Kuszenie.

<p style="text-align: …

***

Mój duch, stanął na brzegu raju.

Na dróg skrzyżowań wielu rozstaju,

Na zakręcie życia swego ciała,

Nad krawędzią przepaści i pod chmurą gradu,

Przy stopniu wielkiego wodospadu.

Żadnych znaków nie było ostrzeżenia.

Żadnych powodów do wahania, czy zdumienia.

Swą aurą, fioletem mi oczy zalewał

I śpiewał i śpiewał i śpiewał…

We mgle z rozbitych kropli wody,

Dostrzegłem bramę do myśli swobody.

Lecz duch mój o krok mnie wyprzedzał,

Zachodził drogę, pierwszy do Edenu zmierzał.

Mój umysł ziemski i krwiokostne ciało,

Wszystkie skarby życia za klucz by oddało.

Klucz do kłódki przy skrzyni ozdobnej,

Która za zasłoną Styksu z szaty żałobnej,

Nęci doczesnych tajemnic mrokiem

I mnie samego woła głośniej rok, za rokiem.

Gdzieś na granicy tych dwóch ludzkich spraw

Skaczę pomiędzy śmierć a życie: wpław.

 

 

Why?

<p style="text-align: …

***

Dlaczego ja życia nie kocham? Bo jest jak papier toaletowy z czasów komuny: szare, długie i do dupy. Dlaczego duszę się w sobie i tak cholernie uwiera mnie człowiek? Bo nie akceptuję siebie i skopałbym się po jajach, a potem upierdolił se łeb z płucami, przy samej dupie. Dlaczego robi się tyle rzeczy wbrew sobie i nawet przeciwko sobie? Bo kurwa taką karmę se wybrałem! Dlaczego tak rzadko odczuwam satysfakcję i radość? Bo ten typ tak ma! To sprawa wyborów i konsekwencja. Skąd wiemy, że coś jest dobre, a coś innego jest złe? Bo jakiś dupek teoretyk tak gdzieś kiedyś napisał i od tego momentu, każdy następny głupek to powtarza jak mantrę. Dlaczego urodziłem się wtedy, kiedy się urodziłem? Bo w czasach innych, spalili by mnie na stosie. Dlaczego poddajemy się tematom zastępczym, wciskanym nam na potrzebę chwili? Bo jesteśmy jak to bydło, co idzie na rzeź nie wiedząc o tym i nie myśląc o niczym samodzielnie. Lezie, bo tłum go pcha.

 

 

Nic takiego.

<p style="text-align: …

***

Zmiany, zmiany, zmiany i jeszcze raz zmiany. Nie lubię zmian, choć szybko się przystosowuję do nowych sytuacji. Wszędzie się odnajdę, ale czasem, kosztuje mnie to sporo nerwów. Przyszło żyć nam w czasach niepokoju, niepewności o jutro i wielkich niewiadomych. Dziś czas na tych, którzy rozpierają się łokciami. Czasy idealistów, minęły bezpowrotnie. Idealistom zostały męczące, bezsenne noce, kiedy pada się ze zmęczenia, ale adrenalina nie pozwala zasnąć. Jeszcze ten halny, tłukący się za oknem nie wiadomo czym i po co. Nie przespałem w życiu wiele nocy. Zarywałem je imprezując, kując, pracując, podróżując, chorując. Takich konspektowo bezsennych miałem tylko kilka, ale to one utkwiły mi w pamięci na zawsze. Dziś widziałem wszystko, spod mocno zaciskanych powiek i słyszałem jak gotuje się we mnie krew, czułem jak parzy naczynia, przez które przepływa. Nie chciałem myśleć, dlatego myśli cisnęły się otaczając mnie z każdej strony. Dusiły mnie podstępnie pytaniami, na które nie znam odpowiedzi. Do wszystkiego się można przyzwyczaić, wystarczy trochę czasu, więcej nic.

 

 

Zimą.

