Sepia.

<img …

Sever

Czy wygodnie byłoby Ci w takiej scenerii? Podobałoby Ci się? Sepia może wprowadzać różne nastroje. Może odzwierciedlać przygnębienie, zapadający mrok w którym czai się ‘zło’ lub schyłek jesieni, nawet tej głośnej ‘jesieni średniowiecza’. Nie przemoc, a dominacja, w której więzy są symboliczne. Nie przymus a dobrowolne oddanie z pełnym zaufaniem. Z symbolami jest tak, że mogą mieć wiele znaczeń, zależy kto próbuje je rozszyfrować. Założyłbym się, że patrząc na ten obrazek, każdy miałby inne skojarzenia i nie znalazło by się wśród nich dwóch identycznych. Może być niesmak, sprzeciw, współczucie, dreszcz podniecenia, uśmiech politowania albo niezrozumienie. Może być sto innych odczuć. Ja widzę niecierpliwość w oczekiwaniu na spełnienie – to plan pierwszy, następne zachowam dla siebie.  

 

Ad rem…

<img …

może to już było?

1. Deja vu.

Chciałoby się powiedzieć: a nie mówiłem? Nie powiem tego, gdyż od dawna wszelkie obserwacje zostawiam dla siebie, prawie wszystkie. Ogólnie rzecz ujmując, najlepiej patrzy się z balkonu, gdy biją się inni. Właśnie tego mnie nauczyliście. Siedzieć na balkonie i wyciągać wnioski. Nie chce mi się już wypowiadać w żadnej wojnie, która obejmuje ‘poczatowe’ grono bliższych i dalszych znajomych. Jeżeli się wypowiem, to tak, żeby zrozumieli nieliczni. Powiecie, że właśnie się wypowiadam? Tak i chuj komu do tego. Ja głośno myślę, a myśleć – nawet głośno – nikt mi nie zabroni.

2. Konkurs.

Jest po to, by w nim wzięli udział ci, którzy to lubią. Motywy jakie kierują zgłaszającym się, są jego prywatną sprawą. Środki jakimi chce osiągnąć swój cel, są przezeń uświęcone, gdyż każdy ma inną taktykę, a i cele są różne. Kategorii konkursowych zawsze zbyt mało, trudno więc czasem wpasować się w ‘odpowiednią’ dla siebie. Czasem wydaje nam się, że jesteśmy np. offowi i absurdalni, czasem że stanowimy wielką literaturę. Zawsze się mylimy – oceni nas ta niesprawiedliwa Historia oraz nasi stali, bądź przypadkowi czytelnicy.

3. Ty cacy, a ty be.

Dziś się kochamy i skaczemy za sobą w ogień. Podziwiamy się, piszemy dla siebie peany. Jak stare dobre małżeństwo, trwamy obok siebie w bólu, szczęściu i cierpieniu. Wydaje się, że nic nas nie rozłączy oprócz śmierci. A tu nagle ‘zonk’! Zawiedliśmy się, poznali się na tym bliskim, do bólu kości. Biegniemy więc do tych, których wcześniej opluwaliśmy, by pluć razem z nimi zgodnie z nowym kierunkiem. I tak pięćset razy, wysoki sądzie, nastąpiła kolejna zmiana, że teraz czapla doprowadza do łez bociana. Kurwa, rzygać mi się chce, gdy to czytam. Niestety pamiętam za dużo. Poczytałem, w różnych miejscach, różnych ludzi. I to by było na tyle.

4. Podsumowanie.

Raczej trudno mnie zranić, łatwo mnie wkurwić, ale szybko mi przechodzi. Dawno temu, ‘kochałem’ wszystkich bezinteresownie. Dziś do takiego kochania, pozostały mi jednostki nieliczne, reszta nie budzi we mnie emocji. Czy się zawiodłem? Nie, ponieważ nigdy niczego od nikogo nie oczekiwałem. Niezwykle rzadko proszę nielicznych o drobną przysługę. Jedni obiecają, że zrobią i oleją. Inni robią nawet z wyprzedzeniem moich próśb. Potrafię od dawna liczyć, zazwyczaj tylko na siebie.

***

Elektryczność i jej magnetyzm.

<img …

tom ford

Ja nie wiem, jak ludzie żyli bez prądu. Od wczoraj, mam z nim kłopoty większe, niż zwykle. Mówię Wam, cuda na kiju się dzieją z moim prądem. Wysiadł mi dziś znowu. Odpaliłem gromnicę, poszukałem zestawu: ‘młody i gniewny elektryk’ (taboret i latarka), po czym udałem się na korytarz, tam wdarłem się do skrzynki i znowu, dzyndzel bezpiecznika na miejscu, a prądu niet! Naznaczyłem siebie znakiem krzyża i bardzo ostrożnie, mając na względzie wczorajsze pieszczoty, wyciągnąłem palec z zamiarem dziabnięcia nim w elektrykę in statu nacendi. Przez ułamek sekundy, dostrzegłem, że świecę oraz doznałem oswojonego już uczucia, rozchodzenia się woltażu po moim ciele. Nie spadłem ze stołka, zszedłem jak każdy normalny człowiek. Na dole, stwierdziłem, że nie znam się na prądzie i moje grzebanie w skrzynce, jest totalnie bezcelowe, a nawet niebezpieczne dla mnie samego. Wszedłem do mieszkania i zacząłem się zastanawiać. Ja mam wszystko na prąd, nawet piec GAZOWY dwuobiegowy, jest sterowany prądem. Zadzwoniłem po pogotowie energetyczne. Miałem ok. godziny czasu. Pomyślałem, że napiję się kawy – nie ma prądu, może coś w TV? – nie ma prądu, komp na prąd, bo gdy wysiadł, UPS darł się w niebogłosy. Wziąłem gromnicę, zaniosłem do sypialni i wszedłem do łóżka, przykrywając się kocem. Nie potrafię zasnąć bez muzyki, którą także mam na prąd. Leżałem i rozmyślałem, bynajmniej nie filozoficznie. Myślałem z erotomańskim podtekstem w tle. Natenczas, wróciła mała, wparowała mi do sypialni i z wyrzutem zaczęła mnie nękać:

– Co?! Znowu nie ma prądu?!

– Ależ jest, tak se tylko leżę, nastrojowo i romantycznie, przy gromnicy…

Po dwóch godzinach, przyjechali fachowcy i prowizorycznie ‘naprawili’ mi instalację. Mówię Wam, nie ma jak prąd i światło na naftę.

***

Protest song.

<img …

 

Poszedłbym na Sylwestra, ale nie wiem, w co się ubrać. Dlatego też, zostanę w domu i będę protestował, przeciwko sylwestrowym kreacjom – tak – jak robi to ten facet na zdjęciu. Odwieczny dylemat kobiet: ‘ja nie mam co na siebie włożyć’. Rzadko to słyszę, ale gdy usłyszę, to mnie szlag trafia. Przykładowo, u mnie w domu, Mała zajmuje 80% szaf, półek i pawlaczy. Wiecznie nie ma co na siebie włożyć, nie ma także miejsca żeby schować to, czego nie ma na siebie włożyć. Ja natomiast, zajmuję pozostałe 20%, razem z pościelą, ręcznikami i innymi nikomu tak bardzo niepotrzebnymi rzeczami. To samo dotyczy obuwia. Dobrze przynajmniej, że pies się trochę z jej nadmiarem uporał, bo nie miałbym miejsca na swoje buty. Dlaczego tak jest, że facet może w jednym garniturze, obskoczyć ślub, pogrzeb, imieniny u cioci i bal sylwestrowy – i tak kilka lat. Nie przeszkadza mu, że ktoś na tej samej imprezie, ma taki sam ubiór jak on, albo, że ktoś go już w tym gdzieś widział. W ogóle, to facet nie zauważy, że ktoś inny ma to samo co on na sobie. Wyobraźcie sobie w takiej sytuacji kobietę. Spierdoloną imprezę, ma nie tylko ona, ale i wy, chłopaki. Jestem przekonany, że nawet wy, macie zjechany wieczór bardziej niż ona. Bo komu, jak nie wam, będzie dziamolić, że to właśnie wasza wina, że Kaśka ma taką samą kieckę, jak ona. To samo dotyczy torebki, butów, perfum czy nawet biżuterii, że o fryzurze nie wspomnę. I choćbyście se flaki wypruli, harując na tę kieckę nadgodzinami i zleceniami, to i tak nie macie świętego spokoju. A w ogóle, to rozróżniacie tylko zawartość tych kiecek. Na opakowanie, rzadko zwracacie uwagę, szczególnie, jeśli chodzi o imprezy. Ledwo rozpoznajecie, że to ta sama kiecka, którą wasza ukochana przymierzała w sklepie, gdzie was zawlokła /a ściślej, waszą kartę kredytową/ i gdzie kazała patrzeć na siebie z kilkunastu stron, w różnych pozach, przez pół godziny najmniej. Mało tego, musieliście przekonywująco się zachwycać i mówić jej, jak ślicznie wygląda, wcale nie grubo, wcale nie staro, idealnie dopasowana do sylwetki i w ogóle, jak tylko sobie życzyła. Dlatego ja protestuję i nigdzie nie idę!  

