo świat jest ułożony, zaplanowany, a plan konsekwentnie realizowany. Może istniej ktoś, kto każdy projekt zamyka z orderem na klapie. Może są ludzie, żyjący poza zasadą carpe diem, a może tylko im się wydaje, że panują nad życiem własnym? Może to tylko złudzenie, to nasze planowanie, te założenia, te wyobrażenia celów, do jakich się dąży, lub dążyć zamierza. A jeśli takie coś, jak silna wola nie istnieje w ogóle? Może to tylko nieznany dotąd wzór rachunku prawdopodobieństwa, który daje ludziom poczucie wolności i bycia panem własnego życia? W dupie mam wszystkie wzory, zasady, reguły, definicje, jak i wypracowane teorie psychologów i filozofów. Pójdę swoim rytmem, w dostosowanym tempie, omijając niespodzianki, których nie cierpię. Będę się starał, żeby już nic mnie nie zaskoczyło. Jeżeli istnieje jakaś reszta, to może poczekać.   



Kadry dnia.

 <img style="display:…

 

tuba

 

Wolność:

Obudziłem się, dużo wcześniej niż wstało słońce. Zanim zadzwonił budzik, nastawiony na czwartą czterdzieści. Za oknem widziałem rozświetlone lampami i pokryte śniegiem pagórki. Pomyślałem, że za chwilę oderwę się od wyrka i pofrunę przez zamknięte okno jak najdalej stąd. Nie mogłem się ruszyć ani na milimetr, kręgosłup rypał na całej długości, promieniując w najdalszy paliczek i ograniczał bólem każdy ruch.

Marzenia:

Przemknęło mi przez głowę, jakby to było cudownie, żeby dziś była sobota i nie trzeba by było wyfruwać z domu w celu zdobywania kolejnych szczytów. Budzik odtrąbił jak hejnał, chyba trzecią  z kolei drzemkę. Przezwyciężyłem fikanie w kościach i szybko zwlokłem się z łóżka.

Rutyna:

Otworzyłem biuro, odpaliłem kompa, nastawiłem wodę na kawę. Zalogowałem się, przejrzałem pocztę, odpowiedziałem na maile z wczorajszego popołudnia i z dzisiejszej nocy. Poszedłem tu i tam, zebrałem to i tamto, pootwierałem pliki i zacząłem pracę. Kiepski dzień, zaliczyłem kilka zmyłek i musiałem je naprawić. Okulary rankiem jakby gorzej widziały, trzeba wymienić.

Możliwości:

W drodze z budynku do budynku, wstąpiłem do sklepiku.

– poproszę drożdżówkę z dżemem.

– a którą dać?

– …

Zrobiłem wielkie gały i zalałem się niemą konsternacją. Pomyślałem sobie, że kurwa nawet tutaj, w tak prozaicznej sprawie, znowu trzeba dokonać wyboru!

Spełnienie:

Z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, wrzuciłem w plecak co moje własne, pozapisywałem pliki, wylogowałem się, po czym ubrałem jak człowiek i poszedłem do domu. Na szczęście nikt mi nie towarzyszył po drodze, bo nie miałem najmniejszej ochoty na jakąkolwiek rozmowę o niczym.

Rozterki:

Stanąłem przed bankomatem, przypomniawszy sobie, że w domu bywają dwie pijawki, w porywach do trzech. Ile wyciągnąć? Na łeb? Stałem tak chwilę i myślałem, nie mogąc się zdecydować. W końcu oszacowałem stan konta, bieżące wydatki i ze stwierdzeniem, jakoś to będzie oraz z gotówką w dłoni, udałem się po chałwę. Miała ona stanowić mały dodatek do tego, czego wszystkim zawsze bardzo brakuje. Nie byłbym sobą, gdybym nie kupił trzech różnych smaków, po to, by oni także mieli rozterki, związane z możliwością wyboru.

Perspektywa:

Mam przed sobą kawał samotnego wieczoru i żadnego pomysłu, co mógłbym zrobić z tym czasem. Nic nie zrobię – tak zdecydowałem. Puszczę go wolno, żeby upływał leniwie pomiędzy palcami i robił ze mną, co tylko zechce. Myśli posegreguję w szufladach. Część zamknę i zalakuję w kopertach, by same nie mogły się wydostać i mącić mi w głowie. Część puszczę na wolność, żeby mogły się wyhasać po niebieskich połoninach, by mogły przysiadać mi na wargach jak motyle, lub opadać na rzęsy jak płatki śniegu. Reszta ma przykazane, siedzieć cicho w szufladzie i czekać na odpowiednie czasy, które być może kiedyś nastąpią.

 



Gdzieś…

<img style="display: …

tuba

Czekam na na echo, które mnie wezwie, które odpowie na moje nieme wołanie. Pochylam się nad studnią czasu jaki już za mną i niczego stamtąd odłowić nie potrafię. W bezpostaciowej mętnej brei, nie widzę nawet swojego odbicia. Nie Czekam ma mnie tam? Nie, stoję przecież tu i teraz, dłonie oparte na cembrowinie myśli powoli przenikają chłodem. Choćbym nawet dźwięk z siebie wydobył i krzyknął w tej studni zawartość – ona pochłonie każde drgnienie powietrza i zamieni w niebyt. To jakaś czarna dziura z antymaterią, może i mnie powinna wchłonąć? Może powinienem tam wskoczyć i zapaść się w jej nicość? Potem czekać, aż przetrawi mnie, przemieli i wypluje w całkiem innym miejscu, jako wiązkę światła? I znajdę się tam, gdzie pejzaż przypomina Elizejskie Pola, ubarwione kolorami, jakich nawet ja sam nazwać nie potrafię. Nie sądzę, żeby właśnie tam, było coś lepsze, piękniejsze, czy bardziej przyswajalne niż tutaj. Będzie po prostu inne. Ale inne nie zawsze znaczy lepsze, a lepsze zazwyczaj jest wrogiem dobrego. Czuję, jakby antypody nagle się starły ze sobą, tworząc wielki wir. Coś mnie tam woła, ale tak cicho, że słyszy tylko moja podświadomość.



Próg.

<img style="display: …

tuba

Zima zaskoczyła mnie swoim pięknem i oślepiającą niewinnością bieli. Śnieg ustępował pod naporem moich stóp, po czym zacierał za mną ślady. Jakbym trwał tylko i wyłącznie w krótkich odcinkach czasu, znikał i pojawiał się w innym miejscu. Źle zaczął się ten rok i nic nie zapowiada, że będzie można wyjść na prostą. Krętych ścieżek szlaki, przemierzam patrząc w przyszłość wytężonym wzrokiem. Zadymka wdziera się pod powieki płatkami śniegu, skutecznie maskując pole widzenia i tłumiąc dźwięki. Nie widzę, nie słyszę, milczę. Pogubiłem po drodze zmysły i nie chcę ich już odnaleźć. Cud niepamięci – to tak, jakby się urodzić na nowo i na powrót zapisywać tablicę nowymi prawdami. Poznawać siebie na nowo. Odkrywać zapomniane smaki życia i cieszyć się nimi – nie chce mi się. Czekać aż trawa się zazieleni, by móc jej dotknąć bosymi stopami, kiedy jeszcze rosa poranna nie opadła – nie chce mi się. Liczyć wschody i zachody słońca – nie chce mi się. Odmierzać czas pomiędzy zdarzeniami – nie chce mi się. Wyciągać wnioski grzebiąc się w przeszłości – nie chce mi się. Rozpisać harmonogram działań na następujące po sobie dni – nie chce mi się. Zatrzymać się i przemyśleć – nie chce mi się. Dokonać wyboru – po co? Gdyby ktoś zechciał włożyć klucz w przestrzeń pomiędzy Th12 i L1, potem nakręcić sprężynę, jaka pobudza mój werk do życia, byłbym mu być wdzięczny. Sam tego zrobić nie mogę. Szkoda, że w tzw. życiu, w jego określonych sferach i zakresach, jest się skazanym na łaskę i niełaskę innych.



