…longing.

 

        …

 

              royo

Gdzieś daleko, obok mnie jesteś Ty, zawsze. Zamknięta w klatce swoich spraw, umęczona dniem, zszarzała codziennością, zmeczona nieprzespaną nocą. Patrzysz przed siebie, jakbyś chciała, abym wyłonił się z powietrza. Wsłuchana w szum życia, jakbyś chciała stale mnie tam słyszeć. Ubrana w strzępy pamięci naszego ostatniego spotkania. Osnuta zapachem wspólnych chwil, mocno zaciskająca w dłoni, kilka nut, które zawsze nam grają. A czas, zamarł pomiędzy nami grubą warstwą dni. Melancholia kondensuje kroplą łzy, zlewającą się spod Twoich suchych powiek i odrywa się od rzęs, rozbijając się kryształkami lodu. Niecierpliwość Twoja wyrywa się do mnie zza krat, dźwiękiem mojego telefonu. Czekam na Ciebie, gdy jestem bez Ciebie – zawsze.

 

Skrzydła?

 

Czasem …

 

Czasem ktoś/coś podcina mi skrzydła. Nie wiem dlaczego, ale one stale odrastają. Odrastają za każdym razem większe i silniejsze. Czyżby prawdą było to, że co nas nie zabije, to nas wzmocni? Przecież nie jestem nieśmiertelny, musi być coś, co mnie w końcu zabije. Zapewne jest to jakaś mała, bardzo prozaiczna rzecz.

 

kometa

The Fool

 

 <font …

 

 Macie czasem tak, że zdaje się Wam, że już nic z siebie wykrztusić nie zdołacie, a to, co już wydukaliście jest do kitu? Ja mam, właśnie teraz. Sztuka pisania o niczym. Czy to w ogóle jest jakaś sztuka? Przelewanie z pustego w próżne. Oczywiście, że wiem, iż nie muszę tu pisać codziennie, oczywiście, że zdaję sobie sprawę z tego, że NICZEGO nie muszę. I wiem też, że chcę, a nie mogę!

 royo

Po rożnych dniach, nastał Dzień Głupca. W mojej talii Tarota, Głupiec oznaczony jest liczbą zero, w innych, ma numer 22, ale to przecież kwestia umowna. Czuję, że jestem w zerze bezwzględnym, tym Kalwina (-273 C). Ile energii muszę mieć w sobie, by dobić do tego naszego zwykłego zera, do którego wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni? Głupiec, pokazuje nam bezwzględny początek wszystkiego. Może właśnie od niego, powinienem był zacząć to moje pisanie? A może było tak w istocie? Może ja już tam byłem i znowu powracam, jak powraca się do wczesnego dzieciństwa? Jestem zamyślony, smutny i patrzę w dal. Lecz nie wiem, co tam widzę. Może moja nieświadomość, budzić we mnie zakłopotanie, czy rozterkę, ale może też dodać mi sił i chęci poznania tego, co niewiadome. Młodość jest jak "tabula rasa", na której notujemy wraz z upływem lat, rozmaite spostrzeżenia. Z każdą przezytą chwilą, uczymy się czegoś nowego, zdobywamy kolejne dni, tylko dla siebie. Macie poczucie, że zaczynacie coś od nowa? Kolejne życie, kolejną pracę, kolejny związek, kolejne zobowiązanie. Ja, zaczynam kolejną notke, a może właśnie ją kończę? Popełniam wiele błędów, lecz nie każdy błąd stanowi porażkę. Jeżeli wytrwam cierpliwie, jeżeli będę dokładny i najważniejsze: JEŻELI BĘDĘ CHCIAŁ – dojdę tam, gdzie tylko jest to możliwe. Potem znowu mogę spaść z Koła Fortuny, lub świadomie z niego zeskoczyć – po to, by znowu zacząć od początku. Ale to zupełnie inna bajka.

 

Diagnosis.

 

 <img …

 

 giger

Gdy zaczynam się śmiać, coś wyrywa mi płuca i śmiech zamienia się w dławienie. Czy aby na pewno śmiech to zdrowie? Gdy podnoszę do góry ręce, coś dźga mnie w klacie. Czy aby na pewno, ćwiczenia fizyczne nie zabijają? Gdy zmieniam kąt patrzenia, a oczy próbują podążać w wybranym kierunku, coś trzyma je boleśnie na swoim miejscu. Czy aby spojrzenia, nie są karalne? Gdy próbuję wciągnąć powietrze nosem, jak należy, zaczynam się dusić, czując jakąś zaciętą tam przepustnicę w pozycji: zamknięte. Czy aby oddech jest konieczny do życia? Gdy chcę usłyszeć, co mówisz do mnie, gdyż z ruchu warg czytać nie mogę dziś, natychmiast jakieś chroboty w uszach zagłuszają Twoje słowa. Czy aby słyszeć już godzien nie jestem? Gdy dotykam dłonią skroni, gorąco wyczuwam wielkie. Czy aby tak w istocie ma być, aby myśli moje parzyły mnie przez cranium temporalis? Gdy próbuję wstać, by przemieścić się, lub zmienić pozycję, odczuwam ogólną niemoc i brak współpracy ze strony układu ruchowego. Czy aby koniecznym i uwarunkowanym jest, ruszanie się z miejsca? Gdy żyć w końcu chcę, coś od życia mnie odciąga. Czy aby na pewno żyć muszę?

O kuerwa, jakim chory!

 

Pantha rei …

 

  <img …

 

  hubble

 

… i rachunek prawdopodobieństwa.

