Regeneracja.

<p style="text-align: …

tuba

Zanurzony w matrixie po czubek włosów, oddycham przez rurkę, a oddech mój płytki jest i niezbędny. Nic nie uwiera, nic nie uciska, tylko mnie otacza – gęsty roztwór bogatego eliksiru. Odradzam się, od rdzenia po naskórek, wymieniam każdą komórkę ciała na nową, niezbrukaną, pozbytą toksyn, jadów i złych energii. Czuję jak Entropia ustępuje miejsca Naturalnemu Porządkowi Wszechrzeczy. Czuję wymianę złego na dobre, znów staję się sobą. Za czas niedługi, wyjdę odrodzony jak młody bóg, czysty i niezmącony cudzymi myślami. Tak, tamten ja ZDECHŁ na zawsze, ale rodzi się nowy: silny, czysty i świadomy siebie. Noszę w sobie wielką moc, z której korzystam pełnymi garściami. Mam czas, ale nie mam zamiaru marnotrawić go i rozmieniać na drobne. Nic nie jest w stanie mnie zranić, dotknąć, zaboleć. Zdolność regeneracji, ktoś może uznać za gadzią – odsyłam takie osoby do systematyki gatunków i teorii ewolucji. Świadomie korzystam z umiejętności ewolucyjnych ‘przodków’ – a to zdolność, jakiej  się nabywa wraz z doświadczeniem i mądrością, z której korzystać umieją tylko ci myślący. Pogodzony ze stanem rzeczy, raz jeden, stanowczo mówię NIE – dla manipulacji, bluszczowatości, histerii, wściekłości, kłamstwa … i innych cech, jakie charakteryzują to, czym gardzę.

Jestem Magiem, współczesnym Alchemikiem – JA Poker. Imion mam wiele, tylko twarz mam jedną, stale tę samą. Tworzę mikstury, a składnikami owych mikstur są także uczucia. Kiedy dolewam oliwy do ognia i patrzę, jak ogień parzy moje dłonie – nie czuję już bólu, a tylko potwierdzenie własnych teorii. Tak, teza i dowód, nie trzeba się męczyć, wysilać intelektualnie. Dlaczego wszystko jest aż tak przewidywalne? Dlaczego prostota, a może prostactwo, tak szybko wypływa na wierzch oliwy, że nawet nie zdąży się spalić? A szkoda, albowiem na samozapłon zasługuje. Nikt już nie jest w stanie mnie zwolnić, powstrzymać, zahamować – reakcja łańcuchowa została zainicjowana, pozwolę jej dawać mi energię. Biegnę ku wolności, sam.



Ode mła.

<img style="display: …

tuba

Babon, to istota humanoidalna obdarzona zbiorem cech, jakie w drodze badań naukowych, np. genetycznych, należałoby konsekwentnie eliminować. Wymieniać nie ma po co, bo każdy normalny facet to doskonale wie. Babon, potrafi nieustannie kłapać dziobem i nie widać oznak nawet najmniejszego zmęczenia. Mężczyźnie już dawno wysiadłyby struny głosowe, opuchły wargi i zaschło w gardle. W przerażającej większości przypadków, babon kłapie o tym, jaki to jesteś beznadziejny. Kłapie i kłapie, a spróbuj się odezwać, czy czemuś co o tobie powiedziała zaprzeczyć – nie radzę, bo to wzmaga konieczność kłapania. Jeśli krzykniesz, nie daj boże, od razu wykrzyczy ci lawiną słów wkręcających się w ucho jak śruba, gestykulacją godną wiru tornado tak, że zerwać w łeb nawet możesz, oczywiście przypadkowo, bo sam ten łeb nadstawiłeś, jakżeby inaczej i powodzią łez, jakimi zaleje Cię przynajmniej metr ponad czubek twojej głowy, każdą twoją zbrodnię, jaką popełniłeś od zarania dziejów, odkąd pierwszy myślący koacerwat pojawił się na naszej planecie, wywlecze każde potknięcie twoje, od momentu, kiedy Adam w raju zżarł to cholerne kwaśne jabłko, którym beka się tobie po dziś dzień. Nie myśl, że coś lub ktoś inny niż ty, winien jest wszystkich plag i kataklizmów na przestrzeni dziejów – wszystkiemu winien jesteś TY! Istotną cechą babona jest to, że babon wie wszystko! W dodatku wie to LEPIEJ: co masz /-miałeś, /-będziesz miał na myśli, co oznacza każdy twój odruchowy, czy nieświadomy gest, każde twoje słowo, co myślisz, co czujesz, co robiłeś, co robisz, lub co robił będziesz. Ta wszechwiedza cię potrafi czasem zaszokować, ‘logicznością’ toku jej rozumowania, umiejętnością wyciągania słów z kontekstu zdań i nieograniczonymi możliwościami tworzenia nowych, prawdziwych jej zdaniem kontekstów.  Nie jesteś w stanie przewidzieć, co znaczyć może twoje zwykłe, niewinne ‘cześć’. Ze zdziwienia otwierasz szeroko usta i wysuwasz oczy na słupkach, dowiadując się, co miałeś na myśli, mówiąc do niej w roku pańskim 1834, dnia 12 lipca o godzinie 16 minut 21. Kiedy w takiej sytuacji, nieśmiało spróbujesz napomknąć, że w tym czasie, nie było was jeszcze obydwoje na świecie – toś kurwa przepadł! Kolejną cechą, wyróżniającą babony ze środowiska ludzkiego, jest zasada, której kurczowo trzymają się zawsze, mianowicie: ‘co wolno wojewodzie, to nie tobie głupi smrodzie’. Czy któryś z was, próbował kiedyś postępować wobec  Niej w analogicznych sytuacjach identycznie, jak postępuje ONA z wami? Ciekawe doświadczenie, radzę spróbować, ale tylko RAZ!. Okazuje się, że jeżeli ona się tak zachowywała, to było to zachowanie normalne, wywołane waszym postępowaniem, grzeczne, słuszne, celowe, prawe, akuratne, adekwatne i w ostateczności spowodowane tym,  że no ona taka jest i koniec, o czym przecież wiecie i macie to tolerować, bo tak. Jeżeli zaś wy, użyjecie jej scenariusza w takiej samej sytuacji to: jesteście cham, ciukacie, stawiacie pod ścianą, nawracacie, dokuczacie, nie macie serca, jesteście złośliwi, niemili, wstrętni, spieprzyliście jej wieczór, jesteście bydło, tego się po was nie spodziewała, jak można tak powiedzieć drugiej osobie, nie znała was od tej warcholskiej strony, (…) i co by sobie w najśmielszych snach człowiek nie wyśnił. Często, w razie braku argumentów, gdyż zdołaliście na chłodno i spokojnie odeprzeć jej zarzuty wobec was, babon zaczyna rozpaczliwie strzelać do was, waszymi własnymi odzywkami, a robi to bez ładu i składu, na zasadzie: no bo mi się to teraz przypomniało. Kiedy ma nieco gorszy dzień, wpada w histerię, zaczyna płakać, a potem biczuje się z lubością na waszych oczach, używając do tego celu słów i sformułowań, jakich nigdy wobec niej nie użyliście nawet w stanie wielkiego wzburzenia i w myślach; dając wam jednocześnie jasno do zrozumienia, że to wasze słowa zebrane…

Byłbym niesprawiedliwy, gdybym w tym miejscu nie wspomniał o tym, że baaaardzo, ale to naprawdę bardzo rzadko, wręcz sporadycznie, zdarzają się babonowi chwile dobroci dla zwierząt domowych. Dla przypomnienia, podaję, że chwila, to nieskończenie krótki odcinek czasu dx/dt (czyt.: de iks po de te – kocham tę definicję), to przedział czasu niemierzalny w warunkach domowych, lecz tylko w laboratoriach wyposażonych w niezwykle specjalistyczny sprzęt naukowy (dawniej radziecki, dziś amerykański). Przyczyny tych krótkich chwil naszego szczęścia, mogą być różne: a to babon czegoś wyjątkowego od nas chce, a to sprawiliśmy jakąś miłą niespodziankę – tu nie ma akurat prawidłowości, że taki fakt będzie miał miejsce – itp. Nie dajmy się zwieść tym mgnieniom szczęśliwości, albowiem po nich, następuje wszystko, co opisałem wyżej, ale w zwielokrotnionym natężeniu i czasie. Reasumując, co byście nie zrobili, czego byście nie powiedzieli, jak byście się nie zachowali – zawsze, ale to zawsze jest coś, do czego ONA może się przypierdolić, mało tego, ONA zrobić to musi, inaczej się udusi!

