Coś, co muszę…

<img …

zorba

Mam kilka spraw na głowie, ciężkich i przygniatających. Myślę, pomimo iż niczego wymyślić nie zdołam. Oczekiwanie jest siedzeniem w głębokim dole z głową zadartą do góry. Nic stamtąd nie widzę – NIC. Czuję jak obrzmiewa mi mózg i zaraz pęknie mi czaszka wzdłuż szwów, które zrastały się we wczesnym dzieciństwie. Kiedyś znałem ich łacińskie nazwy na pamięć, dziś mam pustkę w głowie. Uciekam szybko na ‘moją wyspę’ i staram się dogonić swój cień, który prowadzi mnie na otwarty horyzont. Jestem zmęczony, chcę jak najszybciej stanąć nad brzegiem urwiska i skoczyć z niego do wody. Muszę zdążyć na przypływ: myśli, energii, mocy, gniewu – czegokolwiek.  

 

Do kiedyś.

<img …

epilogue

Tracę dystans, gdy ktoś odchodzi na zawsze, a ja zostaję. Nie potrafię zachować spokoju. Zapalam świecę i wspominam. Być na pogrzebie, to jakby się spóźnić na samolot i zobaczyć go znikającego w chmurach. Nie będę patrzył, jak po Tobie płaczą, N. Wiem, że się tu gdzieś kręci Twój spirit i jeśli zechce, owionie mnie chłodem. Nie wiem dlaczego, w takich chwilach, zawsze słyszę głos zmarłego i jego śmiech. Tak jak teraz. Ostatnio, wyglądałeś zupełnie inaczej niż zawsze, zapamiętam Cię takiego, jak dawniej. Kiedyś znowu się spotkamy i opowiem Ci, co się działo od dziś do potem. Do zobaczenia, N.  

 

Pomiędzy…

<img …

Air

Odszedłem od stołu syty i napojony, a jednak zostało we mnie takie jedno miejsce, w którym zagościł niedosyt, graniczący z pustką. Lubię tę pustkę, jestem do niej przyzwyczajony, nie przeszkadza mi jej obecność. Na co dzień nie nachodzą mnie myśli o tym. Nie wiem, co takiego jest w wigilii, ale to nie magia, a raczej nostalgia. Może to tradycja, w której spędziłem dzieciństwo i młodość, może to tylko wspomnienia, które właśnie w ten dzień krzyczą do mnie. Czasem wydaje mi się, że zabiłem w sobie czucie, żeby nie bolało. Jakbym żył w nieustannej ‘tamponadzie’. Nie wiem, czego bym dzisiaj chciał, może zasnąć. Myślę o tych, którzy odeszli i którzy właśnie odchodzą. Myślę o Tobie, N. To niemożliwe, żebyś nie wiedział, żebyś nie zdawał sobie sprawy, że umierasz. Nie wiedziałem, że jesteś aż tak chory, ale to stało się nagle, tak jak dzieje się nagle i zaskakująco wszystko, co skrywa się pod tą nazwą. Pod mianem, które brzmi jak wyrok śmierci. Choremu mówi się: nowotwór, w opisie tkwi carcinoma, nie neoplasma. Nie jesteś ani głupi, ani naiwny, żebyś wierzył w cuda, a może jednak? Nie wiem ile z tego, co mi powiedziałeś, było Twoją wolą życia, tak silną, że przeczy faktom, a na ile była to gra przede mną. Taka próba uspokojenia mnie. Ale ja nie byłem zdenerwowany ani przez chwilę. Wielokrotnie widziałem, jak na moich oczach gasną ludzie, a ja nie mogłem nic zrobić. Bezsilność, to chyba najgorsze ze wszystkiego, co może odczuć człowiek. Nie można jej nawet zneutralizować wkurwem, bo ona poczeka, aż emocje opadną i będzie się dalej we mnie wgryzać. Przestałem liczyć, ilu z nas już odeszło z cierpieniem pod rękę. Czy coś się w tym życiu liczy oprócz niego samego? To przecież jeszcze nie czas, żeby tak często Ta Z Kosą sięgała na naszą półkę.    

 

Cienie wrażliwości.

<img …

przejdzie mi

Dziś dotarła do mnie wiadomość, którą znam od dawna. Dotarła w sposób ‘właściwy’, wsiąkła we mnie do spodu. Przeorała się przez każdą warstwę, z której składa się świadomość. Broniłem się przed tym długo. Właściwie żadnych nowych faktów dziś nie usłyszałem, ani żadnych druzgoczących plotek. Tylko przez chwilę poczułem się jak ten ostatni, który gasi światło, przed opuszczeniem domu. Znalazłem się w zupełnie innej rzeczywistości. Moja wyobraźnia, posadziła mnie w prawie pustym pomieszczeniu, na jedynym starym krześle, które w nim zostało. Słyszałem, jak wiatr trzaska otwartymi okiennicami, widziałem kilka papierów, unoszonych podmuchem, oprócz tego otaczała mnie cisza. W tym „filmie’ byłem sam, żegnałem się z miejscem, które miałem opuścić na zawsze. Poczułem pustkę w przestrzeni, gdzie byli inni, ci sami co zazwyczaj ludzie i gdzie nic, tak naprawdę, jeszcze się nie zmieniło od wczoraj i jeszcze jakiś czas się nie zmieni. Ogarnął mnie zupełny bezsens, rezygnacja i zniechęcenie. Coś na kształt bezsilności, ścisnęło mi trzewia, miałem ochotę walić głową w mur. Nie wiem, jak długo trwał ten stan, przypuszczam, że kilka minut, ale pozostawił po sobie nieprzyjemne wrażenie, które nie opuściło mnie do teraz. By uciąć domysły, nadmienię, że sytuacja ta, ma związek z realnymi sprawami, nie z wirtualnym światem. Kilka razy w życiu, miałem podobną sytuację jak dziś, gdy nagle znalazłem się w innej czasoprzestrzeni, muszę realnie pomyśleć – inaczej zwątpię we wszystko.  

 

Cień egzystencji.

<img …

J.B.