Wszystko wokół mnie, wszystko we mnie. Poczynając od krwi w żyłach i tętnicach, na Rzece Życia kończąc. Każda struga ma swój niepowtarzalny rytm. Nie piszę, że stały, że jednostajny. Są tu wodospady, są rozległe zalewy, są powodzie i małe spiętrzenia, a czasem wszystko płynie tak wolno, że prawie stoi w miejscu. Jeśli bym się uparł, mógłbym w każdym przypadku określić charakter przepływu. Mógłbym skorzystać z analizy bezwymiarowej i policzyć na każdym odcinku liczbę Reynoldsa i miałbym wtedy pewność, czy to przepływ laminarny (uporządkowany), przejściowy (częściowo burzliwy), czy turbulentny (burzliwy). Wystarczy zastosować prosty wzór, który mam w głowie, o każdej porze dnia i nocy. (Re = u-de-ro/teta; „u” określa charakterystyczną prędkość; „de” wymiar; „ro” gęstość płynu-otoczenia; „teta” lepkość dynamiczną środowiska). Czy proste prawa fizyki, podparte obliczeniami matematycznymi, mogą mi być pomocne w moich zmaganiach z życiem? Jeśli z obliczeń wyjdzie mi, że znajduję się w stanie gwałtownej turbulencji, czy wtedy będzie mi łatwiej zmagać się z owym zawirowaniem? Przecież moich odczuć nie sposób przewidzieć, nie sposób obliczyć. To jest tak, jak z rachunkiem prawdopodobieństwa. Dokładnie policzalne jest prawdopodobieństwo zaistnienia danego zjawiska, ale wynik nie mówi nam, czy to zjawisko zaistnieje, czy nie. Podaje nam tylko „procent” możliwości zaistnienia. Nie znaczy to jednak, że jeżeli prawdopodobieństwo zaistnienia czegoś jest bliskie zeru, to owo coś w żaden sposób zaistnieć nie ma szans. W myśl przysłowia, że są rzeczy, które nie śniły się nawet filozofom, WSZYSTKO można uznać za możliwe do bycia i zrealizowania. Czy starcza sił na to, by porywać się na realizację czegoś, co z góry skazane jest na przegraną? Czy można mieć pewność, że coś o prawdopodobieństwie zaistnienia bliskim 100, jest skazane na „sukces”? Po co nam w końcu jakieś teoretyczne obliczenia, po co wzory, gdy nagle zdarzy się coś, co burzy nasze wywody, nasze pewniki, rozsypuje nam wyliczanki i robi z nami co tylko chce.

Mógłbym pisać tu na ten temat wiele, ale resztę zostawię dla własnych przemyśleń potencjalnego czytelnika. 

 

Zegar i jego czas.

 

 <img …

 

  by poker

Mój zegar w salonie, zatrzymał się na jednej godzinie i tak trwa, dając mi złudzenie. Już tak późno? Jeszcze wcześnie! Nie zmienia się położenie wskazówek, to ja się zmieniam, za każdym razem, gdy na niego spojrzę. Czas zmienia się pozornie, więc dlaczego nie mógłby być stale taki sam? Utkwić z nim w jednym jego położeniu. Nie dać mu się tak łatwo. Gdy wszystko gra, zegar tyka miarowo wybijając kolejne godziny, poprzedzielane kwadransami i mniejszymi jednostkami. Nie jestem aż tak precyzyjny jak on. Czy mogę być niezależnie od czasu? Nie, nie mogę, nikt tego jeszcze nie dokonał. Rządzą nami pojęcia abstrakcyjne, przypisujemy im ogromne znaczenie, obmierzamy je na różne sposoby. Uzależniamy się od abstrakcyjności pojęć, sądząc, że jeśli je zdfiniujemy, mamy nad nimi władzę. Przed nami byli, z nami są, po nas będą. Nieustannie tacy sami, a jednak inni. Co w nas wszystkich jest takie samo? Może akurat to, że nikt z nas nie potrafi funkcjonować poza czasem. Nawet ci, którzy odmierzają go kolejnymi wschodami i zachodami słońca, porami roku i zadarzeniami, które rozegrały się odciskając jakieś piętno. Chciałbym często zatrzymać czas, często wolałbym go przyspieszyć. Chciałbym spowodować jego namacalną nieciągłość. Mój czas, Twój czas, Ich czas. Czuję tę subtelną różnicę pomiędzy nimi. :)

Fortuna toczy się swoim kołem.

 

 <img …

 

 royo

Jakie jest Koło Fortuny, każdy widzi – zwodnicze, zmieniające się nieustannie, nigdy nie osiąga stabilności. Nikt nie wie, kiedy się odmieni, w związku z czym, nigdy nie należy zwalniać uścisku. Kręci się, jak jakieś perpetum mobile, napędzane nie wiadomo czym. Jeśli nie spadniesz, podczas obrotu, trzepnie Tobą o glebę, gdy osiągniesz swoje minimum. Wzniesiesz się na maximum, dostaniesz skrzydłem w łeb od tego, który tam siedzi wyżej. Jeśli uda Ci się dłużej tam pozostać, strąci Cię towarzysz zabawy karuzelowej. Trudno tam wejść, trudno się utrzymać, a jednak tak bardzo tam chcesz być, tak często marzysz, by się na nim przejechać. "Przejechać się na czymś" – jak na skórce od banana, jak na karuzeli marzeń, tych nigdy niespełnionych. Złudzenia, mrzonki, imaginacje, fantasmagorie, jak barwne inkrusty, na szarej ścianie życia. Połóż się więc niedaleko i popatrz, jak inni spadają, jaką toczą walkę, by się utrzymać. Poczekaj, gdy się zmęczą wszyscy, wtedy stań na osi i starj się utrzymać równowagę, choć przez chwilę. Wyciągnij do przodu ręce, pochyl się i dopełnij jaskółki. A koło szaleje, bez obciążenia, bez zbędnych postaci, czyniąc wiatr we włosach. Zamknij oczy i poczuj się jak ptak – fruń! Teraz!. Czy to złudzenie, czy tak jest naprawdę?

Fuck off!

