beksiński
Jak bardzo staramy się upodobnić swojego Boga do siebie, a podobno to on nas stworzył na własne podobieństwo, dlaczego chcemy mu dorównać. Jeśli zauważymy, że dokonać tego nie możemy, zaczynamy kombinować. Jak bardzo czynimy go przekupnym. Jak bardzo pragniemy go zmanipulować. „Wdowi grosz”, to jest to, co bogom najmilsze być powinno, przyjmując założenia wiar wielu. Z każdego takiego założenia, o dowolnej prawdzie, my ludzie wyskakujemy jak rękawica bokserska na sprężynie, z pudełka.
Wydaje mi się, że nie można odkupić winy żadną ofiarą, chyba że, za taką przyjmiemy zadośćuczynienie. Ale czy my mamy prawo, czy jesteśmy władni określać co tym zadośćuczynieniem będzie? Czy on nam powie, co takim mogłoby być? Nie, nic nam nie powie, bo podobno dał nam wolną wolę i rozum, abyśmy się nim kierowali w swoich poczynaniach. My zaś tak chętnie asekurujemy się, mówiąc, że to on dał nam takie a nie inne pomysły, że nas natchnął myślą cudną, a jak się okazuje, że ta myśl wcale cudną nie była, to stwierdzamy ze zdumieniem, lub wściekłością, że to nie on, że to diabeł. Diabeł, brat boga? Nie chcę, żeby wszystko było postrzegane przez pryzmat katolicyzmu. Używam tutaj pojęć uniwersalnych. Dobro i zło, nie zostało wymyślone przez chrześcijan, nie oni go zrodzili z pierwotnego potoku myśli. Bóg, jako dobro wszelakie świata jest przeze mnie postrzegany jako wewnętrzne sumienie każdego z nas. Ponoć on mieszka wszędzie, dlaczego jest go tak mało w nas samych? Dewocja! Zakłamanie! Hipokryzja!
Ołtarz i ofiara na nim składana bogom, ten wątek, który zacząłem na Forum. Jest jak wiązka światła, która rozchodzi się promieniście w przestrzeni, jak cząstka w pudle potencjału. Błądzi, trafia na niepodatny grunt, przeszywa smugę cienia, by w końcu zginąć i być pochłoniętą przez wieczny mrok. Taka jest żywotność myśli. Pisałem o tym, że jeżeli oddawać coś w ofierze, to tylko to, co jest najcenniejsze. Każdą rzecz, można nabyć powtórnie, każde uczucie natchnąć sobą powtórnie. Nieodwracalnym jest tylko teraźniejsze życie, jeżeli je złożymy w ofierze w jakiejś ważnej intencji, to efektu tej ofiary nie zauważymy już – dlatego sensu w składaniu ofiar nie widzę. A życie swoje, chętnie oddam jeśli będę wiedział, że moim życiem, będzie żył ktoś inny. Nie w sensie, że będzie mną, a w sensie, że będzie mógł żyć sam zamiast mnie. Czy jest to szacunek dla życia innych? Czy jest to pogarda dla swojego życia? Oczywiście, jest to rozważanie czysto teoretyczne, ponieważ nie da się wrócić komuś życia w sytuacji np. wypadku, gdybym nawet w tej samej chwili podciął sobie żyły, chcąc tym samym darować moje życie w zamian.
Dyskusje o Bogach i Wierze, nie mają tu nic do rzeczy, są mało konstruktywne i wprowadzają aksjomatyczne ograniczenia.