Kiedy kończy się chłopiec, a zaczyna mężczyzna? Biologicznie, emocjonalnie, socjologicznie, społecznie … Nigdy. W każdym aspekcie życia, z każdego z nas, choć na ułamek sekundy, wyskakuje chłopiec. W bezradności, we wściekłości, w impecie działań twórczych, w naiwności, w nieskończoności pomysłów. W domu matki, w domu siostry, w domu ciotki, w domu babki. Te kobiety pamiętają nas w pieluchach, pamiętają nasze otarte kolana, złamania i każdą kompromitującą historyjkę z czasów naszego chłopięctwa. Każdą pałę w szkole, wszystkie bitwy z kolegami i naszą pierwszą dziewczynę. Pamiętają, gdy pierwszy raz zarzygaliśmy łóżko, bo za dużo wypiliśmy. Pamiętają także, gdy zniknęliśmy z domu na dwie noce i dwa dni, nie dając znaku życia. One pamiętają za dużo, nawet to, co my sami chcielibyśmy zapomnieć. Dziecko, gdy ma problemy, idzie z nimi do matki, albo do ojca. Do kogo ma się zwrócić mężczyzna, gdy tak skurwysyńsko boli? Z bolącym ciałem – do konowała, albo połknie draga, albo wytrzyma, bo przecież nie będzie zamartwiał tych kobiet, które nie wiedzą, że boli. Zresztą, jakby miał z tego powodu zdechnąć, nastąpiłoby to już dawno. Z „bolącym człowiekiem”, mężczyzna musi poradzić sobie sam – bo od tego jest mężczyzną. Raz na jakiś czas, należy się rozmiękczyć, by poczuć jak naprawdę jest się twardym i zamkniętym.   

 

Jesienna zadyma.

<img …

stara śpiewka

nowsza śpiewka

Nic mi się nie chce i wszystko mnie drażni, to nieprawda, że tylko Ty. Drażni mnie słowo, dźwięk i obraz. Drażni mnie człowiek, zwierzę, roślina. Drażni mnie przedmiot, zdarzenie, myśl. Co ja tu do cholery robię? NIC. Wszędzie jest tak samo wkurwiająco, nudno i bez sensu. Spać, wstać, pracować, jeść, spać. Usta kącikami w dół, usta kącikami w górę, usta z rozchylonymi wargami i zęby na wierzchu – przygotowane do kąsania. Niedobrze mi, znowu. Już mam dosyć odlotów: niedosłyszenia, rozmycia pola widzenia, hercklekotów, braku czucia, lub czucia zbyt wiele. Czym gorzej mi oddychać, tym więcej i bardziej palę, choć „więcej” wydaje się niemożliwe. A jednak! Poprosiłaś, bym popatrzył na Księżyc, widzę tę jego połowę, na której jest plama w kształcie dłoni z dwoma wyprostowanymi palcami, to nie znak „victorii”, bo odwrócone w dół. Gdzie jest dół Księżyca, a gdzie początek Ziemi? Nie będę ustanawiał żadnych punktów odniesienia. Nic mi się nie chce, nawet tylko być.   

 

Skok w real.

<img …

chewal

Pchnięty jakimś złym i dręczącym przeczuciem, które nie dawało mi spokoju od wczoraj, rzuciłem się do telefonu. Na „bazie" go nie było. Nacisnąłem przywoływacz. Dźwięk dzwonka, dochodził do mnie powoli z góry, z „ryjca" małej. Leniwie szedł przez poddaszowy hol, przetupał głośno po schodach, przeszedł kuchnię, przedpokój i trafił do salonu, prosto w moje ucho. Z miną wyrażaną emotą czatową: „:]", udałem się śladami dźwięku w miejsce skąd do mnie doszedł. Mam! Wybrałem numer, z pamięci własnej. To jeden z niewielu numerów, które znam na pamięć.

– No cześć, co tam u was?

– Piii, piii, piii, piii, kiedy wracasz?! Bo piii, piii, piii!

– O piii, o piii, o pii! W świetle tego, co mi mówisz, to sam nie wiem.

– Ty się kurwa nie wygłupiaj!

– Ja się nie mam zamiaru wygłupiać, dobiliście mnie! chyba mi coś gorzej…

/…/

Pamiętajcie, gdy chorujecie przewlekle i ciężko, gdy już jesteście prawie na umarciu, zawsze możecie zadzwonić do roboty. Jeśli brak w Was życia, jeżeli zdaje Wam się, że już najgorsze być może za Wami – skontaktujcie się z robotą! Jeżeli wydawało Wam się, że jesteście niepotrzebni, że można Was kimś zastąpić w każdej chwili – zorientujcie się, co tam słychać w robocie.  

Motto: Zanim umrzesz, wychowaj sobie następcę.

Kurde…amen!

I po co mi to było? No po co?!

.

Złudzenia…

<img …

Nie potrafię ułożyć w szereg ważności zdarzeń, rzeczy, od tych najlepszych poprzez obojętne, do najgorszych. Mógłbym założyć, że w zerze tego szeregu, umiejscowię życie, bo przecież życia dotyczą wszystkie nasze przedsięwzięcia. To właśnie w życiu spotykają człowieka różne doświadczenia. Euforie, przeplatają się z dołami, wesołość dopełnia się wkurwem itd. A życie chłonie to wszystko jak czarna dziura, nieuchronnie zbliżając się do masy krytycznej. A potem, to już tylko hipernowa i rozbłysk zupełnie innego światła, grającego wśród zupełnie innych cieni. Starzy bogowie odchodzą w zapomnienie, wraz ze swymi wyznawcami, a nowe światło niesie nową wiarę wraz z zastępami wzajemnie uzależnionych jednostek. Rodzi się nowe, ciekawe, intrygujące, wzbudzające pragnienie bycia blisko, nawet w samym środku, najlepiej w oku cyklonu. Wspinasz się dobrowolnie po krzywej Gaussa, włazisz w końcu na sam szczyt. Stamtąd widać wszystko, jak na dłoni, na której powinien wyrosnąć ci kaktus, bo nigdy nie pomyślałbyś, że staniesz na tym właśnie szczycie. Powoli zachłystujesz się widokiem, dostąpieniem cudu poznania – urosłeś i zaczyna uwierać cię własna skóra. Teraz nie pozostaje ci nic innego, jak ustąpić miejsca innym, którzy tak samo jak ty będą się zachwycać poznanym. Schodzisz coraz wolniej, bardziej ostrożnie, pozornie wytracasz siły, bo w przyrodzie suma energii jest stała. Giniesz we mgle, a gdy już nikt cię nie widzi, przestajesz istnieć. Zero, to jest nic. Wieloma zjawiskami się pasjonujemy, wielu rzeczom jesteśmy gotowi poświęcić cały ogrom innych – tych dla nas w danym momencie mniej ważnych – tych z lewej strony przedziału wszechrzeczy. Pocieszające jest tylko to, że oprócz zwykłego zera, jest jeszcze zero bezwzględne – jest dokąd zmierzać. 