Złe uroki ;)

<img style="display: …

tuba

Siedzę sobie przed kompem, popijam kawę, przeglądam komentarze. Wiem, wiem, powinienem popijać jakieś ziółka, albo przynajmniej herbatę. Powinienem też zgasić papierosa i nigdy więcej nie sięgnąć po następnego, ale jak?! Po prostu nie sięgnąć więcej – to wie każdy, kto rzucał przynajmniej raz. Nie kiepuję, palę dalej i widzę jak dym leniwie snuje się wokół mnie. Układa się warstwami o różnych gęstościach w kubaturze pokoju. Powinienem coś zjeść, ale jadłem w nocy i odpokutowałem swoją nieodpartą chęć do rana, a kara za grzech obżarstwa dalej trwa. Mój osobisty diablo, przekonał mnie podszeptami: ‘spróbuj wszystkiego, wszystkiego co podano’.  Podano dużo, próbowałem po odrobinie, ale to wystarczyło. Jak to dobrze, że ten zły podszeptywacz, nie wpadł na pomysł, żeby kazać mi próbować specjałów płynnych. Najbliżej mnie, stał jednak sok jabłkowy i woda mineralna z cytryną – tym się raczyłem. Skłamałbym, że nie tknąłem ani procenta, wypiłem jedno piwo (słownie: sztuk jeden), naiwnie sądząc, że może mi pomóc – nie pomogło. Nie przepaliłem się, albowiem w celu zapalenia, należało wyjść na zewnątrz – i bardzo dobrze, bo to z kolei oznaczało podniesienie tyłka z krzesła i oderwanie się od absorbujących rozmów przy stole. Przez następne cztery godziny od ostatniego delektowania się jedzeniem, myślałem tylko o jednym: kiedy znudzi się klimatem imprezy, moja ‘podwózka do domu’. Gdybym wiedział wcześniej, że nie będę miał ochoty na picie, podwiózłbym się sam, ale cóż, nigdy nie przewidzisz, że za chwilę się wykorbisz. Słuszność więc mają ci wszyscy, którzy składają na karb starości mej, wszelkie moje niedomagania, czy to natury fizycznej, czy psychicznej. Żywotność podrobów, nie jest bynajmniej nieskończona, zwłaszcza, że takich upominających się o swe prawa podrobów, imają się wszelkie złe uroku, rzucane tu i ówdzie. Tak, jestem pewien, że mi źle życzono, które to życzenia, przełożyły się na – w sumie – spierdzieloną imprezę. Niech nie cieszą się zbytnio złośliwcy, albowiem ja, będąc w wieku w jakim jestem, mam w dupie i podroby i imprezy i dobre samopoczucie. Jak powiadają – przyzwyczaić to się można nawet do kozy, czego i Państwu życzę. Na koniec nadmienić pragnę, że ‘czarna magia’ zazwyczaj odwraca się przeciwko ją uprawiającemu z siłą zwielokrotnioną, a czasie, jakiego najmniej zaklinacz się spodziewa.

 



Nic.

<img …

tuba

W pracy, używam daty w ilościach niepoliczalnych. W styczniu jest to najbardziej upierdliwe. Cały rok pisało się automatycznie 2012, a jak już człowiek się przyzwyczaił, to ONI coś zmienili i teraz trzeba pisać 2013. Jeżeli człowiek się pomyli, trzeba skreślić tak, żeby było widać co skreślone, napisać prawidłowo, po czym zaparafować z datą parafowania. Tutaj zaczynają się schody – zaś stara data, która włazi automatycznie. Wprowadzając dane do systemu, kiedy już klikniesz w ‘zapisz’, nie bardzo jest jak zaparafować… Cholernie męczące będą te pierwsze dni w roku. Zawsze tak samo, palce robią po staremu, choć głowa wie, że już przyszło nowe.

– nosz kurwa!

– co?

– a nic, cholerna data…

Dziś pospałem do oporu, aczkolwiek ze zrywami, chyba mi było gorąco i brakowało mi miejsca w wyrku – rzucałem się jak ryba, wyciągnięta z wody. Od jutra znowu zacznę zrywać się o świcie i realizować konspekt nowego roku, do złudzenia przypominający konspekt starego roku. Podobno na Nowy Rok, przybywa dnia na barani skok. Tylko patrzeć, jak zaraz będą mieszać w czasie – nie znoszę tego. Potem będą konieczne plany urlopowe – takie wymogi, potem święta, długi majowy łykend i już można będzie liczyć dni do urlopu. Urlop zleci jak zawsze … I tak się kręci kolejny rok. Odnoszę wrażenie, że czas niebywale przyspieszył. Nie nadążam rejestrować zdarzeń, ani zapamiętać dat, w których się wydarzyły. Cyfry kolejnych dni, zmieniają się jak w ruletce i już nie wiem nawet, w którym miejscu kalendarza utkwiła kulka, bo znowu się zrywa i znowu szuka dla siebie kolejnego miejsca. Trzeba pogodzić się z tym, na co nie ma się wpływu. I tylko oczy bolą..

 