 

      …

 

       

 

Poczułem dziś kolejną jesień. Dojrzałą owocami i zielenią, już nie taką jak majowa. Zapachem grzybni pod drzewem paruje ziemia. Świerszcz siedzący gdzieś we floksach robi w powietrzu szmer. Nie tę jedną jesień przyrody dziś poczułem. Uśmiechnęła się do mnie moja własna Jesień, ale tak jakoś smutno. Postarzała się od tej ubiegłorocznej i teraz co rok będzie bardziej stara, niż dojrzała. Pierdolony czas. Można by zanucić tę balladę: „tyle tych jesieni jeszcze jest przed nami…” Nikt mi nie zaręczy, że ta nie jest ostatnią. Nie dam sobie uciąć głowy, że już żadnej więcej nie będzie. Tak, boli mnie „Physis”, a Psyche dowala do ognia. Obydwie przepadają za piwem, oraz za pawiem. Zrobię im przyjemność. – a niech mi flaki skręci. Czasem wydaje mi się, że lubię ten pain, lubię „udawać”, że nic mnie on nie obchodzi. Pozwalam mu na to, żeby się pełnoobjawowo rozwijał, wręcz pomagam mu w tym. Nie, nie jestem masochistą, ale za każdym razem, mam chęć zrobienia kroku do przodu. Zawsze w celach poznawczych. Jakie są granice bólu? (Pierdolić się z jeżem w ulu!). Najgorszy jest chyba taki, który jest stale, choćby „mały”, ale bez przerwy.  Taki wykańcza najbardziej. A może ten silny, który w ułamku sekundy zwija w pół, bez względu gdzie się znajduję. Nie, najgorszy jest ten, który bezpośrednio dotyka w danej chwili. Podobno ból, jest sygnałem od organizmu, że coś złego się dzieje w nas samych. Oj, gdyby to było coś naprawdę złego, już dawno musiałoby mnie nie być. Najlepsza na boleści, jest śliwowica – wypróbowałem. Trajektoria ruchu panoramicznego cząstek, jest idealna, jak również ciśnienie. No to, do zobaczenia. ;)

Tabu

 

 <img …

 

 

Świętość, nietykalna, szczująca niepoznaniem do zgięcia karku. Rażąca oczy aureolą wyobrażeń, zmuszając do zamknięcia powiek. Gdy dotknę, mogę umrzeć, ale czy zależy mi na życiu? Zależy mi na poznaniu. Poznać, dotknąć, złamać. Można złamać TABU? Ja mogę, więc Ty też możesz, bo wszystko może być święte i wszystko może być zbrukane. Poplamione mną, poplamione Tobą. Czy nie takiego brudu właśnie pragniemy? Zabrać skrzydło, choć jedno, temu Aniołowi. Niech stanie się czarne w moich dłoniach. Święte jest to, czego jeszcze nie dotknąłem. Świętym staje się to, czego dotykam. Nie widzę w tym żadnych sprzeczności. Wydaję z siebie krzyk w chwili poznania –  i już nie boli kolejny dotyk. Wyrzucam szkiełko, zamykam oko, nadwyrężam pozostałe zmysły. Widzę dotykając, czuję smakując, słyszę myśli. W ciągu ułamka sekundy wiązka światła rozchodzi się, wypełniając całą nieograniczoną przestrzeń i gaśnie więdnąc mi w gardle. Nie mówię nic, to tylko echo rozedrganej struny, porusza mną w każdym kierunku by w końcu stłumić się w matrixie*. Umieram i rodzę się na nowo taki sam, choć inny.

 

 

Nijakość?

 

    <img…

 

    brom

Nie mam pojęcia, jak ubrać w słowa to, co chciałbym Wam napisać. Nie jest mi wesoło, nie jest mi smutno, jest mi nijako. Nijakość nie wzbudza we mnie żadnych emocji, no może lekki niesmak, który póki co, emocją nie jest. Organizm spowalnia czynności życiowe, tak jakby chciał zaoszczędzić trochę energii, "jadąc" na jałowym biegu. Jedzie, dopóki jest z górki, następnie kawałek siłą rozpędu i bezwładności, po czym zatrzymuje się. Czuję ścielącą się we mnie ciszę przed burzą. Spokojnie dopalam kolejnego papierosa, piję następną kawę. Nic mi nie lepiej, nic mi nie gorzej – zwyczajny, znany mi "constans". Łagodny dziś jak baranek, tak na powitanie, ale daje o sobie znać, nigdy nie pozwalając abym o nim zapomniał. Za chwilę, może za dwie, zdepcze mnie i sponiewiera. Będzie wściekły, że znowu go zignoruję, a tak się dziś postarał, zabrał ze sobą dodatkowe efekty specjalne. Może nawet jest mi miło, że on tak się dla mnie wysila. Może chociaż wymuszę jakiś grymas bólu na twarzy, żeby go tym zadowolić? Może wydam skowyt, gdy mnie będzie kopał i parzył? Może błysnę udawanym strachem z oczu? Nie mam pewności, czy chce mi się dziś grać z nim kolejny akt. Niczego dziś nie jestem pewien do końca.

 

Inny wymiar

 

     …

 

     pożyczone

 

Nie przepadam za pewnego rodzaju czekaniem, ponieważ czas dłuży mi się wtedy okropnie. Nie mogę się skupić na niczym konkretnym, oprócz mozolnie poruszających się wskazówek zegara. Zdaje mi się wtedy, że czas traci swoją ciągłość i wpadam w jakąś jego dziwną pętlę, w której wszystko wokół ulega nieregularnemu spowolnieniu. Zjawiska, mające określony czas „życia”, są w mojej pętli wieczne i nieskończone. Głos spowalnia się do granic niezrozumienia. W takich chwilach, często miewam deja vu. To dziwne, ale ja sam w tej pętli, zachowuję swoje „normalne” właściwości, zmiany dotyczą tylko świata zewnętrznego. Czasem zdaje mi się, jakbym ten rozciągnięty czas wyprzedzał i pozostawiał go w tyle, sam wybiegając w przyszłość. Potem cofam się do punktu wyjścia, lub w jego przybliżenie. Trzy kroki: dwa małe do przodu, jeden duży w tył. W końcowej fazie czekania, dostaję „kręćka”, nie wytrzymuję i wybucham! Wybuch, może przybrać różne formy, w zależności, czy czekam na coś miłego, czy na „wyrok”.