 

Olivier, czy Brown?

<img …

pinokio

Fatalny jest ten tydzień. Bezpłciowy i nijaki. Takie zero, taki wzorcowy constans. Poza pracą mam ochotę na milczenie i patrzenie w sufit. Słucham muzyki i odgłosów zza okna. Zapijam senność hektolitrami kawy. Korporacyjne wkurwy przepijam piwem, po wszystkim innym rzygam. Hercklekoty okadzam tytoniowym dymem. Przygniata mnie tumiwisizm. Jesień idzie, nie ma na to rady. Ta ballada, ta zalinkowana, była często śpiewana na studenckich imprezach, ale wtedy tak mocno mnie nie biczowała jak dziś, wtedy byłem narratorem. Słowa: „prosto z pełni w sen wyskoczyć, w roześmiany nów”, miały dla mnie zupełnie inny wymiar i znaczenie. Gdy je wtedy śpiewałem, wydawały mi się optymistyczne i radosne, dziś tylko łudzą i szydzą. Te lata temu, śpiewałem o innym Pinokio, dziś to ja nim jestem. Nie chcę, żeby Lato się skończyło. Nienawidzę tej rutyny, w którą znowu wpadłem po urlopie. gdybym znalazł odpowiedni oręż – zabiłbym cały świat, z litości, żeby się nie męczył ze mną. Na koniec, sakramentalne: kurwa jego mać, niech to wszystko chuj strzeli! – dlaczego? Bo tak!

Pod ostrzałem obcasów

<img …

śmiej się…

Stoję pod murem, mam oczy przewiązane czarną opaską. Ręce skrępowane w tyle, na wysokości nadgarstków. Jestem wyprostowany i swobodnym zmysłem, nasłuchuję głosów. Nie rozumiem o czym rozmawiają, ile ich jest, czego ode mnie chcą. Przeładowują broń, słyszę ten charakterystyczny chrzęst. Nagle strzały, z wielu stron. Trafiają mnie w różne miejsca. Czuję ból, wiem, że broczę krwią, ale nie upadam. Stoję nadal, a zarzuty, ze świstem jak srebrne kule  przeszywają mnie od stóp, do głowy. Nie potrafię się przed nimi obronić, przyjmuję je na siebie. Cisza, stoję nadal, zupełnie zdezorientowany, teraz inny dźwięk, to bełty. Wbijają się we mnie i sterczą, jak piki wbite podczas corridy w kark byka. Nawet byk tego nie wytrzyma i on kiedyś padnie, bo nie ma żadnych szans. Tak jak i w tym bohaterze corridy, zawsze przegranym, tak i we mnie narasta gniew i bunt. To nic, że zaraz padnę na ziemię, to nic, że za chwilę zdepcze mnie koń pikadora, a torreador ukręci mi łeb. To w końcu nie jest ważne dla nikogo, ani godne zapamiętania, że umarłem dla czyjejś zabawy. 

 

Nie myślę, więc nie ma mnie.

<img …

pif paf

Proszę, jak czas zapierdala, jakby go ktoś gonił. Niby szybko zleciał ten tydzień, a jednak zdaje mi się, jakbym wrócił z chorobowego lata świetlne temu. Czy to ma niby oznaczać, że moje życie jest CZYMŚ wypełnione po brzegi? To jakaś pieprzona paranoja. Maksymalna efektywność w robocie i wyplucie w samotni. To jest kurwa życie co się zowie? Niech nie narzekam, to mój wybór. Kawa, papierosy, sucha pasza, mało snu. Czasem Ty, czasem ktoś inny. Konieczne porządki, prysznic, rozmowy. „Odpierdolcie się” w weekendy, gdy wracam do siebie. Gdy nie jestem szefem i nic nie muszę. Gdy dopada mnie „syndrom ściany” i gdy odczuwam zmęczenie aż po bezsenność. Lubię taką „egzystencjonalną” pułapkę. Gdy w końcu mam czas pomyśleć, jak mnie uwiera życie, a w dołku robi się przytulnie. Patrzę, żeby nie zauważyć, dotykam by nie dotknąć, czuję aby nie czuć więcej, myślę by zapomnieć na zawsze. Jeśli ktoś dziś do mnie przyjdzie, jeśli zastuka do drzwi, to wypierdolę z hukiem! Nie, nie zrobię tego, jeszcze nad sobą panuję. „Ucieszę” się, że jest, uśmiechnę i będę żartował, opowiadał kawały i kaszlał ze śmiechu! A chuj z tym wszystkim, niech gna, niech nabierze prędkości. Niech już nastąpi koniec. 

 

Absolument rien!

 

<p …

 

„Nic dwa razy się nie zdarza”. Jedno jest takie życie, jak teraz. Jeden jest dzień, który mija. Jeden trybik w maszynerii, który się wyłamuje. Jedna jest wiara w cuda, których jestem świadkiem. Jedno jest tło dla wydarzenia, które się rozgrywa. Nie mam już cienia za sobą, gdzieś mi się zgubił, po drodze. Za to mam za sobą coś, co wyszło ze mnie i stanęło za plecami, bardzo blisko. Słyszę i czuję tego charczący oddech na karku. Jest tak samo duże, jak ja. Ma tyle siły ile jest i we mnie. Zaraz się odwrócę i spojrzę temu prosto w oczy i mam nadzieję, że w oczach tego, ujrzę swoje odbicie. Jeden…dwa…trzy…

.

 Widzę cię i nie przerażasz mnie wcale

  

kurde, to: ***

p.s. nie wiem, jakiś diabeł mi pomieszał chyba. ;)

Jaki piękny dołek!