P.S. Tzw. zachowania inne od opisanych, są wyjątkami, potwierdzającymi regułę. Ona zawsze będzie czujna i uważna w wyszukiwaniu czegoś, do czego mogłaby się doczepić. Nie ma chuja we wsi, zawsze coś zrobicie nie tak, jak ONA sobie to wyobraża, że zrobić powinniście.

 



Niewiarygodny zastrzyk optymizmu.

<img style="display: …

What A Wonderful World

Eeeee! Do dupy takie na ramię broń. Od poniedziałku do piątku, od urlopu do urlopu, od spotkania do spotkania, od świtu do zmierzchu, od jesieni do lata, od dzieciństwa do starości. Ciągle tylko odliczać i odliczać. A świat podobno znowu ma mieć swój koniec. Zazwyczaj indywidualnie, odliczamy interwały czasowe od dobrego do dobrego, oczywiście dla każdego to dobre stanowi coś innego. Dlaczego jeżeli już coś się wieści, przepowiada, prorokuje, to zawsze jest to jakiś kataklizm? Wojna, narodziny antychrysta, kolejne końce świata, apokalipsa, nieszczęścia, choroby, złe układy polityczne, krachy na giełdach, załamania pogody i efekty cieplarniane i wiele innych. Czy ja, ze swej pozycji, mogę zabawić się w dobrego wróża i cieszyć rzeczami małymi, póki jeszcze potrafię się ich doszukać? A kto MIE zabroni?! No to zaczynamy:

– zdrów jestem i dobrej myśli

– mam robotę, za którą mi regularnie płacą

– póki co, starcza mi na to, na co chcę

– w zasadzie jestem normalny (oczywiście zastosowałem tu moje kryteria normalności, bo jak można stosować cudze?)

– żyję w kraju, uplasowanym na twardym i grubym kawałku skorupy ziemskiej, o klimacie umiarkowanym. Wszystkie cztery pory roku, różnią się zasadniczo od siebie.

– nie ma tu krokodyli różańcowych, zjadliwych robali, tornad, trzęsień ziemi, wulkanów i skurwysyństwa, które włazi w człowieka i zżera od środka

– kraj w miarę demokratyczny i tolerancyjny. To, że głupi czasem, no cóż, wszak głupota jest wszędobylska i stanowi nieodłączną część ludzkości

– Kocham i jestem kochany, w całym zakresie znaczeń tego słowa

Czego więcej może oczekiwać współczesny człowiek? Niczego, bo wszystko ponad to, co napisałem, jawi mi się DZIŚ jako przejaw nadmiernie rozbujałej ambicji i chorych pragnień, a to już nie jest ani zdrowe, ani bezpieczne dla otoczenia. Gdybym np. zechciał przenosić góry, pojechałbym pod Giewont, przyparł się mocno całym sobą próbując go przepchnąć gdzieś w okolice Olsztyna, w miejsce jakiegoś jeziorka – na przykład – to jaki miałoby to sens? Zastanówcie się ludzie nad tym, że super bohater komiksów, tak naprawdę nie istnieje. Jesteśmy zwyczajnymi ludźmi i dopatrujmy się w swoim życiu tego, co dobre, a nie szukajmy złotych zegarków. Życie własne jest tym, co dla nas jest najcenniejsze.



WAKACJE!

<img style="display: …

tuba

Przyszła i na mnie pora wakacyjnego lenistwa. Nie planuję długich i dalekich wyjazdów, wyskoczę gdzieś na kilka dni, a potem wymienię okna. Zrobię generalne porządki w domu i zagrodzie (czyt. ogrodowa altanka, zwana szopką) i postaram się wypocząć. Niebawem dołączy do mnie Ona i będzie pełnia lata. Nie przewiduję burz, ani powietrznych trąb, ani gradu, ani ulew, czy innych chłodów. Ma być lampa, gorący piasek, przełamujące się fale. Dwa mazidła z filtrem pięć, co w sumie daje dziesięć (umysł nasz jest ścisły), jeżeli oczywiście posmarujemy się jednym i drugim, a nie, że trzymamy to w plecaku jak zazwyczaj, a potem liżemy rany i polewamy się w nocy wszystkim, co nam w ręce wpadnie (nie wyłączając flakonika’ mgiełki’, należącego do żony kolegi), byle nie piekło.

Bo to jest, powiem Wam tak:

– przyjeżdżamy tam, gdzie już czekają na nas stęsknieni znajomi

– pierwsza noc, upływa pod znakiem powitalnego pijaństwa

– nazajutrz, wywalamy się na wznak na ręczniku i natychmiast zasypiamy w pełnym słońcu (filtr mamy, oczywiście że tak, ale w plecaku), albowiem jesteśmy cholernie zmęczeni

– po jakimś czasie, budzi nas żona kolegi i prosi, żebyśmy zeszli ze słońca, bo chyba nas za bardzo zjarało

– idziemy się popluskać, potem coś zjeść, a potem, to czujemy na sobie to zajebiste słońce, jakie operowało na naszej skórze, kiedy wypoczywaliśmy

– w nocy, no cóż, chyba nie muszę opowiadać, kolejna nieprzespana, po pierwsze trzeba się znieczulić i to na różne sposoby

– nazajutrz, znowu plaża i słońce i my, jak i wczoraj cholernie zmęczeni. Tyle, że tym razem przebiegle, zasypiamy leżąc na brzuchu

– po jakimś czasie sytuacja z wczoraj się powtarza, budzi nas ta sama, upierdliwa żona kolegi, dokładnie z tym samym tekstem…

– wieczorem i w nocy mamy jakby deja vu… Ale nie ma już mgiełki, którą wypsikaliśmy na siebie ubiegłej nocy, za co dostaliśmy opierdol, bo to była jakaś cenna mgiełka i może dlatego dawała nam ulgę w cierpieniu

– następnego dnia już stajemy się mądrzejsi, już nie kładziemy się ani przodem, ani tyłem, albowiem się po prostu nie da położyć

– wkładamy na głowę kapelusz żony kolegi (dobra z niej kobieta), słoneczne okulary, ubieramy na siebie koszulkę, nieco dłuższe, ale krótkie spodnie. Dla pewności owijamy się wielką plażową chustą np. w indyjskie wzory (też należącą do żony kolegi) i aneksujemy (nie nasz) plażowy parasol dla siebie, siedząc tak cały dzień.