 

facet z kalendarza

***

 

Przyjaźń niewytłumaczalna.

<img …

Friends

Przyjaciele, są jak klucze, do kolejnych drzwi w twojej duszy. Mogą wejść tam, gdzie nie wchodzi pierwszy lepszy człowiek. Mogą wiedzieć to, czego nie wie matka, brat, żona, chyba, że te osoby są twoimi przyjaciółmi. Czym masz więcej „własnych tajemnic” tylko dla siebie, tym mniejszy jest twój przyjaciel, może to nawet błąd w nomenklaturze i jest to tylko zwyczajny kolega. Kolegów ma się wielu, przyjaciel zazwyczaj bywa jeden. Przed nim potrafisz otworzyć się bez zbędnych wstępów. Niektórzy potrzebują doradców, innym wystarczy, by ich wysłuchano. Jedni bardzo łatwo nazywają innych swoimi przyjaciółmi, szczycąc się liczbą posiadanych przyjaciół. Ważne jest, by ktoś, kogo tym mianem „obarczasz”, czuł to samo wobec ciebie, niekoniecznie musi to zostać wyraźnie wyartykułowane. Nie zawsze wie się to od razu. Droga do przyjaźni jest długa i nigdy się nie kończy, bo taki człowiek sprawdza się całe życie, w różnych sytuacjach. Nie chodzi tu o to, by komuś wydać legitymację „kandydata na przyjaciela” i testować jego zachowanie, przez określony czas. Taki związek dusz odpala się, płonie i nic ani nikt nie jest w stanie go zgasić. Przyjaźń, jest trochę utopijna. Wydaje się, że jest bardzo łatwa, że wystarczy trafić na odpowiednią osobę, ale to nieprawda. Układamy się w życiu w różne związki z różnymi ludźmi. Może skończyć się prawdziwa miłość, może skończyć się wspaniałe wspólne przedsięwzięcie, ale przyjaźń nie kończy się nigdy. Jeśli tak się zdarzy, znaczy to, że się pomyliliśmy. Ktoś, kto obserwuje z różnych powodów nasze relacje z innymi, wcale nie musi zauważyć, kto jest przyjacielem. Wroga rozpoznaje się od razu, przyjaciel nie musi rzucać się w oczy postronnym. On nie jest po to, by zatruwać go własnymi kłopotami, zadręczać poczuciem stałej gotowości niesienia nam pomocy. Po to ma klucze, do naszej duszy, by wyczuć, kiedy wkroczyć, gdy jest taka potrzeba. Przyjaźń, to bardzo trudne zjawisko, należy pamiętać, że nie opiera się tylko na braniu, czy wyłudzaniu. Nie polega na wyrzutach: uważałem cię za swojego przyjaciela, a ty nie spełniłeś moich oczekiwań. Nie wolno takiej osoby sobą obarczać, nakładać na nią „jarzma siebie”. Takie coś, powinno działać w obydwie strony. Nie potrafię dobrze wytłumaczyć, jeżeli będę próbował tłumaczyć dalej, zapętlę się i będziecie mi mogli napisać, że sam nie wiem, co to jest przyjaciel. A ja to wiem doskonale, ja to czuję, bo przyjaźń jest uczuciem, czasem podpartym czynami i nie muszą one być wielkie i pełne poświęceń. Każdy ma swoją „definicję” przyjaciela/przyjaźni i nikt inny nie jest w stanie jej zmienić. Rozpatrując przyjaźń jako wartość, odnajdziemy w naszych definicjach wiele cech wspólnych, ale ten diabeł, diametralnie różni się w szczegółach. To co napisałem jest nieudolną próbą określenia tych moich indywidualnych szczegółów. Możecie się z nimi nie zgadzać, ale niczego to nie zmieni w moim osobistym „układzie przyjacielskim”.   

 

Wolność dla słowa! /Aplauz/

<img …

 Zulus Czaka

 

Tak to już jest, że ludziska dopominają się, walczą, biją o wolność dla własnego słowa. W tych potyczkach, nie biorą pod uwagę, że inni także chcieliby mieć swoje słowo i to w dodatku wolne. (Wyjątkowo wredna, kurwa, bezczelność! Nie?) Tak trudno zrozumieć, że wolność swojego słowa, ograniczać może wolność słowom innych.  W takich przypadkach klinicznych, najgłośniejszy bojownik o wolność słowa własnego, będzie wił się pomiędzy różnymi argumentami tak, by udowodnić, że to wolność jego słowa, powinna być wolnością najwolniejsza oraz, że taką właśnie jest. Walczący wpada na pomysł, by ośmieszyć, lub dowalić adwersarzowi, z którym tak naprawdę walczy o to samo, biorąc pod uwagę końcowy rozrachunek. I tak, zaczyna wysuwać wielkie działa wyzwisk, ocen, a nawet posuwa się do malowania portretu psychologicznego rozmówcy, bo ten, nie zgadza się z jego wolnym słowem. Czai się z całą reklamówką łatek i szpilek, by przyczepić drugiemu, a to asertywność, a to asekuranctwo, a to brak znajomości tematu i inne takie, bardziej lub mniej umniejszające cechy. „Dyskusja” przeradza się w kłótnię. Mądrzejszy, zazwyczaj ustępuje, co dla głupszego, jest sygnałem, że oto wygrał. (Jak u dawnych Afrykańczyków, zanim któryś, nie wpadł na pomysł, że można takiemu przypierdolić żeby padł na ryj i po sprawie). Nie pozwala mu to jednak podziękować za rozmowę, będzie dalej stawiał tysięczną kropkę nad przysłowiowym „i”  oraz wywlekał z mułu na wierzch swoje racje. Pamiętajcie, że jeśli przyszłoby Wam do głowy, postawić co setną kropkę nad tym „i”, zostaniecie okrzyknięci pieniaczem i takim, który pozbawiony jest dystansu i zawsze niby Wasze musi być na wierzchu. A przecież Wasze na wierzchu być nie może, bo na wierzchu zawsze być musi TO tego drugiego.  Potem Wasz przypadek, będzie długo opisywany, to wierszem, to obrazkiem, to zaś prozą literatury, we wszelkich dostępnych – najwolniejszemu słowu na świecie – miejscach. Będzie grzeszył mową, uczynkiem i zaniedbaniem, by sprawiedliwości dla wolności słowa, stało się zadość. A Tolerancja idzie się jebać z opadniętymi członkami, w zaciszu Zdumienia.     

ΑΩ

Krzywa widzialności.