<img …

Pan flute

A jakby się wyrwać stąd daleko, tam gdzie Ziemia przypomina raj utracony. Gdzie spada oczyszczająca woda, a zieleń liści koi oczy, zmęczone od komputera. Tam gdzie w tle, ktoś niewidzialny gra na fletni, ukradzionej Panu. W miejsce, w którym nie myśli się o niczym, gdzie nikt nie pyta o nic i niczego nie wymaga. Przez chwilę spuścić czas ze smyczy, niech pobiega swoim rytmem. Wspiąć się bezimiennie na Uluru i pozwolić by myśli rozbiegły się swobodnie, pozostawiając czysty umysł. Usłyszeć choć raz pomruk oddychającej wilgocią Ziemi. Wskoczyć do chłodnej wody i rozpłynąć się w pianę. Może takie miejsca są całkiem blisko? Może wystarczy, jak przymknę powieki?

A tymczasem głowa mi pęka, zatruta tym, co wyniosłem ze sobą. Oczy gasną energią szarej zieleni, skumulowaną w karku. Co za dzień dziś mamy? Kalendarz stojący obok zegara, przypomina, że goni mnie czas, a może już mnie wyprzedził? Niech mnie ktoś wkurwi, bo nie czuję już nic.

 

Proszę…

 

<p …

 

nie rycz głupia

Po co ryczysz? Nie ma powodów. Jestem bezradny, gdy płaczesz i nie wiem, co mam robić. Źle mi, gdy wiem, że przeze mnie. Głupio tak, jeśli zdaję sobie sprawę z tego, że Twoje łzy płyną niepotrzebnie. Podchodzę jak do „jeża”, z miną zdezorientowanego szczeniaka. Mówię Ci, nie płacz, bo nie masz o co. Proszę, przestań, bo się wkurzę. Bezradność budzi agresję, wiem, że to źle, że powinienem inaczej. Nie potrafię! Obiecasz mi, że już nigdy nie będziesz?  

 

See you tomorrow!

 

<p …

 

 

dave mc kean

Powoli rozdziera mnie myśl o jutrze. Odrzucam ją nieudolnie, a ona atakuje mnie z napastliwością upierdliwej muchy. Ja i On, ten we mnie, ten drugi, ten cyniczny, ten bez wyrazu, pasujący do otoczenia – przystosowany. Zacięty obojętnością, opanowany wewnętrznym wrzeniem, które graniczy z wybuchem. Z każdym dniem coraz bardziej przyzwyczajony, zlewający się w tamtą masę z poczuciem wszechogarniającego zniechęcenia. Podobne gesty, te same słowa, stały zestaw min. Odtwórczość z małą dozą kreatywnej inicjatywy. Trzymanie na wodzy słów i czynów, aż do krwawienia palców. Znam „swoje miejsce w szeregu”. Wiem jakich granic przekroczyć nie mogę. Nie wiem tylko, jak długo wytrzymam i kiedy wykonam „samobójczy skok”, w kierunku, w którym tam skakać mi nie wolno. 

 

Naturalna kolej rzeczy.

 

<p …

 

 

Coś mi psuje wirtualny świat, czyniąc go opustoszałym, a tym samym wyblakłym. Kiedyś zdawało mi się, że nie mógłbym stąd odejść. Zastanawiałem się nawet, jak to będzie, gdy już nie będę widział klawiszy, w które stukam, albo będę miał powyginane artretyzmem palce. Wydawało mi się, że ludzie, których tu poznałem, są nieśmiertelni, bo wirtualni. Że będą zawsze wtedy, gdy będę ja. Lubiłem czaty, fora, blogi. Te niekończące się dyskusje, żarty, wirtualne kłótnie i wzajemne kawały. Był okres, gdy mnie do tego bardzo ciągnęło. Dziś zaglądam w „oswojone” miejsca, bardziej z przyzwyczajenia, niż gnany emocjami. Każda rzecz, której się podejmujemy, przedsięwzięcie w którym maczamy palce, musi się skończyć w miejscu, gdzie spożywamy ostatni smak danego regionu. Tak jak kończy się dzieciństwo, jak kończy się kolejne szkoły. Zmienia się środowisko, w którym dobrze się bawimy, bywa, że palimy za sobą mosty. Zmieniamy pracę, miejsce zamieszkania, szukamy nowych nieznanych terenów. W każdym z takich miejsc, znajdujemy innych ludzi, niekoniecznie lepszych, czy gorszych, po prostu innych. Dziś wydaje mi się, że czas zamknąć tę książkę i poszukać innej, tę znam już prawie na pamięć. Nie ma już tych ludzi, których spotkałem na początku zabawy z czatem. Podobnie zamykałem kolejne etapy w życiu, wraz z ludźmi o których się otarłem. Nie utrzymuję już praktycznie żadnych kontaktów z nikim z podstawówki, zapomniałem twarze i nazwiska części tych, z którymi borykałem się w liceum, zostało mi grono przyjaciół ze studiów, dość duże. Miałem szczęście trafić na wyjątkowy rok i wspaniałych ludzi. Co do kuzynów z dzieciństwa, muszę przyznać, że nasze drogi dawno się rozeszły, nawet w wielu przypadkach, nie znam nowych nazwisk swoich kuzynek, a nasze dzieci nie poznają się zapewne nigdy, nawet gdybym sam posiadał. Krajobraz za oknem zmienia się z roku na rok. Gdy po dwudziestu kilku  latach, odwiedziłem miejscowość z mojego dzieciństwa, wszystko było obce, dalekie, nierozpoznawalne. Dziś słowo „dom”, kojarzę z miejscem, gdzie nigdy nie mieszkałem na stałe. To chyba dlatego, że dom tworzą ludzie, nie cegły, trawa czy kawałek ogrodu. Czaty także, a może przede wszystkim tworzą ludzie, zwani przez niektórych tylko Nickami. Jeśli już nie ma Nicków, nie ma dla mnie czatów. Złośliwi powiedzą, że uzależniłem się od wirtualu. Jeżeli tak jest, niech wiedzą, że uzależniłem się od pracy, od spotkań ze znajomymi, od jedzenia, od wyjazdów urlopowych, od wielu spraw, które składają się na słowo życie. Czy czegoś się nauczyłem? Czy coś zyskałem będąc tutaj? Owszem, tyle zyskałem ile potrafiłem z tego zatrzymać dla siebie. Nie żegnam się, nie trzaskam drzwiami, nie jest to żadne oświadczenie – kurwa, tak tylko życie upływa, a czas zapierdala, że zdaje mi się, iż wyszedłem z obrony w zeszłym roku, a rozwiodłem się tydzień temu. I za cholerę nie mogę zapomnieć twarzy tamtej dziewczyny, a przecież tamta twarz już dziś nie istnieje.