– znieczulamy się zarówno piwem, jak i okresowymi wejściami do wody w koszulce, ofkors, ciesząc się, że słońce może nas dziś pocałować w dupę

– potem, może być już tylko lepiej i właśnie tak jest. Goi się na nas jak na psie i wszystko wraca do normy. Jaki i my wracamy opaleni, wyluzowani i wypoczęci

Czego sobie i Wam życzę tego lata

 



Jak zabawnie jest…

<img style="display: …

tuba

Nastawiłem wieczorem pralkę, żeby rano powiesić zawartość i nastawić kolejną – wielkie pranie zaplanowałem. Udało mi się zapamiętać do rana, że mam się zakręcić wokół pralki, skoro świt – tak zrobiłem. Wyłączyłem guzik sygnalizujący koniec i otworzyłem drzwiczki. Jakież było moje zdziwienie, gdy w środku, znalazłem suche rzeczy… Tiaaa, było wczoraj nacisnąć dwa przyciski, bo na jeden nie rusza, za chuja. Wkurwiony, zrobiłem to rano – nacisnąłem dwa guziki na pralce – załapała i poszła. Nastawiłem wodę na kawę, wyciągnąłem kubek. Odpaliłem kompa, wlazłem na onet, sprawdzić pogodę , zawiesiłem się na jakimś artykule, po czym nagle wszystko zrobiło cpyk i zgasło. No tak, nie ma prądu. Poszedłem do kuchni, zalać kawę, albowiem woda zdążyła się zagotować. Zalałem przygotowaną kawę, pomyślałem, że usiądę spokojnie i prąd włączą. Po drdze z kuchni, łyknąłem z kubka kawy. Coś taka mi się wydała cienkawa. Po chwili, gdy już opuściłem cienie przedpokoju, stwierdziłem brak kawy w kawie. Wrzątek nie jest zbyt dobry, na przebudzenie, ani tym bardziej, na odzyskanie wzroku. W tym miejscu padła kolejna już dzisiejszego poranka ‘kurwa’. Wróciłem do kuchni, dosypałem do wody jakiegoś rozpuszczalnego gówna i wypiłem. Prądu nie było nadal. Nadmienię, że bezpieczniki sprawdziłem od razu gdy zgasł mi komputer, była to więc awaria zewnętrzna. Postanowiłem zapytać w odpowiednim miejscu, co do kurwy nędzy z tym pierdolonym prądem, albowiem minęło już trochę czasu, odkąd zabrakło. Wziąłem komórkę, wszedłem w kontakty i odszukałem nr telefonu jedyny, jaki miał coś wspólnego z prądem, zadzwoniłem. Sztuczna sekretarka, poinformowała mnie uprzejmym głosem, że numer na który się dodzwoniłem, obsłużyć mnie może jedynie w dni pracujące w godzinach 8-18, po czym odesłała mnie do kompa, odczytując adres strony, na której miałem znaleźć wszelkie intrygujące mnie informacje. Dziękuję kurwa pięknie! Zadzwoniłem do znajomej, która podała mi jeszcze dwa numery związane z tematem energii elektrycznej, z których jeden był ‘nieistniejący’, za co uprzejmie przeprosiła mnie kolejna automatyczna sekretarka. Na drugim zaś, trzecia ‘sztuczna’ pani zza biurka, opowiedziała mi ‘ścieżkę kontaktu z prądownictwem’ w mieście Kraków z podziałem na dzielnice i roszczenia klienta i podała odpowiedne numery, jakie miałem wybrać tonowo… Ale kurwa! Ja nie widzę chuja we wsi, a co dopiero mówić o skoordynowaniu słuchu, wzroku oraz naciskaniu tonowo numerów na tej jebanej klawiaturce. Poleciały różne słowa, ogólnie uznane za obelżywe, niestosowne, albo nieładne. Rozłączyłem się, myślę: ochłonę, zadzwonię za chwilę. Jak pomyślałem – tak zrobiłem. Na szczęście, po wybraniu kolejnych numerów (tonowo), zanim doszedłem do właściwego i na nowo wzbierał we mnie wkurw, jakiś dobry duch, włączył światło. Powiedziałem sobie wtedy:

– no sam powiedz, palancie, czy warto było się aż tak wkurwiać? Wystarczyło odczekać tę godzinę z hakiem, a wszystko – oprócz twojego organizmu – wróciło do normy.

Zakupy dokonane, jeszcze tylko posprzątać. Miłej soboty.

 



Wielkanoc już.

<img …


 

Gdzieś kiedyś czytałem, że odnalezienie dowodu na to, że Jezus nie zmartwychwstał byłoby obaleniem chrześcijaństwa. Nie rozumiem tego zupełnie, albowiem wiara to wiara, albo się wierzy, albo nie i dowodów wierzący nie potrzebuje, on po prostu zwyczajnie WIERZY. Taką ‘religijną wiarę’ się czuje i nosi w sobie, nie szuka dowodów za i przeciw, jak niewierny Tomasz (nomen omen). Jeżeli czuję, jeżeli noszę w sobie przekonanie, że ON był/jest synem Boga, to po co mi jakieś dowody? Dowód potrzebny jest niedowiarkom, kandydatom, którzy szukają wiary, sądom i prokuratorom. Dlaczego ludzie nie szukają jej w sobie, ona przede wszystkim powinna być w człowieku, nie w annałach, księgach, relikwiach, świątyniach, probostwach, wokandach i salach rozpraw. Dlaczego ktoś, jakiś człowiek, ma narzucać mi, co dla mnie ma być dowodem wiary, co w tej wierze istotnym, a co mniej ważnym? Wiara to myśl, to sen, to moje wnętrze, do których nikt poza mną nie ma dostępu. Żaden reżim, żadna władza – NIKT, nie ma prawa wpierdalać się w to, w co wierzę. Nie ma też takiej mocy, by modyfikować moje myśli narzucając własne. Wiem, że na świecie jest cała masa ludzi podatnych na słowa innych ludzi. Ludzi uległych cudzym poglądom, mówiących jak mają żyć, o czym myśleć i co brać za prawdę absolutną. Stąd właśnie, z tej ludzkiej podatności, rodzą się fanatycy, sekciarze, ślepowiercy, bezmózgowi wykonawcy cudzych poleceń, pod sztandarami wielkich idei. Do wiary, dochodzi się samemu, podana na tacy, jest gówno warta. Wiara nie może być obwarowana żadnymi nakazami, co kiedy ma robić wierzący, jak się zachować i co myśleć. Wiara  jest moją osobistą WOLNOŚCIĄ! To ja sam mam chcieć, a chcenie ma być wynikiem moich wewnętrznych przekonań, nie nakazów administracyjnych samozwańczych duchowych przywódców – dla takich, w mojej wierze nie ma miejsca!

 

Tuba wiosenna, pod Charmee

Fizyka w domu i zagrodzie.