Moje – Wahadło Humboldta

 

<p …

 

Nieregularna, zmienna amplituda w myślach, nie do okiełznania. Totalny chaos, w sposób ciągły generujący zjawiska bezpośrednio mnie otaczające. A wahadło, porusza się nieprzewidywalnie. W każdej chwili może być w dowolnym miejscu. Zmusza mnie do nieustannego skupienia się i podążania za nim wzrokiem. Mam wtedy prawie pewność, że mnie nie ugodzi niespodziewanie. Złudzenie jakiejkolwiek kontroli pomaga mi przetrwać. Nie może mnie zahipnotyzować, bo chaos wytęża zmysły, zmuszając do odbioru każdego zewnętrznego bodźca. Wszystko, o czym myślę, jest na zewnątrz mnie.

A może to jest Wahadło Foucoulta?

 

 brom

Zmory z jawy we snie

 

        …

 

             giger

 

Sen regenerujący, sen wieczny odpoczynek. Sen niedokończony, przerwany nagle spoconym krzykiem. Sen nieprzychodzący z nadmiaru stresu i adrenaliny (lubię to słówko). Sen jako mara, jako projekcja podszeptów kolejnych pokładów (pod-, nad-, obok-, przy-) świadomości. Sen, jak rola do obsadzenia w jakimś zakręconym filmie. Spałem jak kamień, który stacza się ze skarpy, gdy już udało mi się zasnąć. Obudziłem się niewyspany, gdy już udało mi się obudzić. Majak na granicy jawy i snu. Lepiej było nie spać, lepiej było się nie obudzić. Chaos kotłujących się w głowie sennych myśli i obrazów. O świcie, nie wiadomo, które to snem było, a które rzeczywistością. Wypocić taki sen, gdy od dawna nie masz czasu śnić. I dlaczego jestem zdziwiony? Przecież od dawna to znam.

Empatia 12

 

 <img …

 

 royo

 

 

Każdy wybór, jakiego dokonała, był chybiony. Chybić, znaczy wybrać całkiem źle, najgorszy z możliwych wariantów. Nie wiem, dlaczego tak właśnie wybierała. Nie wiem, dlaczego zdarzają jej się takie właśnie wybory. Może po prostu nie potrafi perspektywicznie myśleć? Może taka jej karma? Może nie zastanawia się nad tym co robi, może nie widzi niczego złego w innych, może idealizuje świat, może jest po prostu zbyt ufna, otwarta i szczera. Może … tych „może” jest bez liku. Dziś boi się podjąć jakąkolwiek decyzję. Dziś, nie zadecyduje o niczym. Do jakiejkolwiek zmiany, należy mieć przynajmniej w części czysty umysł, należy się wyciszyć. Do wyciszenia i spojrzenia na pewne sprawy chłodnym okiem  potrzeba czasu, ona tego czasu już nie ma. Ona chyba już nie ma siły. Powiecie: mogła to zmienić wcześniej. Ależ zmieniała, zawsze na gorsze, mając nadzieję, że tym razem będzie to na lepsze. Nie wiem, czy zdołałbym dokonać w swoim życiu, aż tylu zmian. Nie wiem, jakbym wybierał ja. Po pierwsze jestem mężczyzną, po drugie, jestem zupełnie inny typ osobowości. Dlaczego tak się dzieje, że są ludzie zawsze skazani na przegraną? Dlaczego stale coś tracą, dlaczego do wszystkiego muszą dochodzić swoją ciężką pracą i nawet nie mogą się tym cieszyć? Czy można ją nazwać nieudacznicą? Czy po prostu jest przykładowym pechowcem? Jeżeli jakiemuś człowiekowi, zawsze jest pod górkę i zawsze z wiatrem w oczy, to czy jest to jakaś kara? Kara za co? Frazesy w stylu; będzie dobrze, dasz radę, zmień coś – wsadźmy sobie w dupę, moi mili. Tak głęboko je ukryjmy, żeby nigdy stamtąd nie wystawały. Nerwica, bezsilność, impas, depresja, katatonia. Świat jest beznadziejny, nawet ten, którego inni odbierają w kolorach.

  

 

Błazen, Trefniś, Stańczyk

 

 <img …

 

 matejko

Ile bym dał, by mnie ktoś rozśmieszył? By powiedział coś, co zapamiętam i cytował będę. Coś, co jest ponadczasowe, coś, co warte zapamiętania. Każdy ma inne poczucie humoru, nie zawsze mozna trafić w cudze gusta. To, co nie śmieszy mnie, może "zabić" śmiechem kogoś innego. Czy ludzie weseli i tryskający humorem wokół siebie, są takimi? Może to tylko ich maska, za którą się chcą schować przed światem. Za którą chcą schować swoje kłopoty, swoje "przegrane". Może to wszystko jedno, jakimi są? Nie obchodzi nas życie realne aktora, który pięknie pokazuje graną postać. Nie zastanawiamy się, czy on umarł, odbieramy go takim, jakim nam się jawi. Nie wiemy, czy śmiejąc się jest zadowolony, czy myśli o swoich kłopotach?