Kto żyw jeszcze…

<img style="display: …

Qntal

Czas ruszać na groby bliższych i dalszych krewnych, znajomych i nieznajomych: żołnierzy, podopiecznych domów opieki, ofiar pacyfikacji, nieochrzczonych dzieci, które mają miejsce zazwyczaj w wydzielonym sektorze cmentarzy, jak trędowaci. Handlarze zacierają ręce – daj ludziom zarobić. Zaświeć znicz, postaw kwiatka na wyczyszczonym nagrobku. Ubierz stosowny, nowo nabyty strój i przeparaduj odświętnie pomiędzy mogiłami – jakbyś na wybieg trafił. Przywitaj się z dawno niewidzianymi znajomymi – to ostatnio jedyna okazja, żeby się z nimi spotkać (pomijając pogrzeby), porozmawiaj chwilę i pędź dalej. Zatrzymaj się przy 127 kwaterze, w piętnastej alejce tego swoistego parku i pomyśl cicho o tym, kto tam leży, nie musisz go znać. Jeżeli wierzysz w moc modlitwy – właśnie wtedy możesz ją uniwersalnie zmówić dla wszystkich. Miej baczenie na dusze, jakie mijasz po drodze, by jakaś zbłąkana nie zechciała właśnie Ciebie opętać. Wróć do domu tak, jak wyszedłeś – sam lub z bliskimi, którzy jeszcze żyją. Pamiętajmy, że źli także umierają, jak każdy i nikt nie wie, co się dzieje po śmierci. Wyobrażamy sobie piekła, nieba i raje, każdy na modłę swoją. Widzimy zaś różnorakie groby pośród drzew, otoczone cmentarnym murem, za którego bramą świat należy tylko do żywych. Zawsze, odkąd pamiętam, zastanawiam się nad tym, gdzie ja sam będę pogrzebany. Rodzina porozjeżdżała się po świecie i nie sposób już, zebrać wszystkich w jednym miejscu. Nie wiem, gdzie spoczną moje prochy, nie wiem też, czy to jest istotne w jakimkolwiek sensie. Wiem jedynie, że kiedyś to nastąpi, może prędzej nawet, niż później – taka półka, z jakiej coraz częściej już biorą.



Passé composé.

<img style="display: …

tuba

To czas przeszły, złożony i dokonany, który zamyka zdarzenia w konkretnych ramach czasowych. Każdy ma w życiu takie zdarzenia, które już się dokonały w określonym czasie, w przeszłości i do których już nie chcemy wracać i nie życzymy sobie z nich powtórek. Pamiętamy je dokładnie i słowa posiłkowe z nimi związane: być i mieć. Byłem i miałem. Dziś jestem zupełnie w innym miejscu i mam zupełnie inne doświadczenia, które także kiedyś zamknę za pomocą passé composé. Sam nie wiem, czy jestem bogatszy bardziej w ‘być’, czy bardziej w ‘mieć’. Życie pomyka pomiędzy czasami będącymi aktualnie w użyciu, a my się starzejemy. Mogę nazwać ten proces łagodniej: nabywamy doświadczeń, stajemy się dojrzalsi i bogatsi w siebie. Jakbym tego nie nazwał, koniec jest zawsze taki sam.

 



Patrząc w niebo.

<img style="display: …

tuba

Chciałem w niebo popatrzeć, ale to teraz niemożliwe. Chciałem pozdrowić znajome gwiazdy, albowiem konstelacje zmieniają się tak wolno, że wcieleń braknie, zanim zajdą jakieś zauważalne zmiany. A dziś właśnie, chciałem widzieć coś stałego, coś, co nie ulega zmianie z dnia na dzień, z godziny na godzinę. Obraz, utrwalony, z którego zawsze czyta się coś co nazwać można constans. To nic, że nie targają moimi emocjami. To nic, że światło ich, jest chłodne, a ciepło nieodczuwalne. Są stałe, zawsze traktują mnie tak samo. Nawet tę ich obojętność mogę odbierać jako sympatię do mnie. Gdyby codziennie niebo było wolne od chmur, codziennie rozpoznawałbym znajome układy, z każdej pory roku. Czułbym, może irracjonalnie, wbrew temu, co się wokół dzieje, że jest coś stałego, na czym mogę się oprzeć. Ze zawsze, ilekroć popatrzę w tamtą stronę, rozpoznam znajome kształty, które aprobują niemo mój wzrok. I które nigdy nie mają do mnie pretensji o to, jak na nie patrzę. Mogę patrzeć na gwiazdy, jak tylko chcę, a w naszych wzajemnych relacjach, niczego to nie zmienia. Ale dziś ich nie widać, schowały je przede mną chmury.                           

 



BS – opus fefnaste.

<img style="display: …

tuba

Liczyłem lata swoje. Policzonych mam 666, liczyłem do momentu, aż z chaosu wyłoniły się koacerwaty i wodór. Widziałem tyle przemian, byłem świadkiem tylu wojen, obserwowałem rozpad wielkich mocarstw i światłych cywilizacji. Jestem ojcem chrzestnym upadku ludzkości. Jestem twórcą nowych chaosów i zarzewi wojen. Popycham uczonych do postępu cywilizacji, jednocześnie dbając, by stworzyli coś, co pozwoli jej umrzeć. To ja modyfikuję ludzkimi umysłami biblijne prawa, przyzwalając tym samym zabijać, niszczyć, rujnować. Mieszam ludziom w głowach, wchodzę w ich ciała opętaniem, pomnażając rzesze schizofreników, paranoików i innych psycholi. Pasę się ich nędzą i głośny śmiech wydaję, gdy nazywacie ich chorymi próbując leczyć. Ja podsunąłem ludzkości wódę, dragi, hazard, wyuzdanie i tytoń. Ja zamieniam ludzi w istoty podlejsze od najpodlejszych zwierząt i na pokuszenie wodzę. Spełniam najskrytsze marzenia, bo takie właśnie napiętnowane są tym, co Bóg nazwał grzechem. Przesuwam gwiazdy w konstelacjach, byście mogli drogę pogubić w ciemności. Czyż nie jestem cichym Panem Wszechświata i Ludzkości? Przecież to dla mnie Bóg dokonał dzieła stworzenia, abym mógł z wami – ludzie, robić to, co tylko zechcę. A moja wyobraźnia jest nieograniczenie nieskończona.  

 



Tak czy nie?

<img style="display: …

tuba

Kiedy zaczyna się wieczór, na zakończenie dnia dzisiejszego? Jaka jest na dziś aktualna i obowiązująca definicja wieczoru? Może kiedy słońce zajdzie i ciemności spowiją pagórki za moim oknem? Może wtedy, gdy zegar odpowiednią godzinę wybije? A może wtedy, gdy sama uznasz za stosowne żeby w końcu nastał. Łazi po mnie jakiś ból natury wielokrotnej. Egzystencjonalno-psychiczno-fizyczny. Narasta we mnie od kilku dni, obija się o kości, panoszy we wnętrznościach, wypełnia umysł, aż do ciśnienia w czaszce. Kiedy już przedostanie się do krwioobiegu, zatruje mi ciało i spotęguje się jeszcze bardziej. Przecież nigdy nie ma tak źle, żeby nie mogło być gorzej. I jeśli już wydaje się, że coś jest nie do zniesienia, przychodzi nowe, które i tak znosi się w pokorze i milczeniu. Więcej dragów, bardziej ucieczki, dorodniej zacięcia w walce z samym sobą, chyba. Jakiś mały bunt, jakiś kamienny wyraz twarzy, jakiś podszept: wytrzymam wszystko. Codzienność to właściwe wyselekcjonowanie priorytetów, okraszonych odpowiednio dobraną definicją. Tak, wszystko sobie jestem w stanie przetłumaczyć w taki sposób, żeby bolało jak najmniej.



Potrzebuję Cię.

 

<img …

 

tuba

Piec CO, przestał szaleć i włączać się co rusz. Na ulicach leżą pryzmy topniejącego śniegu. Z dachów, gałęzi, zewsząd kapie woda. Na wzgórzach nieopodal, leżą niechlujnie porozrzucane placki śniegu, które bronią się przed topnieniem. To już chyba przedwiośnie. Wena usiadła na brzegu łóżka i patrzy na mnie z politowaniem godnym zatroskanej matki.