<img style="display: …

baTu

Skąd się bierze Entropia? Entropię w ilościach niepoliczalnych, produkują dzieci i zwierzęta domowe! Jeśli rodzina jest kompletna, nie wykluczam w tworzeniu łonej, udziału np. mamusi, albo tatusia, czy tam babci i dziadka w rodzinach wielopokoleniowych. Jak pozbyć się Entropii z domu? Obawiam się, że Was zasmucę i srodze zmartwię, albowiem Entropii, jako nieśmiertelnej, spontanicznej i ekstensywnej, ubić w żaden sposób nie można. To takie perpetuum mobile, nad którym należałoby się zastanowić, czy aby nie da się w jakiś subtelny i skuteczny sposób, zaprzęgnąć tego czegoś ku własnym korzyściom. Zastanawiam się też, nad pomysłem przerobienia domostwa w czarną dziurę, bo gdzieś słyszałem, że w niej Entropia jest równa zero. Od dziś więc, zaczynam kumulować wszelkie ilości masy, którym potem nadam określony moment pędu (jeszcze nie wiem dokładnie jak, ale coś wymyślę), by następnie obdarzyć to wszystko ładunkiem elektrycznym – tego stworzę metodą domową, za pomocą bateryjki np. R20, lub w wyniku pocierania ebonitu o wełniany sweter. Jak już będę szczęśliwym posiadaczem czarnej dziurwy, być może zdążę się zastanowić nad konsekwencjami realizacji moich pomysłów racjonalizatorskich, zanim zostanę wessany i zniknę.  



B.S. – Sakrament – opus trzecie.

<img style="display: …

Ƹ̵̡Ӝ̵̨̄Ʒ




Przepraszając, jesteś jak grzesznik, który wyzna grzechy przy konfesjonale, dostanie rozgrzeszenie i trzy zdrowaśki w ramach pokuty, odklepie je naprędce i uważa, że konto jego czyste, jak łza. A grzechy twoje przecież tkwią zadrą w innych sercach, gdzie twoje rozgrzeszenie nie znaczy nic i niczego nie zmienia. Facet w czarnej kiecce do ziemi, z białym kołnierzykiem i kolorowym szalikiem, siedzący w ozdobnej budce, gdzieś w ciemnym kącie świątyni – udaje, że Duch Święty wstąpił w niego i dyktuje mu słowa pokuty. Odprawia rytuały, jak czary, kreśli w powietrzu znak krzyża, porusza ustami, czasem mamrocząc pod nosem. Zapuka w budkę a wtedy lekki, bez grzechów odejść możesz. Sumienie jak wielki podróżny kufer, możesz ładować weń od nowa swoje ciemne sprawki jak zbierane lub kradzione po drodze przedmioty należące do innych. Nie boisz się Sądu Ostatecznego, wciąż liczysz na miłosierdzie swojego Boga, który zostawił ci furtkę w postaci spowiedzi i możliwość oczyszczenia się z grzechów. Reszcie pokazać możesz środowy palec, uśmiechnąć się szyderczo i bijąc się w piersi kolejny raz, powtarzać z innymi hipokrytami: mea culpa, mea maxima culpa – to i tak, nie ma żadnego znaczenia. Głos twój ginie w tłumie innych głosów, bezmyślnie powtarzających te same słowa i gesty od tylu lat. Patrzysz już w stronę otwartych drzwi, żeby tylko wyjść i zbierać. 

 


Sedno.

<img style="display: …

tuba

 

To, jaki ktoś ma sposób na życie, jest jego osobistą sprawą. Nikt nie ma prawa dyktować innym, jak powinien meblować swój dom, kogo kochać i jaki mieć światopogląd. Kto tego nie rozumie, jest głąbem wszechczasów. Nikt nie ma prawa, do rozliczania innych, a zwłaszcza ci, którzy swoje życie odsunęli na plan dalszy, a zajmują się życiem innych. Wszelkim doradcom, fałszywym przyjaciołom i tzw. życzliwym, mówię swoje stanowcze: spierdalać! To ja, odpowiadał będę, o ile w ogóle, za ‘grzechy’ własne i za podejmowane decyzje. I jak już napomknąłem kiedyś, tutaj, w tym miejscu, mówię: nie całujcie mnie w dupę, a nawet nie całujcie mnie w pierścień, ja naprawdę jestem już duży. Nic mnie tu już nie zaskoczy, wszystko jest przewidywalne i skrupulatnie obliczone. To ja wiem, co dla mnie jest najlepsze i nie będę ubierał sweterka, jeśli komuś jest zimno. Pragnę jednak nadmienić, że jeżeli jakiejś niedowartościowanej osobie, niespełnionej, samotnej, zgorzkniałej itp., zechce się tutaj podreperować własne ego – to przecież nie mam nic przeciwko – wszystko dla dobra potencjalnego klienta. Ja, CZŁOWIEK wyrozumiały wiem, że upadek nie zna pojęcia dna.  

 



Le corps.

<img style="display: …

tuba

Ciało, zlepek niewyobrażalnej liczby zróżnicowanych w tkanki komórek. Idealnie działająca machineria. Cud natury, jej idealnej wynalazczości. Efekt geniuszu przyrody, wielokrotnie powielany we fragmentach przez człowieka, pragnącego ją przechytrzyć. Idealna współpraca poszczególnych tkanek, piękno zsynchronizowanych ruchów, z których każdy wyraża swoją emocję. Trzy różne układy, klasyczny, charakterystyczny i nowoczesny. Ruch współgrający z muzyką i pięknie dobranym kostiumem. Tak, wzruszyłem się wielokrotnie w tym zachwycie. To było 45 minut mojego niezwykle silnego wzruszenia. Solówki dyplomantki, przeplatane układami małych dziewczynek. Dopiero w porównaniu, uświadomiłem sobie, że to młoda, piękna i utalentowana kobieta. Cud natury i efekt ciężkiej, długoletniej pracy. Nie znam się na sztuce, jak mógłbym się znać, skoro profesja moja, tak daleko od sztuki odbiega. Nie znaczy to jednak, że nie potrafię dostrzec piękna, którego fragmentu doświadczyłem jako widz, na którym tak wielkie pozostawiło to wrażenie. Niezwykłe artystyczne doznanie.



Ostrzeżenie.

 

<p …

 

***

Achtung, achtung, wnimanije , wnimanije, uważojta, uważojta i się przede mną nawzajem ostrzegojta! Tija, jestem chodzące danger, nieustanne przymuszanie do wzmożonej uwagi oraz mania się na baczności. Kto ze mną przestaje, ten się wrakiem staje. Wysysam krew z niewiniątek jako wampirz nocny, a siły witalne, jako wampirz energetyczny,  mieszam w umysłach każdemu, kto mi wpadnie w pazury, biorę delikwenta na rogi i roznoszę w puch. Usuwam komentarze, wypierdalam w kosmos fora i zatrzaskuję na amen blogasie – już wiemy z jakich przyczyn. Każda dusza, która choć raz tu przemknie, jest odłowiona do zbioru dusz cyrografowych, następnie opiekana na rożnie mych niecnych wobec niej zamiarów, po czym wysysana do ostatniej drobiny dechu i wyrzucana, a właściwie odrzucana gdzieś hen daleko. Modlicie się czasem do jakichś świętych, patronów różnych spraw, by Wam pomogli? Mam dla Was niespotykaną propozycję: zróbcie sobie ołtarze z moim wizerunkiem, coś na kształt tych, jakie robią wyznawcy woodoo i rzucajcie we mnie przekleństwami i klątwami, złorzeczcie mi, obsypujcie plagami ogólnoświatowymi, obwiniajcie o wszystko co się Wam złego przytrafiło. Może wtedy poczujecie się lepiej, gdy wytkniecie mi każde swoje przywidzenie i widzimisię oraz każdy film, jaki sobie nakręcicie, albo każdą dowolną wariację na temat, jaki tutaj podejmę. Na koniec nie zapomnijcie dodać, że MACIE PRAWO do własnych opinii, sądów i domysłów. By uwieńczyć dzieło, wrzaśnijcie na koniec: poker, ale masz wkurwa, co?!

 

Jestem facetem i piszę co chcę.