"Łzy mego Pana"
Niech nikt nie ośmieli się sądzić mego Pana, do którego tronu zajeżdżali zewsząd trwożni posłowie – a odjeżdżając sławili królewska wielkość i chwalili sprawiedliwość. Blask jego korony niósł sie na cztery strony świata. Wiadomo zaś było nawet barbarzyńcom, iż najjaśniejszym jej klejnotem jest uznana przez cały ówczesny świat niezwykła uroda małżonki mego Pana – zwanego zarówno Wielkim jak Sprawiedliwym, co niepomiernie dziwiło błaznów, a cichcem śmieszyło filozofów.
Jakież zatem było wielkie i sprawiedliwe serce mego króla i Pana?
Wznaje tu z niepomiernym trudem i gorzką radością, iż Pan w niepohamowanej swej sprawiedliwości podzielił swe serce wedle najrzetelniejszego ludzkiego rachunku. Pół na pół. Część pierwszą ofiarował kobiecie wybranej ze wszystkich kobiet i przez nie same uznanej za najpiękniejszą – część drugą ofiarował mnie, czarnomordej, włochatej, dwugarbnej pokracznej stworze, w której dopatrywano sie tyle człowieczeństwa co w pijanej garbatej kozie. Sprawa stała się w końcu widoma. Doradcy jej nie dostrzegli, bo taka ich dworska natura. Natura kobiet natomiast w sprawach miłości zdolna jest przechytrzyć mądrość królów, świadomą głupotę dworaków i biedne człowieczeństwo błaznów.
Wkrótce w świetlistych oczach Pani mojej dojrzałem własna śmierć. Podczas uczty wieczornej nad królewskim stołem podniósł się krzykogłupiałej nienawiścią i zazdrością dziwki:
– otruję cię, czarna pokrako, jeszcze dziś!
Dworacy nie dosłyszeli, bo taka ich dworska natura. Pan mój zmilczał. Ja zaś nie mogłem pozwolić, by Pani moja czekała zbyt długo na sprawiedliwość swego Małżonka. Tejże nocy zakupiłem u nawiedzonej wiedźmy Gudruny nieśpieszną truciznę i rozumnie wyliczając kolejne pory słabości, umęczeń i umierania, zażyłem jad dopiero o wczesnym poranku. Długo palił on wnętrzności podłego pokurcza. w niczym jednak nie zawiodłem się na niezłomnej sprawiedliwości Króla mego i Pana. Dnia trzeciego, pora południową, w trzeciej dobie mej męki, dworacy przynieśli mnie na szafot. Tam patrzyłem mętniejącymi, ślepnącymi oczami, jak kat jednym ciosem ścina głowę królowej, tnąc szyję o atłasowej skórze i perłowym blasku. Na mnie też był już czas. Ledwo zdążyłem dostrzec, jak Pan płacze wielkimi łzami. Płakał nad nami obojgiem.

(Jerzy Broszkiewicz – Mały seans spirytystyczny)

 

pełno ich wszędzie

 

       …

 

       dore

Moje zgromadzone myśli – rzucone jak leci w jedno miejsce, jakim jest pamięć, czasem trudno mi je ułożyć w logiczną całość. Nie mogę się doszukać myśli spójnych ze sobą, gubię zakończenie. Splatam je z innymi myślami, które powodują rozmycie głównego tematu. Nie wiem po co je gromadzę, tak, jakbym się bał, że kiedyś mi zginą i będą nie do odszukania. Mają różne barwy, jedne są jasne, inne ciemne, bardziej i mniej ciepłe, czasem lodowate. Często kłębią się jakby chciały za chwilę zawrzeć i odparować. Nigdy ich nie systematyzuję, czasem ktoś mi jakąś podkradnie i uporządkuje po swojemu, wtedy tracą mój zapach, mój kształt i stają się cudze. Na klasówkach, zawsze wybierałem tzw. "wolne tematy". W takich, oceniający nie mógł mi niczego zanegować, bo temat wymagał własnego spojrzenia, czyli mojego, niewyczytanego z podręcznika. Nie lubię ograniczeń w myślach, lubię natomiast gdy rosną jak gałęzie drzewa, zajmując coraz większą powierzchnię i gdy łączą się z innymi gatunkami drzew. Mogą wtedy tworzyć nowe kształty, nikomu nieznane. Własne mysli, potrafią mnie zdołować, potrafią mi dodać skrzydeł, potrafią mnie okiełznać i rozbawić. Myśli puszczone wolno, wylewają się jak spokojny strumień i są w stanie oderwać mnie, od tych wymuszonych, przez czynniki zewnętrzne. Potrafię czynnie uczestniczyć w ważnej rozmowie i jednocześnie w tle, myśleć o czymś zupełnie innym, nie gubiąc żadnego wypowiedzianego słowa, ani żadnej wypuszczonej myśli. Czasem czuję ich tak dużo, że nie mogą znaleźć dla siebie ujścia. Wiem, większość tak ma. :)

…unfounded…

 

    …

 

     giger

Miewacie czasem takie "lęki", które przychodzą nie wiadomo skąd i dręczą umysł? Zatruwają każdą myś, niczym co miałoby związek z naszym życiem.  Właściwie, to trudno to, co nas w tym momencie dręczy, nazwać i konkretnie określić. Ja się czuję wtedy tak, jakby było cicho i spokojnie (aż tu nagle jak pierdolnie!) i nagle coś miałoby spaść mi na głowę. Nie mam pojęcia, co to miałoby być, ale wiem, że takie coś nastąpi. Trudno mi określić czas takiego zdarzenia. Mam wtedy ochotę analizować każdy docierający do mnie dźwięk, każdy cień przesuwający się na ścianie, każdy dzwonek telefonu. Chciałbym byc na to coś w 100 % przygotowany. Wiem, że to jest głupie i śmieszne, na szczęście rzadko mnie napada. Może to zwykła nerwica? Nie określiłbym tego jednoznacznie, jako stan lęku, a raczej jako przeczucie czegoś nieokreślonego, ale nic w tym dobrego nie ma. Zazwyczaj mija dosyć szybko i bywa rzadko.