– Co się z tobą dzieje?

– Nie wiem, nic, nie chcę o tym rozmawiać.

Umilkła taktownie i patrzyła ukradkiem, jak ogarnia mnie marazm. Nawet już wkurwiać mi się nie chce. Nie patrzę w jej stronę, bo dręczy mnie sumienie. Czuję, jakbym coś przeoczył, o czymś zapomniał, coś po drodze zgubił. Ale nic takiego nie miało miejsca, dlaczego więc to coś nienazwane, próbuje kąsać mnie od środka? Wiem, że jestem niezjadliwy, niestrawialny, nieakceptowalny, jednak takie cechy nie powodują niestety natychmiastowego zejścia. W większości, jednostki docenia się wtedy, kiedy już ich nie ma. Zawsze za późno. Inaczej sprawy się mają z nieśmiertelnymi – nigdy nie doczekają się pochwał. Wena odważyła się zadać kolejne pytanie.

– Gdzie Ona jest?

– Wróci niebawem.

Kiedy potrzebujemy wsparcia kogoś bliskiego, jego akurat w tym momencie nie ma. Kiedy jest, oczekujemy, że sam powinien się domyślić, nie potrafimy wykrztusić z siebie słowa, tylko czekamy w milczeniu na cud czyjegoś jasnowidzenia.

 



Wóz oscyluje wokół mnie.

<img style="display: …

♥♪♫♥♪♫♥♪♫♥♪♫♥♪♫♥♪♫♥♪♫♥

 



Życie po drugiej stronie ekranu komputera, wzięło mnie i zaskoczyło. Otworzyło usta, wytrzeszczyło oczy, pobladło gębę i mowę odjęło. Mróz spowodował dodatkowo stan jakby hibernacji. Rano niby wstaję, ubieram się, jadę do pracy, pracuję, wracam, coś robię w domu, dokonuję ablucji wieczornych i kładę się spać. Patrzę na kalendarz i analizuję zawarte w nim dane, na konkretny dzień. I gdy wydaje się, że już wszystko zaczyna się spinać i jakoś wyglądać – następuje bum, wielkie bum. Ono to właśnie, rozpierdala nam kompletnie ten nasz domek z kart, który mozolnie i skrupulatnie układamy na stosiku z rozrzuconych bierek. Nawet gdybyśmy postawili go, ten domek, na solidnej podstawie ze zbrojonego betonu, czy też innego, bardziej trwałego materiału – zawsze będzie on tylko domkiem z kart, zamkiem na piasku, niezwykle wrażliwym na wstrząsy, podmuchy wiatrów, gradobicia, czy inne kataklizmy. Patrzymy na ruinę, która miała przetrwać wieki, a zdziwienie nie pozwala nam ścisnąć za gardło niczego, co nam owo zniszczenie uczyniło. Kiedy już do siebie dojdziemy, za późno na akcję ratunkową. Trzeba zakasać rękawki i brać się do roboty od początku. Wrzuceni w wir dzieła tworzenia, szybko zapominamy o tym, że przeszliśmy katastrofę, że jest coś takiego jak trauma, mogąca okazać się dla nas zbawienną w niektórych przypadkach. Plac jest czysty, a my sami możemy działać od podstaw. Ogólnie rzecz ujmując i pomijając jednostki wybitnie słabe, podlegające selekcji naturalnej – człowiek jest nieprawdopodobnie silny i żądny życia, wręcz kurczowo go się trzymający. Na życie składają się naprzemiennie: wzloty i upadki. Przy czym im wyżej się wzleci, tym upadek jest bardziej bolesny (patrz Ikar). Najważniejszym wydaje się, zachować idealne proporcje, pomiędzy ekstremami, na wykresie życia. Nieco go pospłaszczać w miejscach, gdzie piki zbyt wybujałe są w którąkolwiek ze stron i poszukać dla siebie optymalnego, ‘złotego środka’. Inaczej może nam pikawa stanąć, w najmniej odpowiednim do tego momencie, a to, powiem Wam, jest po prostu niewybaczalne. Pomijając jednostki nieprzystosowane, podlegające prawu naturalnej selekcji, człowiek ogólnie rzecz ujmując, jest bardzo silny i z każdego upadku potrafi się podnieść, otrzepać i działać. Konsternacja ma trwać tylko chwilę. Należy odrodzić się z tych popiołów, jak Feniks i jak Syzyf, zacząć pracę u podstaw. Plac uprzątnięty, postawi się coś nowego, wciągającego, z dodatkiem własnego potu i krwi.  Kurwa, wyjedźmy gdzieś daleko stąd!

 



Doły, dołki, dołeczki.

<img style="display: …

tuba

Doły:

Są to różnej głębokości uskoki powierzchni życia, tzw. ziemi pod nogami. Miewa je każdy, ale nie każdy lubi się do tego przyznać. Przyczyny powstawania dołów, są różne. Przeważnie doły tworzą się gdy najważniejsze wartości w naszym życiu zostały zachwiane dziwnym zbiegiem okoliczności. Zanim podejmiemy działanie, siedzimy sobie w tym grajdole i wydaje nam się, że nie ma z niego wyjścia. Z drugiej zaś strony, ‘nie ma takiej rury na świecie, której nie można odetkać’. A kiedy już tę rurę odetkamy, świat wydaje się normalny, taki jak zawsze, odczuwa się ulgę i dochodzi do wniosku, że niepotrzebnie się martwiliśmy. Zawsze jednak pamiętamy, że dół taki może się w każdej chwili odnowić.

Dołki:

Dołki, są to samoistne, lub wydrążone wgłębienia w matce ziemi, po której przyszło nam się poruszać. Zazwyczaj jesteśmy uważni i patrzymy na jakim gruncie stawiamy stopę. Czasem jednak zdarza się, że wpadamy w taki dołek, szczególnie ten, jaki został wykopany specjalnie dla nas, przez naszych ‘przyjaciół’ i staw skokowy ulega zwichnięciu. Od kostki po kolano, po powięzi, rozchodzi na naszej nodze fioletowo-zielony – zależnie od czasu powstania – wielki krwiak, którego elementy są rozsiane także na stopie. Tak, zwichnięcie boli i puchnie i przeszkadza w chodzeniu, a bywa, że wręcz poruszanie uniemożliwia, a zwłaszcza, kiedy pozwolimy sobie wcisnąć zwichniętą nogę w gips. Po pewnym czasie jednak w końcu się goi i twórcy dołka, możemy pokazać środkowy palec.

Dołeczki:

Rozróżniam dwa rodzaje dołeczków. Jedne, wykonuje się, biorąc w dłoń dowolny patyk, bądź inne ‘narzędzie’ umożliwiające wbicie go w ziemię i drążenie nim weń. Dołeczki takie, kopiemy z nudów, leżąc na plaży z rodziną podczas urlopu; siedząc w parku na trawie i rozmawiając np. z dziewczyną, która to rozmowa wysysa z nas wszystkie poty, albowiem pragniemy wypaść w niej najlepiej oraz w innych mniej lub bardziej dziwnych okolicznościach. Inne dołeczki, są zagłębieniami w policzkach, jakie pojawiają się u niektórych dziewczyn, wtedy, kiedy te, uśmiechają się do nas – to może być naprawdę urocze. Reasumując, dołeczki przeważnie kojarzą się z dziewczyną.