 

<p …

 

***

 

Facet powinien pisać o?:

– Polityce

– Giełdzie i papierach wartościowych

– Motoryzacji

– Seksie

Tego ostatniego, nie mylcie proszę z uczuciem, jako że facet o uczuciu pisać nie powinien, albowiem wytraca swą ‘samczą sylwetkę’ i zdecydowanie. Nie powinien także pisać o czuciu w ogóle, bo staje się rozmiękczony, a tym samym łatwy na ciosy z zewnątrz. Nie wiem, skąd się wzięły takie ‘zasady’, ale są czasem widoczne tu i ówdzie. Polityka jest mi obrzydliwa, jak w ‘krysztale pomyje’ i nie piszę tylko o naszym podwóreczku. Dość szybko zorientowałem się, jak się tam gra, czym i o co. Co do spraw materialnych, to powiem, że się nie znam. Kiedyś udało się mnie namówić koledze – nie wiem jak to zrobił do dziś – że zainwestowałem pewną kwotę w akcje. Teraz będę czekał z uporem maniaka do usrania, aż ich wartość dosięgnie wartości wkładu – oczywiście tej początkowej. Z papierów za najważniejsze i najwartościowsze uważam akt własności mojej samotni oraz papiery rozwodowe. Motoryzacja, no wiecie, rozumiecie, jak każdy. To mi się podoba, tamto bym chciał, a mam to, co mam. Uważam, że samochód jest do jeżdżenia, nie do szpanu i wyrywania lasek. Jako gentelman o seksie nie piszę, przynajmniej nie wprost, a rozmawiam tylko z zainteresowaną bezpośrednio, znaczy wiecie z kim. Bo co tu gadać o podbojach i technikach, skoro seks jest do uprawy, jak pole, czasem nawet minowe.

Ogólnie, podsumowując, to wkurwiają mnie poradniki w stylu: jak i co należy pisać na blogu. Każdy pisze sobie co tylko chce, ale nie każdy musi to pisanie czytać tudzież kontemplować. I to jest piękne, właśnie to podoba mi się w blogowaniu.

Tresura.

 

<p …

 

***

Tresura, to postępowanie, mające na celu uczynić posłusznym tresowanego. To bardzo proste, wręcz trywialne. Jest jednak pewien warunek, bezwzględnie konieczny. Jeżeli treser tego nie zrozumie, to gówno z tresury. Bo tak naprawdę, da się wytresować tylko to zwierzę, które tresurze podda się bezwzględnie. Tresowane zwierzę, musi być w pełni oddane treserowi. Jak okiełznać bestię? Jak pogromić wypełnioną jadem kobrę, wściekłego lwa, upartego muła itp.? Zasada kija i marchewki, sprawdza się w przeważającej większości przypadków. Mówimy tu o zwierzęciu oddanym, które ukochało swego pana – o tym nie zapominajmy. Kij ma być długi, sprężysty i celny. Marchewka mała, niepozorna, może być nawet nadgniła. Smaga się zwierzę kijem, i przystawia marchewkę, nie za blisko, tak by nie mogło jej dosięgnąć. Dla pewności, wiążemy zwierzę na łańcuchu. Następnie, okazujemy niezadowolenie, że bestia nie dosięgła naszej marchewki. Smagamy kijem, gdzie popadnie, na oślep. Jeśli jakimś cudem, tresowanemu uda się dopaść marchewki i pożreć ją – konieczna jest kolejna kara. Bydlę musi znać swoje miejsce i wyczuć, kiedy treser chce mu dać ten ochłap, a kiedy chce z nim lecieć w tzw. kulki. Jeżeli tego nie rozumie, jest na przegranej pozycji, należy się kara. Karanie jest bezwzględne i prowadzi się go do momentu, aż zwierzę tresowane, poczuje się zaszczute. Jeżeli ten moment nastąpi, treser może poczuć się dumny, z przełamania w zwierzęciu wewnętrznych instynktów samozachowawczych. Teraz wystarczy sam kij, który doprowadzi tresera do sukcesu. Na przykład wilk, którego złapaliśmy w potrzask, głodny i obolały, łyknie ochłap jaki mu rzucamy i będzie wdzięczny swemu oprawcy. Zobaczy w nim dobroczyńcę, wybawiciela i jego dobroć. Wściekłość i bunt, przerodzi się w bezwzględne posłuszeństwo. Nie można zapominać o nieustannym pokazywaniu bydlęciu, kto jest w tym układzie panem, a kto poddanym. Każdy przejaw wolności, objawiający się przykładowo nadmiernym spoufaleniem, tłumić w zarodku, za pomocą kija. Bydlę musi znać swoje miejsce. I tutaj nieoceniona rola kija – prać i patrzeć, czy równo puchnie. Od czasu do czasu, można takie już okiełznane dzikie zwierzę pogłaskać. Ale ostrzegam, przed zbytnią wylewnością, bydlę nie może poczuć, że tresującemu na nim zależy. W każdej chwili, należy mu uświadomić, że pan to pan, a łaska jego, na pstrym koniu jeździ.

Nie będę w nieskończoność przedłużał tej notki. Powiem jeszcze tylko tyle, że nie siadajmy na laurach, bacznie obserwujmy swojego ‘podtresowanego’. Pamiętajmy, że nawet w oswojonym bydlęciu, siedzi głęboko bestia, która w każdej chwili może się zbuntować. Taki mały zew natury. Ale jeśli będziemy postępować rozsądnie, zyskamy najwierniejszego przyjaciela.

Sztuka przetrwania.

<p style="text-align: …

piosenka-1

 piosenka-2

 

To mniej więcej tak:

1. ‚Jebać Arkę’ – cokolwiek miałoby to znaczyć

2. Pierdolić wszystko!

3. Mam to w dupie.

4. Olewam…

5. No, który?!

6. I co z tego, że na tratwie?

7. Spierdalać.

8. Możecie mi naskoczyć, na pygostyl!

9. Coś jeszcze?

10. Nie? To dziękuję za uwagę i miłych kurwa snów.

***

Jadę!

<p style="text-align: …

Pour Vous

Jadę na wakacje, jutro mnie tu nie będzie już. Nie byłem tak dawno, że już zapomniałem jak to jest poza domem, dłużej niż dwa dni. Mam zamiar moczyć się w wodzie, leżeć na piasku, a wieczorem upajać się trunkami. I wali mnie, jaka będzie pogoda, przerabiałem już różne i nigdy nie było nic, co powstrzymało by mnie przed wejściem do wody. Nie myśleć o pracy, nie myśleć o kłopotach, dać młodzieży odpocząć od siebie i niech sama o siebie zadba. Proste wakacje? Nie mam żadnych wymagań – tylko zmienić widok za oknem. Deszcz wszędzie jest mokry tak samo, a słońce tak samo świeci po oczach. Myśl pewna sprawia, że się uśmiecham do siebie. I wcale się nie boję. :)

 

Oderwanie.