 

Za krótko

 

 <img …

 

 hubble

Bywają takie dni wolne, zbyt krótkie i zbyt nagle rodzące się, żeby cokolwiek zaplanować. Po długotrwałym czasie wariacji, idiotyzmów, wkurwów i stałego stresu, nie sposób oderwać się w ciągu tego krótkiego czasu. Niemożliwym jest odreagowanie i regeneracja sił. Nie sposób uporządkować wszystkie swoje myśli i pozytywnie naładować akumulatory. Nie potrafię się zupełnie odciąć od wszystkiego, co zostawiłem za bramą. Próbuję się szczelnie zamknąć w samotni, tylko z tym, co moje, co osobiste i co prywatne. Jednak zawsze pozostaje to TŁO, które siedzi we mnie głęboko wszystkimi swoimi wypustkami i wcina się w moją prywatność, plamiąc ją szaro-burymi zaciekami. Wystarczy, że odbiorę jeden upierdliwie dzwoniący telefon, który wyda mi się tym, na który czekam, i czar "wolności" pryska zupełnie. Nagle wzrastający poziom adrenaliny zmienia wyraz mojej twarzy malując na niej grymas rezygnacji. Gdybym chciał poddać się całkowitej euforii, taka nagła zmiana "nastroju" zabiłaby mnie zapewne. Dlatego siedzę tu, pozornie spokojny, pogrążony w neutralnej umiarkowaności i nie czekam na żaden telefon z pracy. Mam jednak świadomość, że taki telefon, może zadzwonić w każdej dowolnej chwili, w ciągu 24 godzin na dobę, w dowolnym dniu tygodnia. Kiedyś mnie TO zabije – wiem o tym.

Pavo cristatus

<img …

czyjeś

No i co się tak na mnie patrzysz, ty cholerny ptaku, jakbyś mnie pierwszy raz widział na swe kaprawe ślepka. Przyszedłeś do mnie, pawiu, powiedziałeś mi: dzień dobry panu. Popatrzyłeś na mnie, machnąłeś tym swoim szpanerskim ogonem i teraz co? Ależ ty nudzisz, o matko przenajświętsza. Nie mógłbyś sobie iść stąd? Włazisz tu, nieproszony, do mojego domu, siadasz prawie we mnie, spychasz mnie z mojego miejsca, zaganiasz do łazienki. Jak ty w ogóle śmiesz! Bezczelne ptaszysko!. Puszył mi się tu będzie, stawiał, podnosił, mulił. A pójdziesz ty stąd!? No dobra, wiem, MUSIMY iść na spacer, chodź, wyprowadzę Cię. Idź już precz!

I jak Ikar

  <img style="width: …

  beksiński

Gdy poczuję się wolny przez chwilę, zawsze pamiętam o Ikarze. Być może droga, którą On wybrał, to jedyna droga do wolności. Poczuć się jak ptak, chociaż przez chwilę. Przez ułamek czasu, wznieść się do góry i spojrzeć na wszystko z perspektywy, ogarnąć wzrokiem horyzontu okrąg i zobaczyć, jak wszystko widziane z powierzchni jest płaskie. Czy potrzebuję do tego skrzydeł nie swoich? Nie potrzebuję. Niczego szczególnego nie potrzebuję, aby poczuć się wolnym. Wystarczy mi TA właśnie chwila, choćby nawet w tym miejscu. A potem, mogę jak On wpaść w otchłanie wody.

Litera – jedna z wielu.

 

  <img …

 

  beksiński

Litera mojego imienia, jak wzór dawnego krzyża – przedmiotu kaźni. Jestem niewiernym z Biblii, Świętym z Akwinu, wynalazcą żarówki i "autorem" Czarodziejskiej góry. Litera stoi na jałowej ziemi i nie wiem, czy się od niej oddalam, czy się do niej zbliżam. Nie wiem, czy idę pod górkę, czy z niej schodzę, nie wiem, czy słońce mnie goni, czy to ja się od niego oddalam. Chmury zwiastują świt, czy niespotykany zachód słońca? Już nic nie wiem, przynajmniej dziś, przynajmniej teraz w chwili obecnej.

 Przylgnęło do mnie imię "poker", nie wiem dlaczego akurat to, mam ich wiele w wirtualnym świecie. Czasem zdarza mi się zachować spokój i "pokerową twarz", ale coraz rzadziej. Czyżbym czegoś żałował? Czy cokolwiek straciłem, lub zyskałem, będąc tutaj z Wami? Nie żałuję niczego.

Znowu mi niedobrze. Mógłbym dziś odejść…

O nic mi nie chodzi.

 

  Nie ma…

 

  Nie ma mnie tam, gdzie być w danej chwili nie chcę. Nie słychać mnie gdy, nie mam nic do powiedzenia w danym temacie. Gryzę, gdy mnie ktoś zaczepi. Zabijam gdy szykuje się na mnie do skoku. Śmieję się z tego, co mnie śmieszy, nie wtedy, kiedy śmiać się wypada. Podejmuję tematy, które mnie zainteresują, nie te, które są na topie. Nie chodzę do kina, bo denerwują mnie kinomani.  Gadam do siebie, gdy nie widzę w pobliżu interesującego rozmówcy. Marnotrawię pieniądze dla kaprysu. Skrupulatnie przelewam czas nabierając go w dłonie. Patrzę na Ciebie do załzawienia oczu. Zaciskam usta w złości. Potrafię wyśpiewać każdy stan mojego ducha. Niewiele jest "rzeczy", które mnie zachwycają. Potrafię udawać, że nie rozumiem o czym do mnie mówisz. Zapamiętuję zagadnienia istotne dla mnie. Nie znoszę połysku, lubię matowość powierzchni. Gdy mam dosyć ważnych spraw, wykonuję prozaiczne czynności. Nigdy nie pozwalam światu, by kręcił się wokół mnie. Jestem tylko Twoim satelitą. Neguję istnienie autorytetów. Czasem bywa i tak, że dokładnie wszystko mam w dupie!