<img …

powoli… 

Nie musisz tego czytać, jeśli nie chcesz. Nie muszę tego pisać, ale chcę. Kiedy wreszcie zrozumiesz, że nie jestem tu po to, by cię zachwycać, drażnić, ani z tobą polemizować, czy ulegać twoim wpływom, zmieniając swoje poglądy na różne sprawy? Jestem tu przede wszystkim dla siebie, bo lubię tu być. Skąd w ludziach tyle pedagogiczno-psychologicznego zacięcia, by pouczać, oceniać i forsować innym własne – to „lepsze” spojrzenie na świat? Pisano tu, o posiadaniu praw komentowania moich słów. Nigdy nikt nikomu takich praw nie odbierał. Nikt też nie zmusi mnie, bym zgadzał się z jego przeciwstawnymi do moich tezami. Nie mam zamiaru nikogo przekonywać do swoich, ani nie będę ich bronił. Nie podobał się tutejszy spam. A czy ktoś kazał kiedyś komuś tutaj spamować? Stale obserwuję mylenie dwóch spraw. Rozmowy, w której każdy przedstawia się swoje poglądy (jeżeli koniecznie już musi je przedstawiać w takim miejscu jak mój blog), porównując je np. z moimi z dowodzeniem, że jeżeli ma się inne niż moje, to są to na pewno lepsze i właściwsze, a ja jestem głupszy i gorszy. Czasem przedstawiam tu własne wartości, które dotyczą mojego patrzenia na życie, na MOJE życie. Z wartościami innych, nie polemizuje się forsując własną ich hierarchię jako tę lepszą. Wartości wrastają w nas głęboko, a dyskusja o nich, jest bardzo wyczerpująca, właśnie ze względu na ich indywidualną wagę. To podobnie, jak z gustami. Potencjalny Kazek uważa, że jego Gienia jest najlepsza na świecie, bo być może ją kocha. Dlaczego miałbym go przekonywać, że jest chujowa oraz że nie tknąłbym jej, choćby była ostatnią kobietą na planecie Ziemia? Dlatego, że ja kocham inną i ją właśnie uważam za najlepszą na świecie? Czy daltonista jest w stanie mi wmówić, albo ja jemu, że dany fragment obrazu jest czerwony, czy tam zielony? Czy ktoś z Was, jest w stanie wzbudzić we mnie lęk przed śmiercią? Nie, ponieważ ja się Jej nigdy nie bałem, nawet, gdy przeszła obok mnie, całkiem blisko.  

 

Jak przegrać (w) pokera.

<img …

House of games

Poker, to prosta gra i nie wymaga od gracza jakichś szczególnych umiejętności taktycznych. Łatwo można wygrać, ale jeszcze łatwiej przegrać. To kwestia aktualnej passy gracza (nie mylić z pasją).

Oto kilka błędnych mitów-porad-zasad-zachowań, które powodują przegraną w tej grze, czy jakoś tak:

  • 1. Poker jest ślepy i niczego nie widzi.
  • 2. Pokerowi da się wcisnąć każdy kit, nawet najbardziej oderwany od rzeczywistości.
  • 3. Pokerem można bardzo łatwo sterować wedle własnych widzi mi się.
  • 4. Wystarczy zrobić dziką jazdę, żeby postawić go do pionu.
  • 5. Tłamsić i dopierdalać się na każdym kroku.
  • 6. Ograniczać swobodę, wiązać na łańcuchu i pilnować.
  • 7. Stawiać na nim własne ex librisy. Opowiadać wszem i wobec, że się go ma, jak jakąś własność prywatną.
  • 8. Być skończoną wariatką, która myśli, że cwańsza od lisa i od gry „ofcors".
  • 9. Próbować wymuszać cokolwiek, wszelkimi dostępnymi metodami.
  • 10. Tworzyć pierdolnięte psychozą historyjki obrazkowe i zapodawać je w formie pretensji i dojścia do prawdy absolutnej.
  • 11. Tworzyć portrety psychologiczne, na podstawie przesłanek, chuj wie skąd wyciągniętych.
  • 12. Zmuszać do czegokolwiek i wypunktowywać, dowodząc różne brednie. Próbować być tajemniczą i kurwa taką the best.
  • 13. Pouczać w zakresie dobrych manier, na podstawie własnych wyidealizowanych cech.

I wiele innych ogólnych oczywistości podobnych do rzeczywistości mniej lub bardziej. A teraz idźcie w pokoju, by zbyt dużo nie stracić. Hazard nie jest dla nikogo najlepszy, jeśli wpadnie się w jego szpony. Jeżeli chcecie grać, grajcie dla przyjemności, nie dla zysku, bo zysku nie ma tutaj żadnego. Wszystko to kwestia odpowiednich założeń, nie?

              

Szklanka wody

<img …

flavour

Woda wbrew pozorom ma wiele parametrów. Ma smak, temperaturę, przeźroczystość, zapach, kolor. Woda unosi się mgłą, spada deszczem, zamarza w lód. W wodzie w toku kolejnych reakcji chemicznych narodziło się życie. Woda oczyszcza i daje ukojenie. Płynie łagodnym strumieniem, gwałtownie spada z wodospadu, wypełnia „jezioro osobliwości”, gwałtowną falą porywa piasek z plaży, by w końcu skuć lodem bieguny. Woda jest jednym z żywiołów, potrafi zgasić każdy ogień. Jej szum koi każdy nerw. Szklanka ciepłej wody przed snem, zawsze kojarzyć mi się będzie z Tobą i nieruchomym zamyśleniem.

.

P.S. Notkę dedykuję Ewie, która nigdy nie miała do mnie żadnych pretensji, bo Ewa ma KLASĘ. :)

 

 

Jak Kain zabija Abla.

<img …

ballada

Nie przesadza się starych drzew, nie zielonym do góry. Dokładnie tak samo nie da się „ustawić” dużych facetów, tak, by robili cokolwiek pod dyktando. Nie życzę sobie, żeby pisano mi, co mam robić, za kim mam stanąć i jeśli tego nie zrobię, nazywano mnie tchórzem. Nie życzę sobie, by rozkładano mnie na czynniki pierwsze i doszukiwano się motywów mego zachowania. Jeśli ktoś widział we mnie kogoś, kim nie byłem, nie jestem i nie będę, to trudno. Jestem sobą, nie chorągiewką. Umoralnianie mnie i próby targania za uszy, zostawcie dla kogoś innego, kto się tym przejmie. Przytaczanie moich słów, wyrywanie ich z kontekstu, by dowieść, że nie mam racji, jest po prostu zrywem bezsilności. To cietrzewienie się, tylko dlatego, że mam odmienne zdanie, jest aktem desperacji. Popierajcie sobie, kogo chcecie i za co chcecie. Organizujcie się w bojówki i latajcie, napadając każdego, kto wejdzie w drogę – co mnie to wszystko obchodzi? Dlaczego oczekujecie czegoś ode mnie? Oczekujcie od siebie – to przede wszystkim. Jesteście jak sępy, które podlatują do cudzej zdobyczy, by uszczknąć dla siebie kawałek. Żerujecie na padlinie, czując się bohaterami, przez to, że wskazujecie na innych jacy są źli. Uważacie, że tylko wasze metody są idealne. Gdybyście mogli, wyrwalibyście z każdego flaki i obnieśli po arenie wirtualu, jak zdobywcy. Nie przekonują mnie tacy, jak wy. Wasze oceny psychologiczne i śledzenie motywów postępowania innych, tylko dlatego, że różnią się od waszych nie podobają mi się. Piszę to u siebie i nikomu nic do tego. A teraz odwróćcie się i odejdźcie w milczeniu, tam są drzwi.  

 