 

W szarym odcieniu, do A**.

 

<span …

 

Gdybyś popatrzyła teraz w moje oczy, zobaczyłabyś w nich zmęczenie i trochę rezygnacji. Nie lubię takich „odmóżdżonych” dni. Stres mnie wykańcza, zżera od wewnątrz. Męczy mnie tempo życia zawodowego i cały ten korporacyjny burdel. Wiem, co byś mi teraz powiedziała, żebym się nie przejmował. Owszem, mogę olać, ale za kilka dni, żaden z tych problemów nie zniknie, a wręcz przeciwnie. Zwielokrotnią się i będą rosły nowe, silniejsze, większe, w postępie arytmetycznym. Każdy z nich, zajmie kawałek mojego mózgu, gdy się tam nie pomieszczą, rozejdą się z krwioobiegiem po całym ciele, jak przerzuty i będą mnie toczyć, niczym carcinoma. Nawet dziś nie wrzeszczałem na nikogo, zmiędliłem pod nosem ze trzy „kurwy” oraz ze dwa „i-chuje”, spadł mi telefon z biurka, sam – to wszystko. Chyba nikt nie odczytał spokoju z mojego wyrazu twarzy, choć tak bardzo starałem się go pokazać. Gdy opadają mi wszystkie członki po kolei, to znak, że bez kija podejść do mnie nie sposób. Z kijem także nikt się nie odważył podejść, chyba bym nie wytrzymał i pluł jadem. Po „laury” biegną wszyscy, do „sprzątania” zgliszczy, nie ma nikogo. jutro też jest dzień. Jakoś mi milej, gdy dostaję od Ciebie wiadomość, że jesteś w miejscu, gdzie świeci słońce, szumi lazurowe morze, a piasek, przełamywany spienioną falą, jest ciepły i biały, a w tle palemka, taka prawdziwa, nie wielkanocna. Jak Ty możesz wytrzymać w takim kiczu? Nawet udało mi się wycisnąć uśmiech, gdy popatrzyłem na „wiadomość multimedialną” od Ciebie i z Tobą w roli głównej. Wiem, chciałaś wzbudzić we mnie zawiść, nie uda Ci się to. Nie lubię, gdy wyjeżdżasz … No dobra, tęsknię. (Sam nie wiem, jak mi to „tęsknienie” przeszło przez palce). Odliczam godziny do końca tygodnia i każdą minutę odmierzam sekundami spadających kropel deszczu. Zimno mi, to znak, że się „rozgrzewam” i nakręcam i czas najwyższy przenieść pisanie w inne miejsce.„Sz-czekam” na Ciebie, wyjąc jak wygłodniały wilk, T. 

j.depp.

.

Pozornie…

 

<p …

 

 

…nie ma mnie, nigdzie nie ma mnie w całości, przynajmniej dziś. Jestem częściowo tu, a częściowo w realu. Podzielony na pół, rozdarty na dwa strzępy. Czuję się jak ochłap, nawet jak dwa ochłapy, czekające, by rzucić je na pożarcie w jakimś zoo, lub leśnym paśniku – gdziekolwiek. Jutro z rana, oderwie się ode mnie jeszcze jedna część. Pierdolona robota! Jaki jest pożytek ze mnie? Żaden! Co z tego wynika? Nic! Szukam garści, w którą mógłbym się ująć. Trudno sobie samemu zasadzić kopa w tyłek. Kopów cudzymi nogami nie czuję wcale, amortyzuję je, jak jakaś gąbka. Gąbki, należą do bezkręgowców. Gdzie do chuja wafla podział się mój kręgosłup?! Widziałem kiedyś na filmie, jak niejaki Predator, wyrywał ludziom kręgosłupy razem z czaszką. Kurwa, dopadł mnie Predator! Jakiś obcy łowca, zapolował na mnie, a ja nie byłem na to przygotowany. Gdybym był padalcem, miałbym przynajmniej zdolności regeneracyjne i być może gorzej niż teraz, rozwinięty układ nerwowy w materii czucia. Eeee, skoro czuję, to chyba ten sukinsyn mnie nie zabił, tak zupełnie na śmierć. Zakładam padalcowatość swojej natury. Na tej bazie, dołączam zdolności regeneracyjne. Potrzeba jest matką wynalazku, a więc: generuję pączkowanie wielkiej nogi w glanie, pomiędzy łopatkami (ewolucja dopuszcza takie numery). Czynię wielki zamach, glan ląduje na moim musculus gluteus maximus, a ja teletransportuję się do tej stajni Augiasza, którą niegdyś nazwano „kuchnia w samotni”. Nie ma to tamto! Trzeba się czymś zająć.

 

 

Apage satanas!

 

<p …

 

 dave picard

Smutek nie przystoi mężczyźnie? Jest oznaką słabości czy człowieczeństwa, które z racji bycia homo sapiens w nim tkwi? Mam do wyboru: wesołość, wściekłość, powagę, opanowanie, obojętność i więcej nic? Krew moja ma wrzeć, lub być lodowata? Czasem bywa letnia i płynie laminarnie. Silna kobieta zwyczajnie może okazać słabość. „Jesteś słabością moją, więc mi dodaj sił”. Miewam wątpliwości, waham się, czasem odczuwam lęk irracjonalny, którego nie da się ani zlokalizować, ani rozpoznać, ani oswoić. Lęk ubrany w smutek i niepewność. Oczywiście, że mógłbym nazwać to odczucie: poszukiwaniem sensu istnienia. Czy wtedy wydałbym się sobie bardziej męski, wzniosły, silny?

Że też na urlopie dopadają mnie takie myśli, kuErwa mać! Za dużo wolnego czasu.

Zupełnie inne spojrzenie

<font …

 .

Mgławica Orła

Gdybym spełnił dziecięce marzenia, możliwe że dziś robiłbym zupełnie coś innego. Być może odkryłbym jakieś nieznane ciało niebieskie i nazwałbym, go „Poker”. Miałbym do dyspozycji jakiś teleskop, nie tę pieprzoną lunetę, która nieco przybliży do mnie Księżyc podczas pełni.