<p style="text-align: …

wakacje

Siedzę nad wodą i czuję się, jakbym już miał urlop. Podjechałem z małą rano na kąpielisko z wielkim napisem: Teren wędkarski, kąpiel wzbroniona. W wodzie moczyło się już kilka ciał obydwu płci. Samochodów było mało – jeszcze. Tegoroczna powódź, podniosła poziom wody w niewielkim jeziorku, zalewając to, co w ubiegłym roku stanowiło plażę. Młoda zaczęła zarządzać: jedź w prawo! Jechałem powoli po wyschniętych garbach, ciągnących się wzdłuż olbrzymich kolein, jakie wyrobiły auta, jeżdżące tu w czasie, gdy ziemia była mocno przesiąknięta wodą jak gąbka. Patrzyłem tylko, kiedy spadnę i zawieszę się. I po chuj mi jakaś terenówka, skoro moje rodzinne auto, jeździ wszędzie? Kurde, uważaj, bo utkniemy! – Pouczała mnie nieustannie mała, aż się wkurwiłem. Ja mam piwo i mam zamiar go wypić, ty będziesz wracała! No to zawróć stąd…

Znaleźliśmy miejsce, ściągnąłem koszulkę i zworowałem się na leżaku, bardzo wygodnym, można na nim leżeć, głęboko się oprzeć, albo siedzieć. Zamknąłem oczy, skupiłem się na oddychaniu i słuchaniu. Na jednej z wysepek, ptaki zrobiły sobie lęgowisko – skrzeczały niemiłosiernie, zasnąłem. Obudziło mnie gorąco, walące z odsłoniętych części ciała. Zjarało mnie, wypiłem piwo i wskoczyłem do wody. Kocham wodę, jej delikatną zdolność do szczelnego otulania ciała, jej chłodzące działanie, jej zapach, pieszczotę – Jej wszystko. Gdy wracałem z wyspy poczułem, że wytracam siły, a oddech robi się coraz płytszy. Wylazłem na brzeg, zapaliłem i zworowałem się tym razem tyłem do słońca. ‘Plaża’ zakwitła ciałami, ubranymi w kolorowe stroje. Było ich coraz więcej i więcej, robiło się coraz głośniej i głośniej, ciaśniej i ciaśniej. Wskoczyłem jeszcze kilka razy do wody, pływałem do upadłego, czym dalej brzegu, tym mniej ludzi. A potem poczułem, że mnie piecze nos i ramiona, zaordynowałem odwrót. Teraz czuję, że emanuję ciepło, jak jakiś układ, w którym zachodzą wysoko egzotermiczne reakcje. Gorę!

 

Analogie.

<p style="text-align: …

Alors on danse.

Litery są jak nuty, gdy składam je w słowa. Słowa stare zapomniane, słowa teraźniejsze, słowa nieodkryte jeszcze, które wymyślę dla kogoś. Jakbym pisał muzykę, dobierając kolejno nuty, by zechciały zabrzmieć w Twoim rytmie. Dysonans, czy harmonia? Treść czy bełkot? Odwieczne pytania literata, muzyka – nie wiem, nigdy nie byłem ani jednym, ani drugim. Byłem tym kim jestem, a jestem kim będę. Constansem jestem, linią prostą we fragmentach wykresu życia, na arkuszu papieru milimetrowego, gdzie ktoś nabazgrolił pięciolinię, spiął ją klamrą i zostawił wiolinowy klucz – byś drzwi otworzyć mogła. Stawiam tam nieudolnie swoje kulfony, a chciałbym aby jak nuty brzmiały. Żeby symfonią wypełniły ciszę, jaka stanowi dystans między nami. Biegnę na przełaj, pokonując przeszkody, strącam z trawy krople rosy – jak nuty. Czuję jak piasek z plaży, osuwa mi się spod stóp z szelestem. Wystukuję rytm biegnąc po betonie, a zimą mróz śpiewa mi pod stopami. Kroki me skrzypią starymi schodami, a pikawa bije jak dzwon, coraz głośniej i wypełza mi na ramię. Jeszcze tylko wyrównać oddech, szelestem spadających liści i już jestem. Strasznie głupio muszę wyglądać…

– To głupio, czy strasznie?

– Otwórz drzwi, a zobaczysz.     

 

Vendredi.

<p style="text-align: …

obejrzyj tubę

Uwielbiam ten dzień, to wyjście z pracy, nawet grubo spóźnione, ten oddech i dwa dni luzu przede mną. Omijam budzik szerokim łukiem i w końcu widzę bez okularów. Zapowiedź chwili spokoju, przynajmniej bez tego codziennego dopołudniowego wariactwa, gwaru, tysiąca spraw i miliona pretensji, o wszystko. Spokojność ruchów, powolne działanie wtedy, gdy się chce, a nie wtedy, kiedy się musi. I żaden podchujaszczij mi nie podskoczy i nie będzie mnie z niczego rozliczał. Nie ma bogów nade mną gdy zaczyna się łykend. Nie ma podwładnych i nie ma przełożonych, jeśli ktoś jest, jest obok mnie. Wyłączyć telefony, zamknąć drzwi i zgasić światło. Życie jest kurwa takie piękne, w piątek po południu.   

 

Zazdrość, duma i uprzedzenie.

<p style="text-align: …

tuba

Wczoraj na czacie, trochę się zaczęliśmy wygłupiać. Wygłup polegał na tym, że zdrabnialiśmy wszystko, co się da. Zaczęło to bardzo przeszkadzać mojej niegdysiejszej znajomej. Okazało się, że będąc w publicznym pokoju czatowym, nie jestem u siebie i mam jako cyt: ‘chołota’ zabierać się stamtąd. Zapytałem więc, kimże jest Ona, czy jakąś szychą, żeby narzucać styl rozmowy i wyganiać mnie z publicznego pokoju? Czego się dowiedziałem? Proszę bardzo:

„21:49:41 ~oliwinka: czy tym razem ja mam Tobie poker pwoiedzieć, jak Ty mówisz zawsze do mnie ” Ty wszzystko pewnie wiesz o mnie, nawet to, ze jestem szycha ” ; lepiej zapomnij, ze tutaj jestem ; a nawiązując do rannej
21:49:42 rozmowy, nie muszę Ciebie znać, aby wiedzieć, ze masz wieczny wkurw, bo piszesz o tym nazbyt czesto na blogasku”

Ja zapytałem, Ona zaś stwierdziła i oceniła. Dodała, że piszę nazbyt często, zarządziła mi u mnie w domu. Zemściła się, po czym wyszła, zapewne zadowolona z siebie. Ta moja koleżanka, też prowadziła bloga, może jeszcze to robi. Ja nie będę oceniał, ani wyłuszczał tego, o czym pisze Ona. Ponieważ to, jaki temat ktoś podejmuje u siebie, jest jego wyłączną sprawą, mnie pozostaje przemilczeć i nie wchodzić komuś do domu, gdy jego pisanie mnie drażni, albo mi się nie podoba. Nie przyszłoby mi do głowy, wytykać komukolwiek tego, co pisze u siebie. Dla mnie, świadczy to o prymitywizmie. Oczywiście aplauz pozostałych nieznanych mi osób, był powalający. Mnie tam zwisa, ale wszyscy ci, których nie znam ja, znali mnie – jestem kurwa sławny!

Pomijam fakt, że trudno było nazwać rozmową to, co wrzucano w okno czata. Mnie to nie przeszkadza, każdy bawi się tak, jak lubi, gada o tym o czym gadać  lubi i z tym z kim chce. Każdy też, wchodzi na Nicku takim, jaki sobie wymyśli. Do mnie także włażą przebierańcy, by ubliżyć, dokopać itp. Każdy ma indywidualne podejście do własnego miejsca. Blog, pomimo, że otwarty, nie jest miejscem publicznym, tak samo, jak ‘prywatny’ pokój czatowy, ‘prywatne’ forum itp. nie należy do wszystkich, którzy tam raczą luknąć. Stosuję się do nakazów i zakazów, objętych czatową etykietą, pomimo, że śmieszy mnie w wielu punktach. Powalająca jest także, wybiórcza kontrola operatorów, nad przestrzeganiem regulaminu. Dotyczy zwłaszcza tzw niecenzuralnych słów, używanych przez uzerów. Ale przecież wiadomo, że jednemu przekleństwa pasują do oczu, inny zaś, szczególnie ten, co nas wkurwia – w przeklinaniu jest odrażający i niezgodny z regulaminem. Tak więc jedni swawolą w przekleństwach, a inni za te same słowa, są bezlitośnie karani. Wszystko to świadczy o fałszywej dumie, prymitywnym uprzedzeniu i zwykłej zazdrości.