In my heaven, /poprawiłem byka/

<img …

Kasia, zapytała mnie, jakby wyglądało moje niebo. Nosz kurde, nie mam pojęcia, gdyż jeszcze mnie tam obydwoma nogami nie było! Nie wiem, jakie to miałoby być miejsce. Nie wiem, kto miałby się w nim znaleźć, bo nikt naprawdę nie wie, co się robi w takim niebie. Należałoby poczynić jakieś założenia, a to już wymaga opracowania konkretnego projektu. Każdy projekt posiada punkty główne, podpunkty, odnośniki i dokumenty związane. Widzicie więc, że to grubsza robota. Chciałbym, żeby ono było dla mnie nieokreślone. Nie lubię niespodzianek, ale w tym przypadku jestem skłonny wejść w tę niespodziankę bez obaw. Niebo, samo w sobie nie niesie żadnych złych rzeczy, bo każdy wie, że w niebie powinno być mu dobrze. Do masochisty mi daleko, w związku z tym, moje niebo będzie zapewne standardowe. I tutaj powinno znaleźć się pierwsze, najważniejsze założenie – trafię do nieba. Odruchowo popatrzyłem przez okno w górę. No skłamałbym, jeśli bym napisał, że dziś mnie ciągnie w tamtą stronę: szaro, wilgotno, zimno. Bardziej przypomina mi to mityczny czyściec. W niebie, podobno mieszkają anioły, one są bezpłciowe … ja pierdzielę takie niebo, klasyczne. Ja nie chcę być aniołem! Te blond loki, rozmyty błękit oczu, przeźroczysta skóra i białe tuniki. Mam alergię na kolor biały, a aureolka powodowałaby u mnie jakiś tik nerwowy, np trzepanie głową. Równo w rzędach stojący chórek, śpiewający jakieś wniebowzięte, mdłe kawałki – nuuuuda panie, nuda. Szlag by mnie nawet nie mógł trafić, gdyż domniemywam, że w niebie klasycznym, nieznane jest wkurzanie się. Pamiętam z dzieciństwa, gdy dochodziły z daleka odgłosy burzy, sąsiadka mawiała, że aniołowie toczą beczki z wodą i będzie lało. To jednak ciężka robota jest.Namiastka „mojego nieba”, była kiedyś przeze mnie „liźnięta”. Jest to odnotowane na tym blogu. Ta notka, nie może mieć zakończenia. Wszystko, co teraz podpowiada nam wyobraźnia, albo nasze „chciałbym żeby”, ma się nijak do „rzeczywistości”. Gdy się znajdę w moim niebie, to opowiem jak tam jest, jeśli będzie mi dana taka możliwość. Zasłonę, za którą może być czyjeś niebo, każdy musi odsłonić sam. 

 

Cyryl i jego metody

<img …

stiven meisel na luzie

Jest wiele sposobów na bloga. Można pisać o wszystkim, bo tematyka każdego bloga, to osobista sprawa piszącego. Komentujący także mogą robić co chcą, najwyżej niektórzy komentowani mogą zostać zignorowani, lub ich wpisy mogą być poddane kastracji, przez autora bloga. Będąc autorem, możemy się napierdalać z innych w swoich notkach. Robiąc za komentującego, możemy się napierdalać w komentarzach z autora tychże notek. Można się wysilić na pisanie o sobie – i tym wystawiać się na publiczne podziwy, krytyki, złośliwe, lub konstruktywne i inne podśmichujki. Warto pisać o rzeczach ważnych dla świata i ludzi – i tym wystawiać się na pośmiewisko rozmówców blogowych, bądź ich aplauz. Pisze się blogi o blogach i blogi o całej reszcie świata. Totalna wolna amerykanka. Najwięcej jednak „wejść” mają blogaski, podejmujące tematykę napierdalania się z grup, lub jednostek, tworzących daną grupę. Taki blogasek pisze się lekko, łatwo i przyjemnie z pewną dozą satysfakcji osobistej. Odrębną, niewątpliwie również atrakcyjną grupę stanowią blogaski „plagiatorskie”. Plagiatować można pod przykrywką wyszydzania, albo zwrócenia na siebie uwagi, jaki to ja mądry jestem. Od czytelników zależy jednak popularność autora. Niezaprzeczalnym jest fakt, iż ludzie kochają sensacje wszelkiego rodzaju, choćby były zmyślone. Tacy właśnie jesteśmy, ustawiamy się w nieprzepuszczalny szpaler obserwacyjny, gdy przechodnia przejedzie samochód. Stoimy tak długo na ambonie myśliwego, aż ciało nieszczęśnika nie zostanie zapakowane do czarnego wora i odwiezione do kostnicy. Gdy zniknie nam z oczu, zabawa skończona. Można się rozejść. Takie zachowanie dowodzi, że jesteśmy zdystansowani do śmierci i całkiem na luzie możemy przegryzać kanapkę z salcesonem, obserwując jak z denata wyciekają wąskim ciurem ostatnie krople krwi. 

 

Wszystko ok

<img …

Latam po sieci. To tu, to tam. Okresowo wsiąkam w jedne miejsca, by je po czasie opuścić i móc wsiąknąć w inne. Potem powracam by zamknąć cykl i tak od kilku lat krążę w tym obiegu zamkniętym, jakim jest sieć. Nie mam zamiaru personalnie oceniać innych sieciowych miejsc, bo każdy piszący opowiada o tym, o czym chce i w sposób w jaki sam odbiera opisywaną rzeczywistość. Toleruję ocenianie mnie, przez pryzmat mojego pisania, przyjmuję do wiadomości słowa krytyki, czy nawet naśmiewania się. Nic się tutaj nie zmieni, bo to miejsce jest takie jak ja. Dla niektórych jestem chujowy – dla nich miejsce to jest chujowe tak samo jak ja. Nie wiem, jak inni, ale ja z upływem czasu mam coraz większy dystans do tego co tutaj robię. W realnym życiu nie zawsze taki dystans można wypracować, nie w każdej sytuacji można robić w danej chwili to, na co ma się ochotę. Tutaj nie robię niczego, wbrew własnemu chceniu. Lubię ten posmak tajemnicy i zawoalowane niedopowiedzenia, świadomość, że nigdy do końca kogoś namacalnie nie dotknę, nie usłyszę barwy głosu, ani nie odczytam „mowy ciała”. Lubię nagły wezbrany potok ludzkich myśli, rwący czasem kamieniami słów. Lubię milczenie pustych okien i świadomość minionego czasu. Coraz rzadziej i bardziej bez żalu, wspominam tych, którzy stąd odeszli i zamknęli się w historii wspólnych przeżyć. Nie do końca wpuszczam tutejszych znajomych w moje realne życie. Żadnego swojego realnego znajomego, nie wprowadzam w mój wirtualny świat. Nie obchodzi mnie, czy dla kogoś to, co tutaj robię ma sens, czy jest go pozbawione. Sam w tym wszystkim nie doszukuję się żadnego głębszego sensu, bo nie widzę takiej potrzeby, cokolwiek ktoś nie napisałby na ten temat. Sensu dopatrywać mógłbym się wtedy, gdybym się czegoś w związku z tym pisaniem obawiał, albo gdybym miał z tym związane jakieś nadzieje – nie wiem nawet co to mogłoby być. To nic więcej ponadto, że dorwał się tomek do klawiatury i ładuje w klawisze, sam nie wie, jak długo będzie tę czynność powtarzał. 

 

C’est vrai

<img …

teatr nasz

Odsłuchaj balladę pod zdjęciem, jest taka, jakbym to ja ją napisał, dla Ciebie. Nie jestem z teatru, niczego tutaj nie odgrywam. Nie staram się szarpać Twoich czułych strun, do krwi. Spokojna umiarkowaność pokrywa to, co mnie boli i co fascynuje. Gdybym musiał kłamać, nie powiedziałbym nic, a przecież w kłamstwa tak łatwo jest każdemu uwierzyć. Kłamstwo powtarzane jak mantra, obleka się w prawdę. Nie mam żadnych dowodów na prawdę, którą „wykładam”. Jeśli takie dowody są Ci niezbędne do funkcjonowania – nie masz tu czego szukać. Nie wzruszają mnie teatralne gesty i filmowe dialogi. Nauczyłem się wyrównywać fale uniesień i zachwytów czymkolwiek. Rzadko tracę kontrolę. Jeśli umiera moja czujność, to tylko z własnego jej niewyspania. Komuś może się nie podobać „konwencja” tego miejsca, ktoś inny może się nią zachwycać – nie jest to dla mnie aż takie ważne, by mogło zmienić tutaj cokolwiek. Mógłbym tu opisywać co jadam, zajmować się polityką, sztuką, czy kij wie czym. Mógłbym przykuć Waszą uwagę, opowiadając z anatomiczną dokładnością swoje kolejne romanse i zauroczenia. Mógłbym poprowadzić kącik porad praktycznych, prawie z każdej dziedziny. Dla chcącego nie ma żadnych przeszkód. Ale ja właśnie nie chcę tego wszystkiego robić tutaj. Najwyżej unoszę się na fali własnych wkurwów. Zdarza się, że Ty sama tę falę napędzasz, a ja przed nią uciec nie potrafię. Mógłbym spokojnie żyć sobie bez tego miejsca, bez tych wszystkich pretensji, dzikich jazd i całej zawistnej otoczki. Bez ocen, bez klepania po plecach, bez pisania mi, jaki jestem i co mam na myśli używając określonych słów. Bez upychania mnie w wianuszkowe koalicje adoracji wszelkich i sieciowe mafie uzależnień od innych. Może nawet przez jakiś czas, brakowałoby mi czegoś, może za czymś bym zatęsknił. Może żałowałbym, że się „wycofałem” i zechciał powrócić. Dlatego jeśli stąd sobie pójdę, któregoś zwyczajnego dnia, zrobię to cicho i bez oświadczeń, deklaracji i tłumaczeń. Nikt przecież nie wie, co mu za chwilę strzeli do łba, nim ta chwila nie nastąpi. 