Lubię patrzeć na te zdjęcia i zastanawiać się, jak bardzo samotne i bezinteresowne muszą być gwiazdy. Tętnią życiem nieustannie zachodzących w nich przemian fizyko-chemicznych. Wydzielają tyle ciepła w celu ogrzania planet, które wokół siebie skupiają. Planety są jak pasożyty, chłonące tę życiodajną energię z całym swoim ekosystemem. Gwiazda spala się z każdym kwantem wydzielanej energii. I tak trwa ten układ przez lata świetlne, zatopiony w wielkiej galaktyce, których niepoliczalna ilość istnieje w nieograniczonej przestrzeni kosmosu. Nic nie znaczą moje mikroskopijne smutki i radości w tym chaotycznym „uporządkowaniu” przestrzeni i czasu. Nie wiem nawet, czyją twarz widzę w oknie po drugiej stronie ulicy, nie znam jej imienia, nie znam jej problemów i nie potrafię jej nazwać. Spoglądam szerzej, by mieć lepszą panoramę widzenia. W końcu przestaję widzieć i czuć to, co mnie dotyka, natomiast widzę to, czego nigdy nie dotknę, ani nie poczuję. To COŚ, które o moim istnieniu nie ma i nie będzie mieć nigdy zielonego pojęcia.

 

 

Striptease – gorąco mi

 

<p …

 

 ?

"Z każdym dniem mojego życia, wzrasta liczba osób, mogących pocałować mnie w dupę”. Taką mam sygnaturkę na Forum moim „Z pokerową twarzą”. Nigdy się nie obrażam, nigdy się nie dąsam, jakkolwiek by nie wyglądało. Natomiast często się wkurwiam i czynię postanowienia, których nie dotrzymuję. Dlatego nie piszę oświadczeń, o których wiem, że ich nie dotrzymam.KuErwa, jaka piękna wiosna. Szkoda, że odsłoniła tajemnicę moich brudnych okien w samotni. Jestem zmęczony, mam dosyć wielu spraw, które bezpośrednio mnie dotyczą. Piszę o obydwu światach, realnym i wirtualnym. Sam nie wiem, czy koniecznym jest, oddzielanie ich od siebie, jakąś wyimaginowaną granicą. Wkurwy po prostu są, zawsze realne, zawsze z „wnioskami”., zawsze z odczuwalnymi efektami. Odczuwalnymi do bólu, tego realnego. Wiem od dawna, że każde „zagotowanie” odchorowuję. I co z tego, że znam przyczyny? I co z tego, że wiem, iż mnie znowu „zegnie” w połowie? Nic, natura ponoć jest niezmienna. Uczymy się tylko coraz bardziej profesjonalnie maskować jej „efekty działań ubocznych”. Jeśli zechcę, prawie nikt nie zauważy, że coś mi dolega. Zauważy tylko ta grupa osób, która mnie bardzo dobrze zna. Może i dotrze do tych, którym to powiem. Którym się przyznam, że coś ze mną nie tak. Nie biorę leków uśmierzających ból, uważam, że organizm sam powinien pokonać swoje słabe punkty. Kiedyś nerwy skonsumują mnie na pierwsze śniadanie. Powie ktoś, że się użalam i jęczę – nie ma przymusu czytania moich jęków. Nie ma obowiązku głaskania mnie po głowie. Piszę sobie to, bo chcę. Moja zbroja coraz słabsza, z upływem lat jednak rdzewieje. Może to już czas, aby ją wymienić?

  to:

                http://gottwald.wrzuta.pl/audio/fbYvm09z2n/

Wiem, że już było, ale to nic. :)               „…W wykutej dla giganta,Potykam się co krok,Bo jak sumienia szantaż uciska lewy bok,Bo choć zaginął hełm i miecz,Dla ciała żadna w niej ostoja,To przecież życia warta rzecz,ZbrojaA taka w niej powaga, dawno zaschniętej krwi,Że czuję jak wymaga i każe rosnąć mi,Być może nadaremnie, lecz stanę w niej za stu.Zdejmij ją panie ze mnie, jeśli umrę podczas snu…”

 

Theatrum anatomicum

 

<p …

 

 

– Byłeś już kiedyś na sekcji zwłok?

– Nie, jeszcze nigdy nie byłem

– A nie kojfniesz mi tam?

– Nie wiem…

– To chodź ze mną.

Zjechaliśmy windą na dół. Prowadzono mnie po nieznanych mi podziemiach szpitala dziecięcego, w którym odbywałem praktykę. W „katakumbach” toczyło się życie. Czułem zapach pranej pościeli szpitalnej, śmiechy kobiet, które prasowały poszwy, tłuczono się garami. Labirynt piwnicznych korytarzy skręcił w odnogę, która zaczynała się od neonu pod sufitem: „Blok sekcyjny” –  świecił jaskrawobiałymi literami  napis na czarnym tle. Doznałem szokująco niemiłego wrażenia. Wiedziałem, że jestem w szpitalu dziecięcym, wiedziałem, że dzieci ciężko chorują, że umierają. Nie wiem, z jakich przyczyn, zdawało mi się, że w takim miejscu nie powinno być tej „odnogi”. Dzieci mają przed sobą życie, nie cierpienie i śmierć. Zacząłem szybko kojarzyć fakty z ubiegłego dnia i nocy. Idę z lekarzem, nie patologiem, na sekcję zwłok w szpitalu dziecięcym, 2 doby wstecz, siedziałem w nocy przy umierającym dziesięciolatku, rozmawiałem z nim, podawałem mu kołeczek zwilżający usta, nie wolno mu było pić. O świcie, przeniesiono go na OIOM, następnego dnia rano, w holu głównym jego matka wpadła na mnie blada jak ściana i ogłupiałym głosem powiedziała: P nie żyje, właśnie zmarł. Wiedziałem już, że idę na sekcję zwłok małego P, z którym rozmawiałem nie tak dawno w nocy. Coś dziwnego ścisnęło moimi trzewiami, znaleźliśmy się w sali sekcyjnej. Nowoczesne wyposażenie, stół ze stali KO, zakończony rynną, do której ściekała woda ze szlaufa. Obok, na przejezdnym stoliku, zamiast kawy leżały narzędzia do przeprowadzania sekcji. Była tam kobieta, jak z horroru, na oko miała ze 70 lat, ostry make-up i taki dziwny uśmiech, przyklejony do ust, który się komponował z przenikliwym spojrzeniem rzuconym na mnie. Kobieta trzymała w rękach dwa noże ze stolika narzędziowego i pocierała je o siebie.