 

O, zapomniałem o tytule…

<p style="text-align: …

bal

Tia i nadejszła ta wielkopomna chwila… Czego ja mam życzyć Wam w Nowym Roku? JA – pesymista, tułacz, samotnik. Przygnieciony bagażem życia, zły, posępny, wredny, zgorzkniały i chamski. Stary, brzydki, niekochany. No jak taki jak ja, może złożyć jakieś miłe zyczenia?

No to czytajcie:

Nie łudźcie się – jak co roku – że następny będzie lepszy, módlcie się, żeby nie był gorszy od tego, który właśnie się kończy. Fragment o modleniu, to dla tych wierzących. Reszta niech zaklina kamienie, albo przeklina mnie, np. Przecież będziecie o rok starsi, ponieważ proces starzenia, zaczyna się od momentu zapłodnienia i z każdym rokiem przybiera na sile. Nie łudźcie się, (proces ewolucji trwa, więc się nie łudźmy, że wszyscy już jesteśmy ludźmi), że będziecie lepsi, albo ktoś z Waszego grona takim się stanie, życie każdego dnia, wszystkich nas uczy cwaniactwa, rozbijania się łokciami i wyrabia w nas spryt. Drogie Panie, będziecie coraz droższe (w utrzymaniu), choć wiadomo, że nie pomoże puder róż, kiedy Dama stara już. Panowie, porzućcie nadzieję, na lepsze traktowanie, gdyż każda żona, kochanka, przyjaciółka wie, że w każdym z nas, mieszka dwóch facetów, z czego przynajmniej jednemu należy się w mordę. Taka jest prawda, proszę ja Was. Porzućcie nadzieję na pokój i miłosierdzie, nie pozwólcie omamić się pięknymi deklaracjami (to są wersje demo, przedwyborcze). Kasy i tak, będziecie mieć tyle, ile zdołacie wydać. Dzieci Wasze, będą się dobrze sprawować, o ile same tego chcieć będą. Wy zaś, Rodzice, skoro nie osiągnęliście w życiu tego, o czym marzyliście, pamiętajcie, że są to TYLKO Wasze marzenia, nie Waszych dzieci. Na świecie, coraz więcej nowych pandemii, uważajcie więc, żebyście się w taką nie wpakowali, choć to nieuniknione, w dobie dostępności każdego zakątka świata. Możecie zawsze gdzieś coś załapać. Dlatego nie pijcie podejrzanej gorzały, nie żryjcie w podłych miejscach (jeśli żona źle gotuje, uważajcie tym bardziej), nie łaźcie na dziwki do tanich burdeli, jak Was nie stać na drogie, to macie jeszcze żonę, którą w razie potrzeby nieodpartej można się zadowolić! Czujesz się samotny, to się napij do lustra, nie czujesz się samotny, też się napij z połową swojej samotności. Niech kobiety zapomną o futrach z gronostaja, idzie globalne ocieplenie i kto wie, czy nie nastąpi wszechogarniająca odwilż. Budujcie arki przed potopem! Jeśli nie mieszkasz w ziemiance, to buduj schron i kupuj konserwy w biedronce. Dużo tego, ale jest jeszcze więcej, czym katować Was nie mam sumienia. Teraz czas na slogan:

 

SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!

 

PS. W tekście wykorzystano fragmenty wypowiedzi, fraszki czy anegdoty różnych autorów, czego nie wyszczególniono, Se sami zgadujcie.

 

 

Pierdol się!

<p style="text-align: …

Brazi

Proszę się nie zrażać, tym znamiennym tytułem, chcę nim dać dowód wszelkim hienom, na to, że jestem: chamem, prostakiem, gburem, zadufanym dupkiem i wszystkim, czym sobie jeszcze owe mendy czatowe wymyślą. Człowiek – jak napisano w mądrym piśmie – posiada wolną wolę. Nie-człowiek, takiej woli nie posiada, jest niewolnikiem własnych ograniczeń, w tym ograniczeń umysłowych. Nieczłowiek, zniewolony ograniczeniem własnego umysłu, nie ma celu. Trudno za cel, uznać ‘nieustanne orbitowanie’ wokół tego samego tematu i złośliwa odtwórczość. Stałe powracanie w te same rejony, z takimi samymi argumentami i nie wyciąganie żadnych wniosków. Nawet mało inteligentny człowiek, wie, że atak z tym samym, już nawet wielokrotnie nadłamanym kijaszkiem, na tego samego wroga, nie jest w najmniejszym stopniu skuteczny. Czym tłumaczyć takie schematyczne zachowania? Ano tym, że u niektórych jednostek, rozwój jest zastopowany na pewnym etapie. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że osobnik taki, cofa się w rytmie: jeden krok do przodu, trzy kroki w tył. Myli się ten, kto uważa taki rodzaj ruchu, za krok taneczny. Mógłbym dla takich istot – i zrobię to – zaryzykować użycie prostego przysłowia światło ćmiącego, dla mas i lokalnych piękności: ni do dupy ni do taktu, wsadź se palec do kontaktu. Takie to, proszę Państwa tańce ze mną chcą niektórzy uskuteczniać. Zainteresowanym, powiem grzecznie: z pijanym/pijaną nie tańczę. I to byłoby na dziś tyle, co mam do powiedzenia.

Resztę świata, pozdrawiam, jak zwykle, niezwykle serdecznie. J))

 

Rezerwat.

<p style="text-align: …

ostatni

Przemknęło mi na myśl, że jest pewna grupa osób, która chciałaby zapędzić mnie do jakiegoś odosobnienia. Czegoś na kształt obozu dla internowanych, daleko od ludzi, świata i wszystkiego, co się tutaj zdarza. Co zrobię i czego bym nie zrobił, zawsze jest gotowa odpowiedź, przygotowane zepsute jajo, lub zgnity pomidor i ramię w gotowości, by tym czymś we mnie cisnąć. Nie jest ważne, czy zaistnieje jakaś wyraźna przyczyna, zawsze jest kij, którym można we mnie łupnąć. Miałbym bronić wszystkich i wszystkim po kolei dowalać – równocześnie. Miałbym ponosić odpowiedzialność za wszystkich i za czyny przezeń popełnione. Zignoruję – jestem bez sensu, odpowiem – jestem do niczego, wyrażę zdanie – jestem asekurantem. Każdy inny w podobnych okolicznościach, ma prawo zrobić to, co mu się podoba. Każdy kto ma dziurę w dupie, uważa, że ma także prawo, by osądzać mnie i to co robię, powiem itp. Jeśli znajdzie się ktoś, kto ma podobne zdanie do mojego, to oczywiście jest moim przydupasem, kochanką, idiotą, bez własnego zdania, głupkiem, nie umiejącym czytać ze zrozumieniem. Sami wiecie, jaki jestem, tyle już napisano o mnie sądów, tyle namalowano portretów pamięciowych i psychologicznych, osądzono, oskarżono i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, zadzierając skundlony ogon poszło w chuj. Tak w ogóle, to gówno to kogo obchodzi, jaki jestem, co myślę i co czuję. Kiedy jestem wściekły, kiedy zmęczony a kiedy mnie coś boli. Siedzę w swoim domu, przed swoim kompem, we własnym fotelu. Popijam kawę, palę papierosa, słucham muzyki i chce mi się śmiać, tak szczerze, w głos. Odchylam bary, opieram mocno plecy i głowę na oparciu i śmieję się.  Ryję z tej bandy prowokatorów, dopierdalaczy, głosicieli jedynie słusznych poglądów, domorosłych psychoanalityków, mącicieli, alfonsów, podrywaczy i innych miotających się dupków. Co mnie to wszystko obchodzi?