 

Życzę wszystkim tylko takich właśnie dołeczków, jakie opisałem w trzecim akapicie moich dzisiejszych wypotów.

 



Święta!!!!

 

<img …

 

&

Śpieszmy się świętować i życzenia składać, bo czas tak szybko mija, że się nie zdążymy obejrzeć i będzie po świętach. Nie umiem składać życzeń i sprawnie podać wszystkiego na stół, jedno po drugim. Wigilia u mnie jest rozciągnięta, bo i któż jest w stanie jeść tyle potraw w krótkim czasie i nie pęknąć? Być może Stefan, ale nie ja.

Zaglądającym i sobie życzę wszystkiego najlepszego oraz spełnienia życzeń, szczególnie tych, jakie niektórzy składają innym otwarcie lub skrycie. Pamiętajmy, że każde życzenie wraca do życzącego ze zdwojoną siłą. ;))

 

Koło wiecznie niedomknięte.

<img style="display: …

nuty

 

Życie to suma narodzin i śmierci. Ktoś odchodzi, żeby na jego miejsce mógł pojawić się ktoś inny. Oczy jednych płaczą ze szczęścia, a innych z żalu. Trudno pogodzić się z tym, że ktoś odszedł bezpowrotnie, lecz każdy odchodzący, pozostawia coś po sobie. Jedne z pozostawionych śladów, szybko się zacierają, inne, trwają długo, bardzo długo. Tak jak o jednych zapomina się szybko, a o innych pamięta cały świat. Jedni odchodzą bezimiennie, imionami innych nazywa się planety, zjawiska itp. Długo po śmierci znanych osób, słucha się ich piosenek, ogląda ich obrazy, powtarza w szkołach o ich dokonaniach. Nie każdy może być wielkim człowiekiem, ale czasy w jakich się narodził i jakich był bezpośrednim obserwatorem i uczestnikiem, zawsze noszą w sobie znamiona wyjątkowych zdarzeń. Przeciętne życie człowieka, to ok 70 lat, to bardzo długi okres czasu, by podczas jego trwania mogło dokonać się coś wielkiego, ale cóż to jest naprzeciw wieczności? Gdy rodzi się dziecko, nikt nie wie jakie będą koleje jego losu i czego będzie biernym świadkiem, czego czynnym uczestnikiem, a jakich działań motorem. I to jest powiem Wam piękne.

 



Defendo vel Annapurna.

<img style="display: …

Muzyka

Była osobą nietuzinkową. Tyle samo osób lubiło Ją, co nienawidziło – kontrowersyjna. Była obiektem ataków nienawiści, zazdrości, chamstwa. Raz przyjaciółka, by za chwilę być najgorszym kłamliwym wrogiem – jak to bywa w wirtualu. Kreowała swoją postać, lubiła to robić, używać słownikowych zwrotów, podejmować drażliwe tematy, czasem popisywać się słowem. Kilka razy pytałem Ją, dlaczego używa  takich słów, których większość ludzi nie rozumie, odpowiadała wtedy, że ona tak zawsze rozmawia a słowa jakich używa, są przecież normalne. Można było łykać jej słowa takimi, jakimi nas karmiła, można było się z nimi spierać. Nie trzeba było za każdym razem dowodzić jej niekonsekwencji, czy też wytykać frazy, na jakich unosiła Ją wybujała czasem wyobraźnia. Ktoś kto ją ‘znał’ i umiał patrzeć, potrafił użyć sita, którym przecedzał fantazję od prawdy; image od rzeczywistości i nie musiał koniecznie wytykać tego, że czasem bywała śmieszna ze swoimi górnolotnymi ‘występami’ na czacie. Tak, często i mnie bawiła swoimi poważnymi, nauczającymi wypowiedziami, podtekstami, jakie rzucała na ogół – a Ty Mrgot zaś z kagankiem oświaty na czacie?. W rozmowach prywatnych, nie różniła się tak bardzo od tego, jak rozmawiała na blogach, czy na czacie. Zawsze czułem kiedy ściemnia i próbuje mi coś wmówić, lub pokazać się w swojej kolejnej kreacji. Nie dała się jednak przekonać /próbowałem wielokrotnie/, że widzę to co robi, dlatego przeważnie odpuszczałem, pozwalając Jej wierzyć, że ja wierzę we wszystko, co do mnie pisze. A pisać lubiła i koloryzować. Nigdy jednak nie koloryzowała, ani nie ubierała w nierealne ciuchy innych, zawsze siebie. Rzadko coś co pisała, drażniło mnie, czy wkurzało, bardziej śmieszyło – te wszystkie perły, rzucane przed wieprze i natychmiast zatapiane w błocie. Lubiłem z Nią pisać, zawsze chętnie podejmowała dopisywanie ciągów dalszych do moich postów na forach i nie musieliśmy się umawiać na boku, by ciągnąć temat, każde ze swej strony. Myślę też, że bardzo wierzyła w słowa, jakie gdziekolwiek pisała, utożsamiała się z bohaterami własnych opowiadań. Mógłbym zaryzykować stwierdzenie, że często bywała ufna i naiwna, jak dziecko. W końcu zniknęła, potem dowiedziałem się, że zachorowała i umarła. Długo nie mogłem w to uwierzyć, sądziłem, że to Jej kolejna kreacja, miewała takie w rozmowach ze mną. A Ona umarła naprawdę. Była delikatna, odmienna, inna, odjechana, nie na dzisiejsze czasy, utopiona we własnych marzeniach, które dla Niej, stawały się realnie namacalne, choć wcale takimi nie były. Do dziś nie wiem, w jakich słowach była sobą, a w których własną kreacją, ale do niczego ta wiedza nie jest mi potrzebna. Z zażenowaniem śledziłem słowa, jakie wtedy pisano w różnych miejscach. Tak, jakby ktoś widział lepiej i nie potrafił odpuścić, pozwalając Jej odejść tak, jak odeszła. Czy ktoś zapamiętał Ją tak, jak zapamiętałem ja? Zadałem pytanie, ale nie oczekuję na nie odpowiedzi.

***

 3 listopada mija rok od Twojego przejścia w inny wymiar życia. Wierzę, że jest Ci tam dobrze, że wróciłaś do domu i nie tęsknisz za tym ‚ostatnim ze swoich wcieleń’. Myślę jednak, że czuwasz nad tymi, których tutaj zostawiłaś. Pozdrawiam niniejszym Twojego Syna.



Notka monitująca.