<p style="text-align: …

Grechuta

Zima za oknem nie powinna mnie dziwić. Mróz ściął nocą ostatnie maliny, których nikomu się nie chciało zerwać. Chciałbym przeczekać ten czas w hibernacji i obudzić się kiedy już ostatni śnieg wsiąknie w ziemię. Marznę od samej świadomości, że jestem w zimie. Odczuwam chłód, jak ból fantomowy, czując coś, czego czuć nie powinienem. Cicho jest. O tym, że za oknem świat nie jest fototapetą, świadczy tylko dym, unoszący się z kominów i spadające krople stopionego zamglonym słońcem śniegu. Wszystko inne jest w bezruchu. Jakby zdziwione, z otwartymi ze zdumienia ustami, pyta siebie w myślach: To już zima? A tak niedawno było lato… Pejzaż biały, poprzetykany całą gamą szarości i nawet światło słońca jest w jej odcieniu. Przeczekać gdzieś, przy domowym kominku, aż znów zakwitną balkony.

 

 

Ja i moje cranium.

<p style="text-align: …

ψ

Coś buszuje w mojej głowie. Wlazło tam wczoraj wieczorem i siedzi i niczym nie mogę tego pogonić. Najpierw wierciło w oczach, od środka, używając długiego wiertła oraz powodując znikanie świata jaki mnie otacza. Uraczyło mnie ciemnością i bólem. Potem polazło ze sprężarką i dmuchało sprężonym powietrzem w uszy, jakby szukało wyjścia z mojej głowy. Skakało w panice po podstawie czaszki, obijając się o sufit kości sitowej, skąd tez nie znalazło ujścia, upuściło tylko nieco krwi. Wróciło zatem do płata czołowego, by tam mościć sobie posłanie do snu. Czułem ciężar tego czegoś, a powieki, jak automatyczne żaluzje, same się zamykały, by to mogło się wyspać w mojej głowie po ciemku. Jest tam, czuję jak oddycha, jak rozpiera mi czaszkę, jak się przeciąga i jak kopie ze złością w czubek mojej głowy. Chce uciec, ale nie potrafi, bo zapomniało drogi powrotnej. Głupi, tępy ból głowy. Mówię ci – won!  

 

 

W tłumie ‚obcych’ istnień.

<p style="text-align: …

tuba

A jesień już po półmetku, nawet nie wiem kiedy nastąpiło. Zawiesiłem się w milczeniu zapadającego zmierzchu, zapatrzyłem w hipnozie opadających liści, pomieszanych z płatkami śniegu. Nie zdołałem ich wszystkich przeliczyć. Słupek termometru opadł nagle w dół, z dnia na dzień oscyluje wokół zera. Z zadumy jakiś krzyk mnie wyrwał. Stanąłem na baczność, pośpiesznie analizując słowa, jakie do mnie docierały. Rozumiałem każde z osobna, ale sensu w nich nie odnalazłem. Być może przekaz był jasny, ale ja się z nim nie zgadzam! Otworzyłem usta, by słowa z nich wydobyć. I tak zostałem, patrząc beznamiętnie z rozchylonymi ustami w kierunku źródła dźwięku. Słowa kotłując się w mojej głowie, zaczęły bulgotać w krtani. Stłumiłem je ostatkiem silnej woli. Nie, nie będę się żarł z niesprawiedliwością, z młodością, i z tymi wszystkimi przykrościami. Mam to w dupie! Sięgnąłem po kolejnego papierosa, na złość konowałom, na złość podopiecznym, na złość sobie! Zaciągam się, aż po dno przepony i niech mnie chuj strzeli na miejscu! Ja nie wiem, co jest ważne, tak naprawdę. Mam mętlik w głowie, mam kamień w żołądku, mam napięte mięśnie, mam też nadzieję, że zdołam się opanować. Co mnie to wszystko obchodzi? Niczego nie zmienię, niczego – tym że jestem, lub tym, że być przestanę. Jakie to ma znaczenie? Kogo to obchodzi?

 

Jak powietrze …

<p style="text-align: …

:)

Nie! Nie, łykend jeszcze u mnie nie nastąpił, no chyba że … na odcisk. Uśmiechnął się do mnie szczerbą w zębie, szkoda tylko, że nie w tym jadowym. Tak, mój łykend w tym tygodniu, ugryzł mnie nadgodzinami. Nie ma nic piękniejszego, jak piątkowe i sobotnie popołudnia w pracy. Sam miód! Krótka niedziela i znowu w kierat. Zawraca się od tego we łbie, plączą się myśli i jakoś dziwnie rozbiegają, tnąc swoje drogi w najmniej spodziewanych momentach. W pracy działasz, jak maszyna – szybko, prawie bezbłędnie, na czas, na ilość, na wydajność. W domu myślisz, śpiąc z pracą u boku – w końcu to też jakaś odmiana kobiety. W robocie kawa (jeśli zdążysz), w domu fajka za fajką i coś do picia, zapewnia ciągłość żywota i poczucie bytu. Tylko oczy i podroby, odmawiają posłuszeństwa. Cóż – takie życie, taka karma…

 

 

Prawdziwa rzeczy istota.