 

Krzyż celtycki

<span …

1. Ad love principiumi. /The Fool – 0/

2. Absens arens. /The Moon – XVIII/

3. Adhibe rationem difficultatibus. /The Heremit – IX/

4. Aetas dulcissima adulescentia est. /The Word – XXI/

5. Medice cura te ipsum. /Temperance – XIV/

6.  Vale et me ama. /The Lovers – VI/

7. Memento mori. /Death – XIII/

8. Corrumpunt mores bonos colloquia mala /The Chariot – VII/

9. Natura horret vacuum /The Devil – XV/

10. Qui desiderat pacem, praeparet bellum /The Magician – I/

The end

Karty malował Tomasz Maroński

Kwiatki moje…

<img …

bella pilar

Pisałem już kiedyś o przekleństwach, ale czas na wakacyjną powtórkę tematu. Wiem, że używam dużo „brzydkich słów". Nie używam ich jako przerywnika i nigdy personalnie w sensie obrażania kogoś wyzwiskami. Przekleństwa służą mi do podkreślenia stanów wściekłości, lub tzw. opadnięcia rąk, nóg i innych członków. Nie boję się tych słów. Każdy ma swój pogląd na przeklinanie. Sam nie wiem, czy jestem wulgarny. Słuchając mnie z boku jako bierny obserwator, np. w pracy, można odnieść takie wrażenie – tak, w realu klnę jak szewc i jest mi wszystko jedno, kto mnie słucha, kiedy się wścieknę. A wściekam się tam bardzo i nie jest to oznaką mojej bezradności, tylko wyznacznikiem charakteru. Tak mi się zdaje, że umarliby „słuchacze" ze śmiechu, gdybym nagle wygłosił taką mowę:

„Ludzie moi kochani, tak bardzo się zdenerwowałem, że zaraz chyba omdleję, bo jakże można, będąc świadomym człowiekiem, popełniać stale te same błędy. Myślcie moi drodzy, za to także wam płacą, a może przede wszystkim za to. Jestem waszym przełożonym i chciałbym, żeby wam nie działa się krzywda, żebyście dużo zarabiali, a nasz pracodawca był z was zadowolony. Nie chciałbym zawsze nadstawiać karku za waszą nieuwagę. Zdaję sobie sprawę, że to praca stresująca i jesteście po prostu zmęczeni…itd., itp., etc".

Nie potrafię tak przemawiać do „narodu", zwłaszcza, gdy ten naród ma wszystko w głębokim poszanowaniu. I nie piszcie mi proszę, że są inne metody dotarcia do dużej grupy osób. Przerabiałem już wszystko i wiem, jak najszybciej dotrzeć do „moich ludzi". Drugą rzeczą, która mnie wkurza, to „prostowanie mnie". Jestem naprawdę dużym facetem (dosłownie i w przenośni), mamusia mnie nie ustawia. Od 18 roku życia żyję na własny rachunek, sam za siebie płacę.

Koniec tłumaczeń!

Tłumaczeń ciąg dalszy…

Gdy nie mam możliwości wyładowania się słownego, w chwili gdy zrobić to muszę, ciężko to odchorowuję. Skumulowana złość lubi dopełnić się kroplą, a wtedy nie jest przyjemnie dla nikogo. Adrenalina w nadmiarze jest toksyczna dla syntetyzującego. Tutaj, jestem u siebie, taki jaki jestem. Nie mam zamiaru udawać kogoś innego. gdy się wkurzam – klnę, i tych emocji powstrzymywał nie będę. Gdy mnie coś rozśmieszy – śmieję się w głos. Smutek i zaduma, także jest widoczna i jednoznaczna. Gdy mam głowę w chmurach, nie widzę nic oprócz gwiazd nad nimi. Taki właśnie jestem i nikt mnie już nie odmieni. W tym momencie akceptuję siebie takiego, nie wiem, co będzie za chwilę, gdyż jestem nieobliczalny poza marginesem bezpieczeństwa.

Mam jeszcze kilka pytań. Czy złość, wyrażona pięknymi słowami, przestaje być złością? Czy jest szczerym, „obrabianie" kogoś w białych rękawiczkach, czy może lepiej powiedzieć mu to w twarz? Czy zawsze złym człowiekiem jest ktoś, kto klnie, a zawsze dobrym jest ktoś kulturalny? Czy czarne jest czarne, a białe jest białe, czy dopuszczamy odcienie szarości?

To, co tutaj napisałem, można zinterpretować dowolnie. Można użyć wszelkich dostępnych środków, by zrobić ze mnie głupiego, zaciętego w swoim zacietrzewieniu, nie radzącego sobie z rzeczywistością, prymitywnego, słabego palanta. Można także odebrać mnie, jako normalnego faceta z całym zestawem przypisanych mu wad i zalet. Można mi przyprawić tutki na czole, pomalować na zielono i powiedzieć, że jestem ufokiem. Można wszystko, to tylko kwestia podejścia do tematu jak i „warsztatu" opiniotwórcy. :)

Można też „jeść" mnie takim, jakim jestem, bez konieczności stosowania dodatkowych przypraw. Bo co to w ogóle znaczy: „za dużo przeklinać"? Jaka jest norma na przeklinanie i jak ją zwymiarować? Ilu i jakich słów powinienem używać, by w tej normie się zmieścić? ;)

nie cierpię rapu

.

Jesteś zjawiskowa…

<img …

chemia…

Od zawsze ciągnęło mnie do zjawisk paranormalnych, irracjonalnych zdarzeń, które w realnym świecie, nie miały prawa się wydarzyć. Do przeżywania odmiennych stanów świadomości, do widzenia tego, czego normalnie widzieć się nie da, a może nie powinno. Widzę w tym daleką analogię, do stawiania diagnozy lekarskiej, gdy rzeczony patrzy na pacjenta i np. na podstawie zabarwień tęczówki widzi stan jego ciała. Odnajduję podobieństwo, do rozwiązywania trudnych zadań matematycznych, do poszukiwania uniwersalnych formuł dla takich przypadków. Życie to najprostsze, jest magią samą w sobie. Oczywiście, jeśli nałożymy na siebie fizykochemiczne przemiany, te zwyczajne reakcje i zjawiska, te nieożywione, na mechanizmy działania układów w organizmie to jest to doskonałym wykorzystaniem funkcjonowania materii nieożywionej, aż po jej ożywienie. Proste reakcje chemiczne, jakie zachodzą po wsypaniu do wody w laboratoryjnej zlewce, dwóch substancji chemicznych ze słoików zaopatrzonych w szlif, nie nazywamy życiem, a doświadczeniem. Dziwne, że życiem, nazywamy te same zjawiska, zachodzące nie w zlewce, a w komórkach naszego organizmu. Czyli ważne jest miejsce akcji. Raz jest to laboratorium, raz fabryka chemiczna, a innym razem jest to prozaiczna wątroba. Kiedy zwykła przemiana jest czysto chemiczna, a kiedy wkrada się w niż życie? Czy wtedy, gdy mechanizmy, zachodzące w oku po zobaczeniu kogoś, inicjują mechanizm wzwodu członka, albo skurcz mięśni gdzieś w okolicy mostka, czy przepony? Czy to życie, czy zwyczajna fizjologia? A te wszystkie rzeczy, które dzieją się w organiźmie pod wpływem bodźców odbieranych przez wszelakie receptory, to pobudzanie układu dokrewnego, do kaskadowej sekrecji hormonów w określonej sekwencji, stymulujących narządy do działania? Przecież to zwykła „reakcja łańcuchowa”, nawet wydziela się przy tym ciepło. Bywa, że wydziela się także toksyczne promieniowanie. Gdy te zjawiska, opiszemy terminologią „naukową”, ubywa im nieco z życia. Mógłbym w nieskończoność, „ograniczoną” czasem mojej śmierci, podawać tu różne przykłady, gdy mechanizmy nieożywione zaczynają żyć. Czy nieskończoność może być czymś ograniczona? Czy ja powinienem się czymś ograniczyć? Czy jestem w stanie zburzyć mur, którego sam skrupulatnie budowałem przez lata? Paradoksy definiujemy dla określonych sytuacji, w nieskończenie krótkich odcinkach czasu: dx/dt. A Życie toczy się dalej, w całej rozciągłości czasu. 