– Co pani robi, chce je pani bardziej stępić? – zapytał wchodzący lekarz patolog.

Na stole leżało blade  ciało chłopca, a ja pomyślałem, że ta kobieta mogłaby teraz nawet wybebeszyć mnie podczas wiwisekcji. Chyba zrobiło mi się ciepło, gdy przekrojono mu klatkę piersiową, a do rynny ze stołu zaczęła płynąć brunatna ciecz. Dobrze, że nie ma tu jego matki, ona by tego nie przeżyła. Słuchałem beznamiętnie wypowiadanych słów, lekarze rozmawiali ze sobą, ustalając przyczynę śmierci P. Nie czułem już nic, stałem, patrzyłem i słuchałem. Widziałem, jak wyciągają z niego kolejne narządy i dokładnie je analizują.

– Chodźmy, to już właściwie koniec – pociągnął mnie za ramię opiekujący się mną lekarz.

Widziałem potem takie sceny wielokrotnie, ale nigdy już, nie doznałem takiego szoku, jak w chwili, gdy zobaczyłem świecące bielą na czarnym tle litery: BLOK SEKCYJNY.

 

 

Szczota i szare mydło.

<p …

Jakby ktoś pytał, to ta notka jest żartem, nikt nikogo nie przeganiał, a juz na pewno nie moje fanki, gdyz ich nie posiadam.

 tja…

Moje największe fanki to: Alkacja79, Pstrokata (oraz w porywach Virtualia ze swą nieodłączną tojebką). One to pogoniły mi z blogaska pomniejsze (ich zdaniem) moje fanki, takie jak:  Kate-1979, Cynamonowa-ona (nawet Jej nie dały szansy), Cornelli, Pirelli, Ciociollina, proces7, Citroen xsara picasso, Teownik, Naleśnik, Krokodyl dandi…oj, długo bym wymieniał, ale nie w tym rzecz. Chodzi mi o to, że w życiu swoim blogowym, od wyżej wymienionych pierwszych dwóch (dla przypomnienia: Alkacja79 i Pstrokata), nie doznałem kropli miodu! W zamian za to, same oszczerstwa, pretensje, oraz pomówienia i napierdzielanie się, jakobym ja sam, zmuszał pozostałe fanki, by mi tu pisały słowa słodkie i kojące. Ale przecież dla autora, choćby pomniejszego, nie ma nic bardziej inspirującego, jak właśnie wyrazy uwielbienia, podziwu, zachwytu nad kunsztem władania słowem i w ogóle, takie tam pierdoły. Czy nie przygnębiającym jest, stale słyszeć słowa krytyki i wyśmiewania? Powiem Wam, że to nie działa budująco, na twórcę – muszę zapalić. Takie działanie psa ogrodnika, co to sam nie zje, a drugiemu nie da, jest szalenie frustrujące. Na domiar złego, zauważyłem, że na mnie obraża się każdy za najmniejszy prztyczek w nos. Znam takich, na których nie obraża się nikt za nic, a nawet wszyscy są szczęśliwi, że został im zasadzony kop w dupę. Dam sobie przyciąć grzywkę, zgolić 3-dniowy zarost, oraz skrócić paznokcie (u nóg) za to, że moje największe fanki śmiertelnie się teraz na mnie obrażą. Ilekroć pisałem do jednej, podpinały się pod to wszystkie, jeśli napiszę do wszystkich, zawsze obrażonych miałem kilka (1 ÷ 2, z tendencją wzrostową). Ilekroć napiszę coś naprawdę mądrego, wszystkie nabierają wody w usta. Zapytacie, które to jest to mądre? Po co pytać, to przecież widać od razu. Nie opłaca się być miłym, dla nikogo. Taki ktoś miły, zawsze jest „pionkiem” do pokazywania swojej wyższości, wobec innych. Miłemu zawsze to raźniej przypierdolić, bo wiadomo, że człowiek Se ulży, a i miły nigdy nie odda. Otóż oświadczam wszem i wobec, że czasy mojego miłego obejścia do innych bezpowrotnie minęły. Nazywacie mnie chamem – będziecie mieli chama, nazywacie mnie chujem – zobaczycie go, widzicie we mnie kogoś wyzutego z uczuć – poznacie cynika.

http://pl.youtube.com/watch?v=i38m-xGX7io

.

Przyzwolenie?

 <img …

 .

Nie zaskoczysz mnie niczym

Porządek być musi. Ustalony, zatwierdzony, przestrzegany. Wypracowany wejściem w krwioobieg, nakazuje wykonanie kolejnych ruchów. Są coraz bardziej precyzyjne, prawie idealne, zawierają się w trójwymiarowym układzie współrzędnych, w ściśle określonym miejscu przestrzeni. Czujesz się w nim jak automat, jedyną zmienną jest czas. Czas, na który nie masz wpływu, możesz tylko się w nim zmieścić. Ktoś rozkłada za mnie ręce, ktoś porusza ustami, zamyka powieki i otwiera je. Ktoś zmusza do wykonania kroku w określonym kierunku, tylko się nie wychylaj! Ktoś unosi klatkę piersiową i wpuszcza tam trochę powietrza, by po chwili pozwolić jej opaść. Każdy grymas na twarzy – wydawałoby się kamiennej – generuje ktoś inny. Gdy czas dobiega końca, zbiera nitki w wiązkę, robi supeł i zawiesza na haku. A czas uchodzi dalej ode mnie, już beze mnie.

http://www.wrzuta.pl/audio/70xBfzVBBR/

.