 

   escher

 

(…) 13

 

        …

 

           

Jestem wściekły. Nic do mnie nie mów, nie każ mi się uśmiechać, to mnie nie uspokoi, a rozzłości mnie jeszcze bardziej. Jeśli możesz, przeczekaj. Jeśli nie możesz czekać, to idź. Daj mi zebrać myśli. I nie pytaj mnie o nic!

 

                 

„Domki z gier”

 

     …

 

    

Jestem aktorem na scenie życia – nie wiem, kto pierwszy to powiedział. Gram każdą ze swych ról, najlepiej jak potrafię. Wydaje mi się, że moja gra, zawsze jest fair, przynajmniej do tego dążę. Każdy w swoich poczynaniach, chce być doskonałym. Nie ważne, czy to jest doskonałe zabójstwo, doskonała intryga, czy doskonałe dzieło życia. Jestem perfekcyjny na miarę swoich możliwości, w dziedzinach, które "uprawiam". Misterne konstrukcje, które tworzę w ciągu swojego życia, są w moim pojęciu dobre. Nie ma uniwersalnej skali doskonałości, jednakowej dla wszystkich, tak, jak nieprawdziwe są uniwersalne autorytety oraz niemodne uniwersalne wartości. Wchodząc w wirtualny świat, za każdym razem stawiamy własny domek z kart. Jak długo siedzimy w tej grze, dokładamy po jednej karcie, w określonych odstępach czasu. Gdy braknie nam kart, albo zabawa się znudzi, rozwalamy ten misterny domek i wracamy do realnego. Jesteśmy u siebie, panem swojej sytuacji. W każdej prawie chwili, możemy wrócić i od nowa budować kolejny domek gry. Dorzucić kart z innej talii, znaczy tyle, co nabyć doświadczenia w pokazywaniu, że nie jest się nudnym i monotematycznym. Dla mnie, oczywistym jest to, że liczy się tylko prawdziwa scena. Tylko te realne role, są dla mnie ważne, a rekwizyty, których w nich używam nigdy nie są identyczne.

Back and forth 14

 

<font …

 

Wijemy się ulicami, stale tymi samymi ścieżkami. Po omacku i z pamięci trafiamy w nasze miejsca. Rozpoznajemy bezbłędnie bardziej i mniej charakterystyczne punkty. Prawie zawsze jesteśmy w ruchu. Jak mrówki znosimy do swych mrowisk nowe gadżety, upychając po kątach, zapełniamy nimi nasze życie. Wydaje nam się, że przez to nie jest ono takie puste. Rozmawiamy z samym sobą, polemizujemy ze swoimi myślami. Każdy dzień układa się w jakiś typowy schemat, jeden z kilku, które mamy do dyspozycji. Z biegiem czasu, coraz bardziej doskonalimy szatę graficzną schematów. Nie zmieniamy w zasadzie nic ważnego, dodajemy czasem kilka ozdobników, a czasem korzystamy ze skromniejszych schematów. To są nasze urozmaicenia, żeby nie zawsze było tak samo. Oszczędność lub rozrzutność w ozdobnikach, to nasza indywidualna sprawa. Nie lubimy, żeby ktoś od nas odgapiał, ale sami, odgapiamy co ładniejsze gadżety od innych. Dzień, wieczór, noc, świt – i znowu. A droga zawsze taka sama.

beksiński

Słowa brzydkie z założenia

<img …

giger

 

Jak często używamy wulgaryzmów? Ja, bardzo często. Są dla mnie sposobem na rozładowanie drobnych emocji. Czasem, używam ich, dla wyrażenia ekspresji i podbarwienia emocjonalnego myśli. Są wzmocnieniem , wyartykułowaniem gniewu, często mają zabarwienie humorystyczne, wynikające z kontekstu wypowiadanego zdania. Nie wiem dlaczego, ale mówi się, że nie każdemu pasuje przekleństwo, do koloru ust i wyrazu oczu. U niektórych osób, słowa wulgarne nie rażą, u innych są nie do przyjęcia. Potrafię ich nie używać, nie panuję nad słownictwem wtedy, gdy jestem mocno wzburzony. Słowa TE, same wskakują, jak jakiś wirus, nie dający się usunąć. Ludzie z mojego realnego środowiska, znają mnie doskonale pod tym względem. Osobiście, nie boję się słów i bardzo mnie bulwersuje cudze oburzenie, gdy u kogoś słyszą tego typu słowa. Dlaczego, np. „gówno” jest słowem brzydkim, a „kwiatek” jest słowem ładnym? Dlaczego oczy, są zwierciadłem duszy, a sterczący fiut nie? Przecież od chemii się zaczyna, a reakcje chemiczne, zachodzą w głowie. Dlaczego uważa się powszechnie, że oczyma nie da się spojrzeć wyuzdanie i wulgarnie? Dlaczego niektóre gesty uważamy za obrażające, a machanie białą chusteczką na peronie nie?  Dlaczego, gdy ktoś pokaże Wam środkowy palec, jest to obraza, gdy pokaże wskazującym, tylko brak dobrych manier, a gdy podniesie do góry kciuk, to znaczy, że jest nam przychylny w naszych poczynaniach? Konwenanse, pierdolone konwenanse. Dlatego, gdy mnie coś, lub ktoś wkurwi „na maksa”, jest mi wszystko jedno, kto mnie słucha. Dlaczego mam paść trącon apopleksją i osierocić tych, którzy mnie kochają, tylko dlatego, by nie ranić Waszych uszu. Mam to w dupie. Nigdy nie klnę personalnie, w znaczeniu wyzywania kogoś od najgorszych, ja klnę tylko w obecności innych. To tak, żeby mnie chuj nie strzelił na miejscu, muszę pewne rzezy wykrzyczeć z piorunami.