 

Jak Martini

<img …

taki jeden buc

Jestem wstrząśnięty, nie zmieszany. Ja nikogo nie rozumiem, nawet siebie. Trafił mnie piorun, który zboczył z drogi, podczas panującej burzy. O kurwa, o ja pierdolę! Przełączam wajchę na pozycję: buc skurwysyński. Chcesz podejść? Zrób to na własne ryzyko, nie zapomnij kija i trzymaj go mocno. Za dużo kosztuje mnie tutaj, bycie sobą. Wszak mój naturalny stan, to wieczny wkurw, co nie? Uprasza się więc o nie dziwowanie się naturalnemu stanowi rzeczy. Niczego nie żałuję, niczego. Dosyć mam jednak wszelakich pretensji, zarzutów, animozji. Każde słowo jest interpretowane na różne sposoby. Pocałujcie mnie w kant czoła! I niech się dzieje co chce!  

 

Przerwy w maratonie.

<img …

paplanie

Musicie mi wybaczyć. A tam, wcale nic nie musicie, jak i ja nic nie muszę. Nie myślę teraz nad prawdami absolutnymi. Nie rejestruję trwale niczego, co się wokół mnie teraz dzieje, na tzw. „boku”. Myślę tylko w jednej płaszczyźnie i skupiam na niej całą swoją energię. Nie jest mi wesoło ani smutno, pracuję intensywnie i pod presją – to są bardzo wysokie obroty. Można powiedzieć, że mam odciski na resztkach szarej substancji i tu w samotni potrzebuję zdjąć obuwie. Tutaj mam chwilę, by przepchać zupełnie inny bełkot, od tego, który mnie tak pochłania. Po sąsiedzku grają Bolero, a ja w wyobraźni przemycam widok rozjuszonego byka, przed którym muszę zwiewać i którego powinienem zagnać w kozi róg. Nie chce mi się już myśleć o niczym innym. Jestem jak narajany i lubię taki stan. Słyszę każdy „obcy” szelest, obserwuję cienie na ścianach i analizuję każdą informację, która do mnie dociera, by zareagować natychmiast. W domu bawię się we wróżkę i próbuję przewidzieć kolejny ruch „wroga”. Na spokojnie przerabiam jeszcze raz wszystkie informacje, rozkładam je na czynniki pierwsze. Staram się wysypiać, by mieć jasny umysł, by nie pozwolić się zaskoczyć. Poobkładałem się stertami papierów wpiętych w segregatory, jak jakimś murem. Siedzę przyczajony, jak w twierdzy i nasłuchuję tysiącem uszu, obserwuję setkami par oczu, otworzyłem także to trzecie. 

 

Podaruj im promyk słońca

<img …

jestem obok

Dzieciństwo kojarzy się z radością, z kochającymi rodzicami, z domem, w którym zawsze jest bezpiecznie i ciepło. Małe radości, „duże smutki”, łzy przeplatane ze śmiechem. Rozwalone kolana, podrapane plecy i mleczaki pod poduszką. Ukochane zabawki, przyjaciele z piaskownicy. Beztroska i dużo wolnego czasu. Niestety nie dla każdego dziecka. Są inne wspomnienia z dzieciństwa. Ból, krzyk, przerażenie, cierpienie, brak bezpieczeństwa. Choroby, wojny, katastrofy, głód, źli dorośli. Niesprawiedliwość, krzywda, przedwcześnie poznane brutalne prawdy o życiu, których dorosły pojąć nie jest w stanie, a jak ma zrozumieć dziecko? Rzeczy dobre i złe dla dzieci, dzieją się codziennie wokół nas, dorosłych. Pochłonięci swoimi dorosłymi problemami, pogonią za lepszym jutrem, znieczuleni hipokryzją, przechodzimy obok udając, że to nas nie dotyczy. My – wspaniałomyślni i dobrzy, odliczamy 1 % od podatku raz na rok. Czasem wpłacimy jakąś kwotę na wzniosły cel. To nas zwalnia od innych działań, daje nam poczucie, że coś zrobiliśmy, że jesteśmy dobrymi ludźmi. Bo co więcej możemy zrobić? Możemy się zamknąć w swoich wygodnych domach i cieszyć się, że nas to nie dotyczy. 

 

Le fils de ma mere.

 

<p …

 

 

Kiedyś byłaś młoda, a ja byłem całkiem mały. Dziś jestem prawie stary, a Ty ciągle widzisz we mnie tego małego chłopca, któremu nieustannie należy przypominać, by ubrał czapkę i kurtkę. Już chyba nigdy nie przestaniesz się o mnie martwić. Znowu mnie zrugasz, że bagatelizuję zdrowie, że źle się odżywiam, że wściekam się jak ojciec, który już nie żyje. Przypomnisz mi, ile mam lat, jakbym tego nie wiedział. Wyciągniesz od Małej każdy wiadomy jej szczegół z mojego życia i będziesz próbowała mnie naprostować. A ja będę tego słuchał i co jakiś czas, prosił Cię, żebyś przestała. Znowu spróbuję Ci uświadomić, że żyję na własny rachunek i tym razem ja także wypomnę Ci mój wiek. Wiem, robisz mi takie wykłady tylko przy szczególnych okazjach, bo tylko wtedy jestem  w stanie ich wysłuchać cierpliwie. Gdy już powiesz mi prawie wszystko, co Ci się na mnie uzbierało, przerwę Ci i zapytam: nie masz już bliższych w rodzinie? Wtedy popatrzysz na mnie zrezygnowana i sakramentalnie skończysz, machając ręką: tomek, ty się już nigdy nie zmienisz, nie mam do ciebie siły. Na zakończenie „koronki”, zmiędlę pod nosem: ja do Ciebie też nie mam siły. I tradycja zostanie zachowana, oby jak najdłużej, Mamo.  

 

Queen

 

Dzikie teorie własne.

 

<span …

 

Jak każdy posiadający swoje zdanie w danym temacie, uważam, że moje jest dla mnie obiektywne i prawdziwe. Nigdy nie ulegam presji otoczenia, nie miewam autorytetów, nie pozwalam się napuszczać na innych. Nie uznaję czegoś za dobre, tylko dlatego, że ktoś mi tak zasugerował. Nigdy także nie uznam za złe tego, które ktoś takim nazwał i próbuje mi swoją ocenę wcisnąć na siłę. Takie wciskanie wychodzi mi bokiem, choćby ze względu na przekorę, której noszę w sobie dość dużo. Wiem co mi się podoba, a co nie. Drażni mnie pogoń ludzi za czymś, co jest aktualnie na topie. Staram się nie oceniać nikogo, gdyż sam nie uważam siebie za jakąś wielką personę. Śmieszą mnie, wszelkie autorytatywne oceny, przeprowadzane w sieci oraz przypisywanie tym, którzy się z nimi nie zgadzają: lizusostwa, debilizmu, odmiennej orientacji seksualnej, chorób psychicznych i wielu innych cech, mających świadczyć o głupocie i braku znajomości tematu. Prymitywizm w moim pojęciu, to nieustanne dowodzenie pozostałym swojej wielkości, wspaniałości, niezwykłej wiedzy, znajomości tematu i w konsekwencji narzucania opinii własnych. Maluczkość to permanentne udowadnianie innym, że są idiotami w zestawieniu z samym „opiniotwórcą”. Tchórzostwo, to zamaskowany atak na kogoś innego, wyrzucanie swoich nieczystości na cudze podwórko – chwilowe bohaterstwo. Do przyjęcia jest dla mnie jedynie dyplomata, definiowany następująco: „to ktoś taki, który powie ci spierdalaj w taki sposób, że poczujesz radość i podniecenie w związku ze zbliżającą się podróżą”. Niestety takich dyplomatów jest jak na lekarstwo, wymaga to większego niż przeciętnie, pofałdowania powierzchni mózgowej. Jeśli zdarzy się, że właśnie tak „dyplomatycznie” ktoś mi da do zrozumienia, żebym wypierdalał z jego podwórka, nawet nie mogę się za to wkurzyć – mogę jedynie uchylić kapelusza. Oczywiście tak podane „won”, musi napotkać na właściwego odbiorcę i paradoksalnie, wiąże się w moim pojęciu, z szacunkiem dla rozmówcy. Takie coś w stylu: doceniam twoje spostrzeżenia, ale mnie wkurzasz, nie lubię cię i nie chcę z tobą rozmawiać. Pointy, ani żadnego innego zakończenia tej notki nie będzie. Wykład skończony, można opuścić salę.  

nikt nie jest idealny

.