Erzac

 

<p …

 

 barman

Po winie jest kara, przynajmniej zgaga. Nie myślę nad tym, co robię. Jestem jak automat, w którym nie zadziałał jakiś mechanizm. Nie tak otwiera się butelkę, ale w ten sposób też można otworzyć i wylać środek zastępczy. Namiastkę czegoś, co miało być właściwie otworzone i odpowiednio wylane z zachowaniem kolejności ruchów i uczuć, tak, jak to robi wprawny barman. Smak goryczy przyćmiewa nadmiar słodu – kolejne coś w zamian czegoś innego. Z piany nie wyłoni się Wenus, nie tym razem. Nawet odłamek, nie jest kawałkiem lustra, a zwykłym szkiełkiem. Nie utkwi także w oku ani w sercu, a najwyżej w przełyku. Nie trzeba nic mówić, można zachować milczenie. Browar pachnie inaczej niż winnica – wyłączam receptory węchu. Na wewnętrznej stronie dłoni, odłamkiem szkła znaczę czerwoną linię – nie czuję nic. Krople płynnej tkanki spadają na blat stołu układając kształt kleksa, którego rozmazuję w bezkształt. Czy można coś rozmazać w BEZKSZTAŁT?  Nie można, we wszystkim dopatruję się kształtów, a wyobraźnia mi je opisuje. Ale ja nie wiem, co to jest, nie potrafię tego nazwać. Czy to znaczy, że to jest NIC? Czy coś nienazwane jest niczym? Jeśli coś jest niczym, to czy tego czegoś nie ma, czy jest, ale tylko w mojej wyobraźni?

Spierdalaj z tymi pytaniami! Tak, TY do ciebie mówię, który siedzisz we mnie, w środku i szeptasz mi bezsensy. Ty, który każesz mi gadać do siebie. Napij się ze mną lepiej.

   

 

Nie próbuj mnie zabijać…

 

<p …

 

 foto-NG

Z twarzą bez wyrazu nienawiści, starasz się zadać mi cios. Wybierasz odpowiedni organ, ćwiczysz, przymierzasz się, wyobrażasz sobie. Nagle dopada Cię TEN impuls, który każe Ci wykonać ruch w moim kierunku. Czasem starasz się mnie powoli zabijać, tak po prostu, z jakichś Tobie tylko znanych powodów. Poddajesz się temu „imperatywowi”, w takich chwilach, gdy wiesz, że nie będę się mógł przed tym obronić. Robisz to zawsze wtedy, gdy najmniej się tego spodziewam. Nie sądzę, żebyś to planowała, raczej kieruje Tobą instynkt.  Jaki on jest? Nie mam pojęcia, wiem tylko tyle, że jest zabójczy dla mnie, dla Ciebie także. Gdy wycieram strugę krwi, płynącej z rany, którą mi zadałaś, na usprawiedliwienie siebie, mówisz mi:  „taka jestem”. Zawsze wiedziałem, jak jesteś, nigdy nie chciałem Cię zmieniać. Odporność moja, ma granice. Kiedyś nastąpi moment, gdy i do mnie zawita TEN impuls. Postaraj się zrozumieć i mnie, spróbuj popatrzeć moimi oczyma, możesz ubrać moje okulary. Ja nie drasnę wielokrotnie, ja zabiję Cię tylko raz, gdy miarka się przebierze. Nie będzie bolało.

.

.

Ja poker

 

<p …

 

   z sieci

 

Nie zawsze mam na tyle cierpliwości, by zachować pokerową twarz. Powiem więcej, tej cierpliwości nie mam wcale. Czym dłużej jestem w necie, tym łatwiej przychodzi mi wyrażanie wściekłości w tym właśnie miejscu. Chodzi mi o czat i fora, w których uczestniczę.  Zmieniam się, zmieniam się po prostu jestem inny, nie wiem czy gorszy, czy lepszy, może zwyczajnie z każdym dniem jestem starszy. Mam dystans do siebie, potrafię się z siebie napieprzać, zniosę, gdy inni napierniczają się ze mnie. Ale nie zniosę, gdy inni uważają się za lepszych od pozostałych, nie dając z siebie niczego, po czym ci pozostali mieliby na to wpaść. Mantrują tylko swoje: jestem od was lepszy, jestem od was lepszy, jestem od was lepszy. Takie mantrowanie, czyni ich lepszymi tylko w ich własnych oczach. Nic mi się już nie chce, NIC! Nie chce mi się już zaglądać w swoje karty. Może to dlatego, że kiepsko się czuję i pewna kolacja przechodzi powoli obok mnie, wystawiając szyderczo środkowy palec w moim kierunku. Dupa tam, dożyję jeszcze niejednej takiej kolacji.

.

.

Zanim

<p …

 

 kości

Nie lubię gier losowych, nie lubię zakładów, nie ryzykuję w sprawach dla mnie bardzo ważnych, nie to pobudza we mnie sekrecję adrenaliny. Jest jedna kość czarna, może właśnie ona? Jeśli tak, to nic, zawsze jest przecież jakieś trzecie wyjście. Wyjście ewakuacyjne.

 

trzecie wyjście

Opór materii

 

<p …

 

 beksiński

Mam dosyć, przejadło mi się, zmuliło mnie i odeszło wraz z „pawiem”. Odporność organizmu jest ograniczona. Czasem nie potrzeba wiele, by dopełniło się naczynie i wylała się z niego cała zawartość. Wystarczy powycierać, zmyć okolicę i wylać roztwór środka myjącego w kanał, szmatę wyrzucić do śmieci. Na pozór wszystko wraca do normy, takie przynajmniej mamy oczekiwania. Każde przywracanie porządku, jest tylko tworzeniem „nowego chaosu”. Czy chaos jest indywidualny, czy jeden wspólny dla wszystkich? Załóżmy, że jest indywidualny. Jestem w stanie zapanować nad wzrostem entropii własnej. Nie potrafię zmniejszyć entropii innych, a zwłaszcza wtedy, gdy nakładają się na moją. Co z tego, że ktoś dostrzega barwy na niebie i chociaż jedną oświetloną słońcem stronę? Ja widzę, że to niebo ma złowrogie barwy, a czerń dominuje w otoczeniu. Lubię czerń, ale tylko wtedy, gdy sam ją namaluję, nie wtedy, gdy ktoś inny doleje mi jej podstępnie do pojemnika z farbą. W efekcie końcowym, wychodzi nie mój kolor. Nie takie barwy chciałem uzyskać. Za dużo chaosu, jak na moje wewnętrzne, pedanteryjne poczucie porządku.

…?…

 

  <img …

 

  beksiński

 

Staczam codziennie swoje wojny i wojenki. Ranię i jestem raniony. Opadam z sił, aby je potem odzyskać. Biję się już tak długo, że wrosło to w mój krajobraz. Wojna z Tobą, wojna ze sobą, wojna z Nimi, wojna o Nas, z Nami i przeciw Nam. Gdy chęć bicia się we mnie zgaśnie, wtedy będzie znaczyło, że mnie nie ma.