Woman, Femme, Mujer

<img alt="" …

giger

KOBIETY. Temat rzeka: rwąca, niebezpieczna, zmącona, z wieloma wirami i meandrami, czasem przyjazna, urokliwa i niosąca poczucie bezpieczeństwa. Jeśli mężczyzna żyje tyle lat, co ja, to zna ich całą masę. W przeróżnej postaci: koleżanek, znajomych, sióstr, ciotek, przyjaciółek i kochanek. Każda ma w sobie wszystkie żywioły: Ogień, Wodę, Powietrze i Ziemię. Nie wiem od czego zależy, który z żywiołów aktualnie się odbija w Jej zachowaniu najmocniej. Moje obserwacje podsuwają mi wniosek, że często jest to po prostu własne widzimisię, zdawało mi się, zobaczyłam że. Nie słuchają nikogo, gdyż zazwyczaj nie potrafią słuchać, na co dowodem jest fakt, że nam – mężczyznom – zarzucają brak umiejętności słuchania. Czasem oplatają jak trujący wiciokrzew, chwytają wypustkami najwrażliwsze miejsca, doskonale wiedząc, jak trącać nasze czułe struny. W takich przypadkach, nie jesteśmy się w stanie obronić. Pozostaje nam jedynie milczenie. Można też poczuć piekący ślad damskiej dłoni, na swoim pysku – w sytuacjach ekstremalnych, które i mnie nie są obce. Bywają kobiety, uważające, że mężczyzna należy tylko do nich. W pewnych sferach życia, mógłbym się z tym zgodzić, ale nigdy, powtarzam: NIGDY w 100 % – całkowicie, nikt nie należy do nikogo innego. Każda osobowość musi mieć pewien margines wolności, choćby w postaci zaworu bezpieczeństwa. Trzeba mieć tzw. "szczęście w życiu", żeby znaleźć tę właściwą Kobietę dla siebie. /Dpuszczam relację odwrotną/. Zdaję sobie sprawę, że żadnych wielkich prawd życiowych tutaj nie wygłaszam, są to normalne "wariacje na temat". Nie skonałbym bez Kobiety u boku, ale byłoby mi bardzo źle. Czułbym niedosyt, niespełnienie i co ja bym zrobił z tym nadmiarem uczuć?

PS Nie linczujcie mnie. ;)

TO NIE JEST NOTKA O MOICH "UKŁADACH" Z VIRTUALIĄ

Wystane

<img style="WIDTH: …

beksiński

Nieustannie stoimy w kolejce, po przedmioty, zdarzenia, po miejsce w życiu, czas i cholera wie, po co jeszcze. Za czym kolejka ta stoi? Nie dostrzegam, jest zbyt długa, stanę na końcu. Niby wszyscy jednakowi, a jednak każdy inny. Mnóstwo uprzywilejowanych, przesuwających mnie na sam koniec. Trudno określić już, czy to koniec, czy początek i które z miejsc jest najlepsze. Niektórym się wydaje, że przesuwają się szybciej, dla innych czas zatrzymał się w tym samym miejscu. A może wszyscy jesteśmy z doskoku? Wpadamy na chwilę i rezygnujemy. By po pewnym czasie znowu wskoczyć, na ostatnie miejsce w szeregu. Można porozpychać się trochę łokciami, można zaklepać sobie miejsce. Można posegregować kolejki według potrzeb, ale co z tymi, którzy mają tych potrzeb więcej? Gdzieś daleko, za horyzontem, dowiemy się, że nasze wyjście z mroku, wpędziło nas w noc, że przegapiliśmy coś, że czegoś dla nas zabrakło, a kolejnej dostawy już nie będzie.

A gdyby tak

<p class="MsoNormal" …

Gdybym był sprytny przebiegły i cwany, inaczej pokierowałbym swoim życiem. Gdybym był chamski, bezczelny, bezwzględny i miał wszystko w dupie, inaczej wyglądałoby teraz moje „codziennie”. Gdybym potrafił zadbać odpowiednio o swoje sprawy, rozbijając się łokciami i gęsto ścieląc trupem za sobą, miałbym więcej niż mam. Gdybym liczył, analizował i parł do przodu, byłbym kimś więcej niż jestem. Gdybym … No właśnie! Ale czy byłbym wtedy sobą? Może to więcej i lepiej, nie byłoby dla mnie takie dobre? Co komu po moich myślach? Na co komu moje „monety” o małej wartości rynkowej? Na co komu ja? Stale patrzący beznamiętnie na świat wokół siebie. Z przyzwyczajenia rejestrujący kolejne wschody i zachody słońca, nie wiedząc już po co to robi. Odliczam dni, pomiędzy nieustannie powtarzającymi się zdarzeniami. Unikam planów i konspektów, stale będąc w ich więzi. Większość z czynności, które wykonuję jest „machinalne”, bo tak trzeba, bo tak było zawsze, bo tak się robi. Rutyna.

A jeśli bym zrobił coś, tak jak kiedyś robiłem, coś wariackiego, coś szalonego, coś nieprzewidywalnego? Znajomi, powiedzieliby, że znowu mi odbija i pewnie to andropauza. Już słyszę te szepty w kuluarach: „ależ mu odjebało, a sądziłem, że już dawno siadł na tyłku”.

Właściwie, to nie jestem pewien, czy akurat w tej chwili, chciałoby mi się odwalić jakiś numer. Są jednak w moim teraźniejszym życiu, takie chwile, gdy siłą powstrzymuję się przed zrzuceniem węzła konwenansów i wydaniem z siebie może ostatniego „krzyku wolności”.

       whelan