 

 <img …

 

 klepsydramglawicaxyz

 

                                                 Nutki

Drogi właścicielu poczytnego bloga Ambaje,

W imieniu własnym, mnie jako mnie z krwi i kości, mnie jako mnie z całą moją Muzowatością, a także w imieniu czytelników, zazwyczaj milczących – nie wiedzieć czemu – ale licznie odwiedzających ten blogasek, uprzejmie proszę, abyś się łaskawie przestał opierdalać i zaczął w końcu przelewać swe myśli na klawiaturę. Wiem, że zarówno moja prośba, jak i podpieranie się czytelnikami ma podłoże czysto egoistyczne, gdyż uwielbiam Cię czytać, ale to jakby nie stanowi o meritum. A meritum jest takie, że ja sobie nie życzę takich długich przestojów notkowych!

Wiem też, że nawet pozory ustawianego taktometru, uruchamiają w Tobie złoża przekory, jednakże – jeśli Twoje zaniepisania będą się toczyć tak, jak do tej pory, to nie zawaham się sporządzić szczegółowego harmonogramu pisania tu, w tym miejscu.

No weź se wyobraź, jak to będzie wyglądało?

Poniedziałek – notka Tomkowa

Wtorek – odpoczynek, ewentualnie ja coś napiszę

Środa – notka dla mnie

Czwartek – po tym,jak źle odczytam notkę dla mnie – milczenie, albo notka obrachunkowa /albo ja coś napiszę/

Piątek – notka optymistyczna, bo piątki są najpiękniejszym dniem tygodnia

Sobota – notka zdrowotna, po piątkowym przedawkowaniu wypitych zakupów

Niedziela – notka pesymistyczna, przed poniedziałkiem, bo poniedziałki są najparszywszym dniem tygodnia

Nie, tego byśmy nie chcieli. Obydwoje byśmy nie chcieli, prawdaż? Lubię pisać na Ambajkach, ale wolę, kiedy TY to robisz. Już zresztą o tym wspominałam, onegdaj. Przy poprzednim – nieskutecznym – monitowaniu. Mówisz, że masz odpór na pisanie, i w ogóle na to, co się w Wirtualu dzieje? Że wolisz sobie w tym czasie pobyć ze mną, na różne sposoby? No ok, ale jakiś porządek musi być! I będzie, choćbym Cię miała zaorać słownie i zasypać monitami!

Nie możesz zostawiać , czytelników, na pastwę milczenia albowiem ludzie wiedzą lepiej! Wiedzą takie rzeczy, o których nam się nawet nie śniło. Takie, których nawet moja nieokiełznana i nieograniczona wyobraźnia by nie wymyśliła. Takie, które na początku wzbudzają niedowierzenie, że tak można, a potem pusty śmiech.

Patrz mi na usta, Tomek, patrz na wahadełko. Nowa notka, Twoja notka, ma tu być dziś, najpóźniej jutro!

Buziak. A nawet buziaki trzy :***

Z poważaniem

Twoja najpiękniejsza, najmądrzejsza, najsubtelniejsza, wymarzona, wyśniona

 Charmee

PS. Nie mogłam zawieść moich psychoanalityczek sieciowych, które nic innego nie robią od paru dni, tylko analizują moją niebanalną osobowość i próbują wyjaśnić motywy działań mych wszelakich, a także zawiłości naszego wzajemnego układu. Faktycznie, jestem zjawiskowa i fascynująca, nawet dla kobiet. Enigma, zagadka. Ciężki mój los…

A monit będzie oczywiście odczytany i zinterpretowany po ichniemu. Co mi akurat zwisa, bo jest to monit dla Ciebie, i Ty wiesz, dlaczego :P

 

 

 

I kto to mówi?

<img …

kjmkjmkjm
 
 
 
 
– Jestem w konflikcie egzystencjalnym z samą sobą /tu nastąpiło przeciągłe westchnienie i obrót gałkami ocznymi wokół własnej osi/. Co nie zrobię, to źle. Moje życie jest płaskie, jak Ziemia w Średniowieczu. Nie chce mi się tu być. Wyjadę gdzieś w pizdu. Najchętniej wyjechałabym do Anglii, ale nie będę przecież całe życie pracowała w fabryce parasoli.
– A dlaczego parasoli?
– Bo tak.
– Aha.
– No właśnie.
 
– Czy ten pies musi tak na mnie patrzeć?
– A co Ci przeszkadza, że patrzy?
– Czytam książkę. Czy on nie wie, że takie gapienie się, kiedy ktoś czyta, to strasznie rozprasza?
– Pewnie nie wie…
– Strasznie jest ograniczony, jak na psa.
 
–  Zastanawiam się, czy ma sens być z kimś, kto nie potrafi pojąć teorii ewolucji.
 
 
 
Tak… A ja się zastanawiam, jak jeszcze długo wytrzymam z kimś, kto POTRAFI pojąć teorię ewolucji, zanim stracę wrodzoną i nabytą cierpliwość i wprowadzę system represji, posługując się argumentem „do kija’.

Podszepty… 3

<img style="display: …

 

Mam nieodpartą chęć, zrobienia czegoś spektakularnego. Tak nastraja mnie jesień. Mam ochotę strzelić sobie w łeb, przyłożyć pistolc do prawej skroni (prawa ręka jednak pewniejsza i nie zadrży), otworzyć szeroko oczy, nabrać powietrza w płuca i pociągnąć za spust. Nie myśleć o niczym innym, skupić się na wykonywanej czynności. Nie zastanawiać się ani chwili nad słusznością decyzji, po prostu zrobić to i już. Po co oczy otwarte? By nie uronić ani sekundy obrazów z dogasania. Po co powietrze w płucach? Aby dusza mogła szybko wydostać się z ostatnim tchnieniem. Uwolnić się wreszcie od wszystkiego, zerwać srebrną nić łańcucha, jakim przytwierdzono mnie do Ziemi w chwili moich narodzin, kiedy zamknięto moja duszę w klatce ziemskiego życia i pofrunąć. Do domu! Tłucze mi się we łbie, choć nie wiem, czy domem moim światło jest, czy ciemność. Dziś nie podoba mi się scenariusz, jaki rozpisało dla mnie tzw. życie. Nie, nie stało się nic i nie dzieje się nic wyjątkowego, co nie działoby się wczoraj, czy przedwczoraj. Jesień.

 



Mów, ja posłucham.

<img style="display: …

muza

 

Coraz mniej widzę, coraz mocniej przymykam zmęczone powieki, a starej we mnie duszy, całkiem opadły już ręce. Skoro jej nie zależy, to jak ma zależeć na czymkolwiek mnie samemu? Moje czułe struny, obrzęknięte i obolałe, nie przenoszą żadnych dźwięków. Te głosowe, nie są w stanie wzbudzić żadnych rezonansów – zdarłem je zupełnie. Jesień przyszła z cykaniem świerszczy, którejś z ostatnich sierpniowych nocy. Jesień, to dobry czas na to, by pobyć samemu ze sobą i zregenerować się. Do wiosny tak cholernie daleko, a czas, jak zawsze zwalnia wtedy, kiedy oczekujesz, żeby dla ciebie przyspieszył. Wystarczy dobrze się najeść i zapaść w zimowy sen z pierwszym przymrozkiem, jaki zaskoczy nas posrebrzoną szybą samochodu i zastygłą na trawie kropelką rosy. Nad ranem. Nie pozostaje nic innego, jak myśleć o tym, w jaki sposób przeżyć zimę. Jak się ustawić, by była jak najmniej bolesna. Zatrzymać gorąc słońca w butelce soku z malin, który wypijesz z gorącą herbatą, w chłodny zimowy, długi wieczór. Kilka kropli cytryny, przypomni ci o południowych owocach i ich cierpkim smaku. Chciałbym się schować w najciemniejszym zakątku swojej podświadomości i posłuchać, co mi ma do powiedzenia. Raz jeden w życiu, słuchać nie zatykając uszu, nie przerywając i nie kpiąc jej w twarz. Mów do mnie, pokaż mi moje błędy, wytknij potknięcia, przedstaw złe kroki i ich konsekwencje, naprowadź na ścieżkę właściwą – pierwszy raz cię o to proszę. Obiecuję przeanalizować wszystko, dokładnie i bez kpiny, tylko mów do mnie.