 

Przeszła obok.

<p style="text-align: …

 

Wyszedłem na balkon, obok mojego domu przeszła kobieta. Około 30 lat. Wysoka, szczupła, cholernie zgrabna. Miała czarną czuprynę, trochę niesforną, do połowy szyi. Była opalona, ubrana w krótką sukienkę koloru spłowiałej czekolady. Sukienka opinała jej biodra i piersi. Szła pewnym krokiem i chyba wyczuła na sobie moje spojrzenie, bo nagle popatrzyła w moją stronę, zwolniła kroku. Mimowolnie uśmiechnąłem się i nie wiem dlaczego skinąłem głową, w geście powitania. Zatrzymała się na chwilę, odkłoniła uśmiechem i poszła dalej, a ja odprowadziłem ją wzrokiem. Zanim zniknęła za rogiem, obejrzała się. Nie wiem co pomyślała, ja pomyślałem, że jest piękna i że takie rzeczy dzieją się tylko w filmach. Nie moja kobieta, nieosiągalna, nieznajoma, czyjaś. Może dlatego, że zakazany owoc smakuje najlepiej, coś w środku zaczęło mnie palić. Poczułem głód, ten jego rodzaj, który odbiera zmysły. Nie, nie skoczyłem z balkonu i nie pobiegłem za nią. Zazwyczaj jestem cywilizowanym samcem, tylko to mnie powstrzymało. Była w niej jakaś tajemnica, a może mi się tylko wydawało? Może to za sprawą połowy lata, zaczęła budzić się we mnie symfonia, gdy usłyszałem jej kroki na ulicy? Nie wiem i nigdy się nie dowiem.

 

Migawka.

<p style="text-align: …

 Ω

Gdy współrzędne ulegają zmianie i gdy nie można mieć tego co zawsze w miejscu, w którym ma się zawsze – odczuwam dyskomfort. Brakuje mi tego jak nigdy, taka przekorność w naturze. Gdy jest, uznaję to za stan naturalny, gdy braknie – nie daję rady z myślami. Ciepły wieczór, letni, spokojny. Byłem się nieco ochłodzić, ale nie wystarczyło tego na długo. Woda jak zupa, a powietrze jak para, która się nad nią unosi. Zdjęcia z kiedyś, nie jest tam pusto, tylko taki kadr. Lubię wodę, nie cierpię tłoku, pojechaliśmy we dwóch, gdy jeden pływał, drugi pilnował ‘konia’. Wracaliśmy na oklep, cwałem, ale to nas wcale nie ochłodziło. 64 KM i 2600 obr/min, 113 w momencie – też się zgrzał wydzielając własne ciepło i wzniecając kurz z bocznych dróg. Parzę nadal, nieco chłodu chwytam w balkonowym mroku, sycąc  się zapachem lata. Jest dobrze, lato zawsze pachnie mi wolnością i odrobinę zalatuje truchłem ślimaków, rozdeptanych przypadkiem na ogrodowej ścieżce. Brat Księżyc idzie na pełnię, osiągnie ją niebawem, szóstego dnia, ósmego miesiąca tego roku. A ja znowu będę szalał, wył i gryzł. Miejcie się na baczności.

 

Zapach wolności.

<p style="text-align: …

spokój

Chcę się zanudzić na śmierć. Nie chcę myśleć o niczym, co ma związek z pracą. Chcę leniuchować, chcę pomyśleć i pogadać ze sobą samym. Zamknąć się w czterech ścianach i nie widzieć nikogo. Lubię swój dom, bo nikt mi tutaj nic nie narzuca. Kto nie pracuje, ten nie ma pojęcia co to jest urlop. Odrzucić od siebie wszystko, powyłączać telefony, schować papiery, nie włazić na służbową skrzynkę, odciąć się zupełnie, schować za drzwiami z witrażem, który malowała Mała. Omijać szerokim łukiem miejsce pracy, nie widzieć, nie mówić, nie słyszeć. Nigdzie nie pojadę, zamknę się tutaj i będę się wymykał tak, żeby mnie nikt nie zobaczył. Wolność wygląda tak, jak ją sobie przedstawię. Czy potrafię? Nie wiem, spróbuję.

 

Na pokaz.

<img …

aPstrakcja

Świat jest taki piękny, życie jest tak cudowne i fascynujące, ludzie są wspaniali, a kosmos się stale rozszerza. Żyję w cudownym kraju, w którym czuję się otoczony ciepłymi ramionami władzy. Wszyscy się uśmiechają, są wzajemnie życzliwi i kochają swoich bliźnich, bez względu na bliskość, czy dalekość. Praca daje mi satysfakcję finansową oraz osobistą. Czego zapragnę, mogę to natychmiast mieć. Mam grono wspaniałych przyjaciół, którzy zawsze mnie rozumieją i są blisko mnie. Nigdy nikt mnie nie zawiódł, a w życiu idzie mi jak z płatka. Co za sielanka. Jaki ja jestem szczęśliwy, dzięki Wam: Rodzice, Przyjaciele, Wychowawcy, Sąsiedzi i inni. Jesteście wspaniali, kocham Was, kocham swoje życie. Kurwa, płaczę z nadmiaru szczęśliwości, bo jestem wzruszony.   

 

Te, wiosna…

<img …

noah

Yaaaaaaaeeeełłłłłł – wydałem pierwszy, nieco anemiczny ‘wiosenny okrzyk’. Głupie słońce, prześwietliło mi dno oka, na wylot. Teraz mam kiepski obraz. Widział kto, moje okulary słoneczne? Bo ja ich właśnie szukam od jakiegoś czasu. Doszedłem po omacku do domu, przysłaniając sobie oczy ręką – jak jakiś zdezorientowany wamirz nocny. Zdjąłem kurtkę i poszedłem z psem do ogrodu, od północnej strony. Tam w smudze cienia, znalazłem kolorowe krokusy i inne kwiatki oraz pączki na drzewach – nosz kurwa, jest pięknie! Nieco się wzruszyłem, pomyślałem: ech, poker, kolejna wiosna twoją jest! Przysiadłem na ogrodowej ławce, wchodzącej w skład kompletu do grillowania i oddychałem głęboko zaciągając się papierosem. Wiosną jest fajnie, wieją ciepłe, zdradliwe ‘zefirki’, a skutkiem ich powiewania, są ograniczenia ruchowe. Dały się one odczuć, gdy podnosiłem tyłek z miejsca, na którym usiadłem w celach podziwiania budzącej się do życia przyrody. Gwizdnąłem na psa i nieco pochylony wróciłem powoli do domu, wykonując ślizg na podgnitych zeszłorocznych liściach (zemsta jesiennego lenistwa). Wiosna potrafi człowieka całkiem odmienić i uczynić starym dziadem, nieomalże w jednej sekundzie swojego trwania. Od dziś, wprowadzam do mojego słownika nowy wiosenny okrzyk, który brzmi: ‘ożeszkurwamać’.