Sąd niekoniecznie ostateczny

<img …

XX Major – Judgement

Każdy ma taki moment, gdy robi bilans swoich uczynków. Gdy zastanawia się gdzie jest Piekło, a gdzie ten Raj utracony oraz czy na niego zasłużył. Dla wielu Piekło jest tutaj, na Ziemi. Przeżywają je każdego dnia, widzą rano po przebudzeniu, zasypiają z jego piętnem wieczorem, przymykając go ciężkimi powiekami. Oni nie muszą czekać do śmierci, by poznać jego smak. Czy sami tworzą sobie Piekło tu i teraz?  Czy ktoś, żyjący w Piekle, może drugiemu ofiarować Raj? Jeśli ktoś daje drugiemu Piekło, czy sam może liczyć na to, że dostanie w zamian Raj? Dokonujemy rozliczenia, wstyd towarzyszy niektórym wspomnieniom, być może żal, pojawia się pragnienie zadośćuczynienia. czas dokonać ważnych decyzji i zamknąć miniony okres życia. Wierzysz w Anioła Stróża, poprosisz go o pomoc w podjęciu właściwej decyzji. Dźwięk jego trąby, przywoła Cię do opamiętania, jak głos Twojej podświadomości, której nie zawsze chcesz słuchać, albo nie rozumiesz co Ci chce przekazać. Pomyślisz o końcu Piekła i zboczysz z tej prostej ku niemu drogi. Zmienisz sposób myślenia i podejście do wielu spraw. Naucz się rzeczy na nowo, by widzieć je w zupełnie innym świetle. Nie przegap tej szansy, nabierz chęci do życia, możliwe, że to Twój czyściec, po którym nastąpi Twój osobisty Raj. Możesz zmienić wszystko i iść naprzód, lub pozostać do końca w tym samym miejscu.

.

Hey You.

Piękna, śliczna, urocza…

 

<p …

 

unwerth

Powie ktoś, że to, co naturalne jest piękne. A skąd! Mam w chwili obecnej, naturalny bajzel na biurku – powiadam Wam, nie jest on piękny. Sięgnąłem wstecz pamięcią, koleżanka, zawsze miała „wyraziste” spojrzenie. Ze sprawiedliwego snu w akademickim pokoju wybił mnie łomot do drzwi. Wyrwany z „kontekstu” równoległego  świata sennych marzeń, otworzyłem je i zdębiałem. W progu stała koleżanka i patrzyła na mnie, jakaś taka inna. „Cóż jej się stało, czyżby chora”? – pomyślałem skonsternowany, zanim dotarło do mnie, że pierwszy raz widzę ją bez delikatnego make-up’a. Nie mogłem oderwać wzroku od jej twarzy i to bynajmniej nie z powodu zachwytu, a z powodu zażenowania widokiem wymoczka z obliczem bez wyrazu. Mówię Wam, zatkało mnie i pomyślałem: bosz, jaka ona brzydka w swej bezbarwności. Gdyby kobietę ze zdjęcia, pozbawić malunku, rozczochrać włosy i ubrać w ciuchy mojej sąsiadki, gdy kopie w ogródku, pomyślałbym: co to za kaszalot straszy ptaki i owady w ogrodzie? Czyli że co?  Że nie ma naturalnych piękności? Samorodnych Wenus? Czy to może kwestia tej cholernej morskiej piany, która być może jest symbolem kosmetyków upiększających? Czujecie różnicę pomiędzy nogą nagą, a nogą odzianą w pończochę z koronkowym wykończeniem? Ja znam i dlatego po stokroć wolę nogę odzianą, choć to przecież takie delikatne odzienie, prawie niewidoczne, gdyby nie ta cholerna koronka, przyprawiająca o zawrót głowy. Może chodzi tu o tę właśnie ozdobę wieńczącą? Nie widziałem uda w samej podwiązce, dlatego nie mogę odpowiedzieć sobie na moje wątpliwości. Przypuszczam, że możliwym jest istnienie mężczyzn, preferujących „naturalność” wyrazu twarzy u kobiety, aczkolwiek fakt dumy kobiecej z powodu nie używania kosmetyków, uważam za co najmniej śmieszny. Nie oglądam się za kobietą wyzywająco piękną, jak za jakimś kuriozalnym zjawiskiem optycznym, a za pięknem samym w sobie. Nie jest ważne, że temu pięknu kobieta pomogła. Cieszy mnie, że ona chce, bym widział ją piękną, czuł pachnącą, dotykał aksamitną, rozbierał gustownie ubraną. Nie chcę znać gacopierza, który używa tylko szczoty i szarego mydła i jeszcze się tym szczyci. 

 

Ziemia niczyja…

 

<p …

 

 bosch

Nie jest łatwo skrzyknąć grupę osób, trzeba mieć do tego kilka cech wrodzonych. Charyzma. Pójdą za tobą miliony, jeśli tylko pokażesz im cel. Pójdą w ogień i w mróz i na rzeź. Chęć walki o jakiekolwiek idee. Musisz te idee sprecyzować, choćby to były najtrywialniejsze pod słońcem hasła, najgłupsze przedsięwzięcia, niech staną się ideą świecącą w głowach tłumów. Jeśli tłum już raz „łyknie” hasło, wystarczy czasowo sycić go papką dla mas. Za walkę o idee nikt nie oczekuje zapłaty, nielicznym wystarczy stanąć w cieniu ideotwórcy, wystarczy ich nazwisko wymienione na pięćsetnej pozycji za nazwiskiem wodza. Żyłka księgowego. Liczysz: mnożenie, dodawanie, dzielenie, odejmowanie, pierwiastkowanie, potęgowanie, całkowanie, różniczkowanie i inne. Cyfry i tabele widzisz przed oczyma podczas bezsennych nocy. Migotają Ci światłocieniami na ścianie w słoneczny dzień. Spadają kroplami deszczu gdy leje. Są drobinami mgły pomieszanej z dymem jesiennych ognisk i spadających liści. Układają się w pryzmy, jak płatki śniegu w zaspy. Wiosną pojawiają się jak wschodzące źdźbła młodej trawy. Siedem grzechów głównych. Pycha (superbia) pcha cię do przodu nie pozwalając ustąpić nikomu i niczemu, zapominasz o masach, które do ciebie przylgnęły. Chciwość (avaritia) zmusza cię do coraz większych bitew, do wyzwań, do zwycięstw, które zdobią twoje czoło laurowym wieńcem, wśród aplauzu tych, których w sobie rozkochałeś. Nieczystość (luxuria) każe Ci manipulować masą ludzką i nazywać to grą. Zazdrość (invidia), nie dopuszcza do ciebie myśli, że ktoś mógłby być lepszy niż ty. Nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu (gula), nakazuje ci zdobywać wszystko, co tylko poznasz na swej drodze i strawić do końca, do dna. Gniew (ira), wzbudzany jest wszystkim, co staje ci na drodze i próbuje stawiać opór. Czujesz potrzebę niszczenia, nawet za cenę samego siebie. Lenistwo (acedia) ogarnia cię dopiero wtedy, gdy już nic nie ma do zdobycia. „Pora umierać” – krzyczysz w kierunku pochłaniającej dźwięki miękkości tłumu. „Ave Cesar” – odkrzykują nieliczne jednostki. Ale ty masz kolejny plan, musisz walczyć, zdobywać, zwyciężać, porzucać. Budować i niszczyć kolejne „imperia”. Inaczej, nie byłbyś sobą. 

b. willoughby

.