 



Migając się z celem.

<img style="display: …

tuba

Mieliście kiedyś wrażenie, że dokonaliście w życiu nie takich wyborów, jakich dokonać powinniście? Ale co o życiu może wiedzieć osiemnastoletni człowiek? Ile procent młodzieży, ma w tym wieku wykrystalizowane pasje, do których uparcie dąży? Ilu rozmienia się na drobne, próbując wielu rzeczy po kolei? Komu brakło siły, determinacji, czy zwykłej odwagi, by zaryzykować? Jak odróżnić odwagę od brawury? Kto się zachłysnął i poszedł na dno utopii? Jaki wiek, jest wiekiem progowym do tego, by zacząć coś nowego realizować tak, by zdążyć to skończyć? Komu wystarczają marzenia, a kto musi dostać pałera? A może zwykły kop w dupę wystarczy, by skoczyć w przepaść niedostępności czegoś, co tak pociąga? Na ile stopni schodów marzeń trzeba wstąpić, by poczuć satysfakcję z rozciągniętego przed oczyma widoku i móc powiedzieć sobie: o tym marzyłem zawsze? Za dużo mam pytań do siebie, a może to są auto pretensje? Możliwe jest wszystko, co tylko jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Wybaczcie ten końcowy optymizm, ale trawi mnie gorączka…

 



Obojętność wobec…

<img style="display: …

tuba

 

Wczoraj pracowałem na dwóch stanowiskach jednocześnie, tak wyszło. Siedziałem w pracy ponad ośmiogodzinną normę – to się często zdarza i jest interpretowane nie jako nadmiar nałożonych obowiązków, a jako nieudolność stanowiskowa jednostki. Cóż, nazywa się to nowoczesne metody zarządzania, dziwaczne systemy motywacji, prężność młodych menagerów wziętych ‘z ulicy’ i nie zawsze mających pojęcie o tym, czym przyszło im zarządzać. Takie są realia, kto się nie dostosuje, może wypierdalać, droga jest wolna, a ‘brama’, za którą czekają miliony na swoją szansę, jest szeroko otwarta. Natomiast ruch przez nią, dozwolony jest w obydwu kierunkach z identyczną częstotliwością. Gaudeamus igitur, że mamy miejsce pracy i zarabiamy godziwie, albowiem inni takiego szczęścia nie doświadczyli. Jesteśmy silni, damy radę, jak zawsze ze wszystkim. Wkurwia mnie ‘klepanie po plecach i uścisk dłoni prezesa’ dziś. Żenuje mnie ‘polowanie na czarownice’ oraz ruchy taktyczne, przykładowe, następnego dnia. Spokojna umiarkowaność, pozwala mi całkiem nieźle funkcjonować w środowisku, w którym przyszło mi pracować. Człowiek, który rozumie przyczyny wszystkich ‘zagrywek’, potrafi się zmieniać jak kameleon i przystosować do warunków w jakie wrzuciło go życie. Nie narzekam, przeczekam do emerytury, choćby na kiju, jestem odporny. Zaniechałem walki z wiatrakami jakiś czas temu. Wyrobiłem w sobie cierpliwość, ponieważ ja nie żyję żeby pracować, a pracuję żeby żyć.     

 



Nie wiem… 4

<img style="display: …

muza

Aura jest napotna, w żyłach moich piasek trze o ścianki, zamiast krew płynąć. Niebo dziwne, ni chmurne, ni przejrzyste, jakby sposobiło się do plucia deszczem, tylko czeka, żeby ktoś wyszedł bez parasola. Wychodzę z klimatyzowanego biura wprost w jakąś ciepło-wilgotną maź. I zupełnie nic nie przychodzi mi do głowy. Właśnie to nic, próbuję ogarnąć słowami. Na stojąco odlatuję w niebyt i powracam do pustki w głowie. Czy można to nazwać świadomością, czy to dalej sen? Ktoś tam gdzieś o bogach pisze, o wierze swojej i poszukiwaniu. Inny ma pewność tego, w co wierzy. Nie wiem czego pewien dziś jestem, wiem jakie noszę w sobie wątpliwości. Przegryzam popołudnie kromką chleba nie zaspakajając głodu pisania, bo żeby go zaspokoić, trzeba poczuć. Zapyta ktoś, po co piszę? Nie odpowiem, bo nie wiem. Może z przekory, a może z ciekawości, jaki gniot mi wyjdzie. Patrzę na chmury przez szybkę w oknie. Stawiam sobie dziś pytania, zaczynające się od słowa ‘dlaczego’. Nie mam żadnych innych odpowiedzi, prócz następującej: ‘bo kuerwa TAK’. Znaczy jak? Właśnie tak!

 



Milczące powitania.

<img style="display: …

nuty

Umęczył mnie dzień, umordowała burzowa aura, ale burza nie przyszła. Zamknąłem wszystko i wyrwałem się z domu. Poniosło mnie na cmentarz. Łaziłem alejkami kasztanowymi, dębowymi, akacjowymi, klonowymi, brzozowymi i jakie by ktoś sobie nie wymarzył. Zielono, spokój, cisza a ludzie najlepsi jakich można spotkać – martwi, milczący, niewgapieni, niesłuchający, niewidzialni. Przedstawiali mi się napisami na nagrobkach, datami narodzin i śmierci. Czasem uśmiechali się do mnie z sepiowych fotografii i jakby skinieniem głowy mówili: dobry wieczór. Milczałem i ja, czytając ich imiona. Nie wiem jak długo tam łaziłem, zapominając, że bramy cmentarne zamyka się ok. dziewiętnastej, chyba, nie wiem sam. W każdym bądź razie, zostałem zamknięty i zatrzymany w murach tego niezwykłego parku. Było widno całkiem, obszedłem więc cmentarz wokół jego murów w poszukiwaniu otwartej furtki, bezskutecznie. Musiałem przejść przez mur, jak jakiś wymykający się złodziej, od strony bocznej uliczki, gdzie miałem pewność, że nikt mnie nie zobaczy. Zachciało mi się śmiać. Zastanawiałem się, co mnie tak długo tam zatrzymało. Może to chęć zmarłych do obcowania z kimś żywym? A może to moja osobista zaduma nad przemijaniem?