Inspiracje

 

<p …

 

 

amadeo modigliani mix

Jakoś trochę ostatnio więcej o blogowaniu, w miejscach, które czytam. Jedni przedstawiają swoje teorie z tym związane, inni starają się mniej lub bardziej udolnie wykpić pozostałych. Jest grupa, która stara się tłumaczyć motywy pisania. Każdy z piszących podchodzi do swojego pisania podobnie. Jeśli ktoś pisze blog o polityce, wydaje mu się, że taki właśnie jest najciekawszy. Jeżeli celem blogującego jest wysoki ranking jego bloga, będzie wtedy śledził mechanizmy, które tym kierują i postara się, by właśnie jego blog był „poczytny”. Blogi tematyczne są o wszystkim, czego byśmy sobie nie zamarzyli. Ludzie piszą „dla dorosłych”, dla dzieci, dla siebie, dla przyjaciół. Ilu ludzi, tyle pomysłów i „powodów” pisania w sieci. Blogerzy piszący o kulturze i pan wiesz, o Sztuce, przez duże „sz”, uważają się za lepszych od pozostałych, gdyż mienią się koneserami: literatury, muzyki, teatru, czy też innych fragmentów sztuki, albo nauki. O! Właśnie, Są także wśród prowadzących blogi wielcy naukowcy, znawcy różnych tematów. Ludzie piszą z pasją, bez pasji, ze swadą z humorem – jakbym nie zamarzył, tak znajdzie się ktoś, kto napisze pod moje marzenie. Jest także grupa pisaczy, którzy jak pierdolili ambaje, tak pierdolić będą nadal. Dlaczego miałbym oceniać, które pisanie jest lepsze od innych? Mogę tylko powiedzieć, gdzie przebywać lubię, a gdzie się nudzę i nie będę bywał. Z drugiej zaś strony, dlaczego ja, nie miałbym wypowiedzieć się i wcisnąć tu, swoich trzech groszy przedwojennych? Przecież tak dużo komentujących, pojawia się w różnych miejscach blogosfery, po to tylko, by innemu dopierdolić. Może i warto „pobiegać po ludziach” i OCENIĆ. Wystawić każdemu cenzurkę. Być może są takowi, którym właśnie to sprawia przyjemność, dlaczego więc ja, miałbym kogoś owej przyjemności pozbawiać? Do kuErwy nędzy, kimże ja wtedy byłbym? Pozostanę sobą, bezpodstawnie nikogo oceniał nie będę, ale także pozwalam sobie na „obronę” pisania własnego. Życzę sobie i innym, by nadal było tyle różnorodności, ile postaci. Nie mam żadnego przymusu, ani obowiązku nikogo poznawać, ani prostować. Jestem nielogiczny? Ale to moja nielogika. Róbmy swoje. 

 

Manewry jang i jing

 

 <img …

 

  

.

Lubię poobserwować zachowania ludzkie i czasem te obserwacje zapisać. Będzie rzecz o kobiecych preferencjach. Generalnie rzecz ujmując, kobiety lgną do złego. Kochają się w nieodpowiednich facetach, cokolwiek miałoby to znaczyć. Uwielbiają nicponi, cyników, łajdaków i takich, za którymi ciągną się liczne skandale, a nawet przestępstwa. Tęsknym okiem i sprawnym skokiem, próbują takich oczarować, a przynajmniej rzucić się w oczy, jeśli nie mogą w ramiona. Jęczą potem i biadolą, ale obiektu swych zainteresowań nie zmienią, no chyba, że na horyzoncie pojawi się większy drań, niż ten, za którym szalały. Czym gorszą „sławą” cieszy się oblubieniec, tym więcej Dam do niego wzdycha i łyka łzy swego nieszczęścia. Czy bezczelnym byłoby stwierdzenie, że kobiety są masochistkami? Oczywiście, że lekko uogólniłem „problem”, gdyż są wyjątki, ale one tylko potwierdzają regułę. Dziś kochanie się w miłym facecie, to kompletny obciach. Dziś należy zdobywać, walczyć i rzucać się z pazurami na dowolnego macho, wokół którego zaczyna robić się gęsto od westchnień. Niesie to za sobą, oczywiście, całą gamę zmian i metamorfoz, które musi przejść kobieta, by osiągnąć swój cel. Nie wiem, czemu to ma służyć? Znowu muszę uogólnić, że kobieta pragnie być kochana, wielbiona, jedyna i w ogóle. Jeśli takiego właśnie traktowania dostąpi, pragnie zupełnie czegoś innego i szuka dziury w całym, szybko ulegając nudzie i zdegustowaniu. Żądam wrażeń! Mam dosyć tej stabilności – wrzeszczy. Zaraz mnie tu naskoczycie z trepami w ręku, by mnie dobić. A ja tylko chciałem się dowiedzieć, o co Wam Kobietki chodzi, no chyba, że same tego nie wiecie? Ja tam nie wiem, ja się nie znam, może lepiej będzie, gdy stanę się nieco słodszy w smaku?

 

.

Nic nie widzę, nic nie mówię, nic nie słyszę

 

<p …

 

 

 

Nie ma takiego tematu, którego nikt by nigdzie nie podjął. Nie ma takich prawd absolutnych, nad którymi nikt nigdy by się nie zastanawiał. Żaden temat nie stanowi „tabu”. O wszystkim kiedyś już ktoś napisał. Czy to znaczy, że teraz powinno się milczeć? Że już wszystko zostało powiedziane? Weźmy filmy, dotyczące tematyki wojennej, np. II wojny światowej. Ile to filmów już powstało na ten temat? Ile kolejnych wersji, opowiadających tę samą bitwę? Każdy jest jednak inny, każda opowieść różni się od poprzedniej, ponieważ widziana jest oczyma innego reżysera. jedne są gorsze, inne lepsze w moich oczach. Ktoś inny może mieć na temat tego, zupełnie odmienne zdanie. Ile aktów, wyszło spod pędzli różnych artystów, odkąd nauczyli się malować? Docierają do mnie różne głosy, oczywiście: subiektywne, luźne, szczere, własne, dowcipne, czasem znudzone, rozczarowane opinie o różnych miejscach w sieci. Zdania o tym, jak to ktoś szuka czegoś dla siebie i znaleźć nie może, bo wszędzie chłam, bo popisy, bo odkrywanie starych prawd, bo chęć błyśnięcia, bo pchanie się na piedestał, bo przynudzanie, bo nic, czego by dotąd nie słyszał. Nie wydaje mi się, że blog, to miejsce na przedstawianie odkryć naukowych i publikowanie bestsellerów. Nie chodzi mi o to, że się krytykuje, że robi się z kogoś jaja, że próbuje się w jakiś sposób sprowokować innych. Chodzi mi o typ postawy, o jakiej już niejednokrotnie pisałem. Postawa: „zróbta mi dobrze”. Nie mam ochoty, poznawać takich osób na tyle, by sprostać ich wymaganiom i w końcu zrobić im dobrze. Nie mam najmniejszego zamiaru, zadowalać wiecznych malkontentów, którzy nigdzie nie potrafią niczego dla siebie wyszukać. Nie będę wyginał się, pod takich, którzy nic z siebie nie dają, a tylko żądają czegoś dla siebie i głośno wrzeszczą: to nie to, czego oczekuję! Dodają potem, że mają prawo, bo to ich subiektywne odczucia, a wyrażają je w miejscu takim, gdzie jest podobno „wolność słowa”. U mnie, jest moja osobista, subiektywna wolność mojego słowa, bo tak, bo mi wolno. Do niczego nie prowadzą tego typu dyskusje, a jedynie do stwierdzenia: „nie mogę się z Tobą zgodzić, gdyż uważam, że nie masz racji”. Prawda, że mocna argumentacja? Z tych nie do zajebania. Żądasz wrażeń? Zacznij uprawiać sporty ekstremalne.