Nie będziesz miała cudzych bogów przede mną.

<img style="display: …

®

Kobieta pragnie grać na emocjach mężczyzny. To jest pewnik i przyjmuję go, jako motto które wieść mnie będzie do czasu, aż porazi mnie inna fraza. Wiem, że czym bardziej się staram, tym bardziej wychodzi mi chujowo. Kiedy się nie staram, też wychodzi chujowo. Po co się starać wobec tego? Po co szukać właściwych słów, jednoznacznych takich, które znaczą to, co widać napisane, których nie można przeplasyfikować w inną stronę tak, żeby nimi jebnąć w gębę autora? Można jebnąć czymś innym. Nie ta fota, nie ta tuba. Wielkie zdziwienie. Tak, nie potrafię pisać jednoznacznie. Zawsze daję Czytelnikowi wybór, możliwość własnej interpretacji, ułamkowe ‘zmuszanie’ do myślenia. Coś na zasadzie: daj mu wędkę, niech sam złowi rybę. Ludzie są leniwi, żądają właśnie ryby, nie wędki. Plują ci w twarz: spierdalaj kutasie z wędką, ja głodny jestem, a wędką się nie najem, dawaj kurwa rybę! Ludzie na ogół są prości, jak budowa cepa. Nie potrafią odczytać między wierszami, łapią słowa w ich pierwotnym znaczeniu. Nie chce się myśleć, myślenie ogranicza się do: jak by mu tu dopierdolić? On napisał notkę, niech się z niej wytłumaczy! Postawię pod ścianą, strzelę raz, w kolano, niech się wije.

 Mam gdzieś strzały pobocznych osób, nie zmuszą mnie do wicia się, ale gdy strzela osoba bliska, to trafiając w podeszwę buta trafia w tzw. serce i zabija na miejscu. Wiem, że nie potrafię tu, na ogóle, wyrazić tego co czuję w postaci ‘in statu nascendi’. Może to moja wada, może zaleta, jednak ufam, że Czytelnik oceni to w odniesieniu do własnych przekonań. Ktoś może się ze mną nie zgadać, jego wola, jego filozofia życia. Dlaczego nie dyskutuję ze swoimi oponentami? Ponieważ mam własne przekonania i nikt inny nie ma obowiązku mieć moich, a ja nie zamierzam nikogo do swoich przekonywać mieczem i ogniem. Mnie także przekonać do nie moich prawd, nie moich filozofii i definicji jest ciężko. Wiecie, co to jest tolerancja? W skrócie, to umiejętność dyskutowania z oponentem o dupie Maryni, z pominięciem jego przekonań w innych kwestiach, bardziej poważnych, niż rzeczona dupa Maryni. Bez cienia złośliwości i konieczności dowiedzenia rozmówcy błędnego przekonania i imperatywu do nakłonienia go, żeby rozumiał rzeczy tak, jak my sami. Wiecie co to jest prostacka bezwzględność? To przekonanie, że tylko MY posiadamy jedynie słuszne poglądy na rzeczy nas otaczające. Kto myśli inaczej niż my, ten kiep i należy go: wykpić, torturami zmusić do zmiany poglądów, wyszydzić, skopać, pobić, zabić, unicestwić. Na koniec, można powiedzieć: przykro mi, że mnie nie rozumiesz, ale to ja mam rację. Miejcie sobie swoje racje, nic mi do tego. To jest mój blog z moimi racjami. Każdy może tu wyrazić inną opinię niż moja własna, ale nie musi podpierać jej argumentem, że to ja mam wszy. Za długo jestem w sieci, bym się przejmował cudzym przekonaniem o mojej wszawicy. Za długo żyję na świecie, żebym twierdził, że jedynie moje poglądy na rzeczy istotę są najlepsze. One są najlepsze dla mnie, bo czynią moje życie łatwiejszym do zrozumienia. Wiem kogo kocham i co mi się w tej kochanej osobie podoba. I tego życzę Wam wszystkim, którzy mnie czytają.

 




Tydzień męki Pańskiej.

<p style="text-align: …

***

Każda wiosna pachnie inaczej. Dzisiejsza pachnie bzem, który jeszcze nie zakwitł. Albo polnym makiem, który zakwitnie w lecie. Każdy miesiąc ubiera inną suknię, tuż za moim oknem jak za parawanem. Nie wiem co zrobiłem, a czego nie zrobiłem, albo zrobiłem źle. Nikt nie jest doskonały, a zwłaszcza ktoś pod lupą. Nie chce mi się pisać, nie chce mi się komentować, nic mi się nie chce. Na siłę, to można się wepchnąć do pojazdu MPK i dojechać do końcowego przystanku, wysiadając na chwilę po drodze, gdy ktoś zechce wysiąść i jest się zawadą. Im bardziej chcę, tym bardziej mi nie wychodzi. Przecież chęci się nie liczą, liczy się wymierny efekt. Nie jestem zaprogramowaną maszyną, jak każdy mam lepsze i gorsze dni i nie zmieni tego nic.

 

Dżem, mydło, powidło.

<p style="text-align: …

***

Nie czas, na poważne przemyślenia i radykalne ruchy, na dyskusje z kontrargumentami, na wznoszenie idei i powiewanie chorągwiami oraz wtykanie transparentów przed oczy innych. Nie jest to czas powszechnych zrywów, obalania tyranii i wielkich rewolucji. Nie czas to na zmiany, na zawracanie kijem nurtów rzek, na rzucanie się z motykami na Słońce, nie czas błyszczeć na tle szarej masy. Dla mnie to czas na przetrwanie, na chwytanie każdej minuty codzienności, na walkę o byt, ten podstawowy, na kompromisy, wyrzeczenia i trzymanie mordy na kłódkę, chociaż tyle chciałoby się powiedzieć plując niejednej parze oczu. To też jest sztuka taktyczna, strategia przeczekania, wzmocnienia sił, ustabilizowania pozycji i odbicia się od dna. Nic nie trwa wiecznie, ani dobro, ani zło – odwieczna równowaga Natury – to właśnie daje mi siłę, żeby przeczekać, przetrwać, nabrać mocy. Siłą rzeczy, docierają do mnie tematy zastępcze, papka, zatykająca masom tory właściwego rozumowania, by skierować go na rzeczy niebezpośrednio dotykające. Gorąca wrzawa, niepotrzebne bicie piany, pozwala na zapleczu, cicho i skutecznie, prawie niezauważalnie podejść od tyłu i wbijać mi nóż w plecy. To tak, jakby ktoś chciał odwrócić uwagę dziecka od bólu rozbitego kolana i wrzasnął:

– O, patrz, ptaszek leci!

Gówno obchodzi mnie ten cholerny ptaszek, który latał, lata i latać będzie wolno. Ani on na mnie, ani ja na niego wpływu żadnego nie mam, nawet bym go nie zauważył, jakby mi ktoś nie wskazał. On na pewno, nie zauważyłby mnie. Dlatego oczu mych proszę nie mydlić i skupienia mojego nie przerywać.