<p style="text-align: …

Abakanowicz

Pomiędzy wierszami chowa się istota. Sztafetę wersów omija dokładnie, gdy na czas biegnie, gdy z czasem się ściga i kiedy do mety jako pierwsza dobiega. Wyprzedza niebanalne myśli innych, wystawiane w kolejnych wyścigach. Jest jak entropia, wielka nieuporządkowaniem, pełna chaosu. Wciąż biegnie, czegoś szuka, zmienia kierunki, zwroty i znaczenia. Otwiera oczy i usta zdziwieniem, przymyka je znów, gdy udajesz, że jej nie widzisz. Czasem gubi się w tłumie słów, zgrzytających pomiędzy zębami, by nigdy się nie odnaleźć. Mała, zagubiona w tłumie istota. Zapomniana, pomijana, niezauważana. Nieustannie starająca się przebić, tak jak teraz – bezskutecznie.

 

I wszystko jasne.

<p style="text-align: …

odpowiednio

Gdyby Bóg pisał blog, co zrobiłby z trolami? Jakich komentarzy życzyłby sobie? Czy można polemizować merytorycznie, albo dyskutować z boskimi prawdami? Ja nie wiem, ale chyba nie. Dogmat to dogmat. Tak samo jak definicja i przeprowadzony dowód tezy twierdzenia. Chyba że, ktoś potrafi udowodnić, że dana prawda takową nie jest. W żadnej świątyni modlił się nie będę! Dogmatów cudzych nie przyjmuję, własnych mam niewiele – tyle co niezbędne, by siebie człowiekiem nazwać. Znawstwo, fachowość, na bazie wiedzy innych i wykształcenia własnego. Cóż, arkę budowali amatorzy, a Tytanika fachowcy.

 ;)

Punkt krytyczny.

<p style="text-align: …

Gotan Project.

Za rogiem życia, w półmroku czai się śmierć. Wcale nie jest brzydka, ani stara, ani straszna. Wystarczy moment nieuwagi, by wdarła się do domu, ona nie puka, wchodzi kiedy tylko zechce. Zaleca się do mnie od jakiegoś czasu, próbując mnie wyhaczyć dla siebie, jakby jej mało było innych. Jestem nieczuły na jej wdzięki, mnie nie omami tak szybko, jedna noc nie wystarczy. Nie wiem, co mirażem jest, a co rzeczywistością, kiedy budzi mnie w nocy dotykiem zimnych ust. Przyprowadził ją do mnie niepokój, a ona była taka pijana. Kołysała się na mnie jak w godowym pląsie dzika tancerka. Uwodziła zamglonym spojrzeniem, mieszała jawę ze snem, abym także się opił i poddał. Dotykała mej piersi, a każdy dotyk wstrzymywał oddech i wprowadzał kakofonię w bicie serca. Byłem na siebie wściekły, że tak łatwo dałem się podejść, że pozwoliłem na tę bliskość nie pierwszy już raz. Nie za każdym razem będzie tak samo, nie zawsze wystarczy silna wola życia, żeby się jej oprzeć.  

 

Nic porywającego.

<p style="text-align: …

tuba

Tęsknię za latem, tak szybko mija, błyskiem w oku ustępując jesieni. Tęsknię za wodą, ciepłą i słoną, gdzie po horyzont wzrok można utopić. Tęsknię za wolnością, bez śladu przymusu, od zmrużenia, po otwarcie powiek. Tęsknię za Tobą, mierzoną dotykiem mych drżących dłoni, od stóp do głowy. Tęsknię za zapachem, smakiem ciała Twego, jego ciepłem i jego magnesem. Tymczasem chłód czuję, wędrujący po mych plecach. Wilgoć wnika w moje kości stare, łupiąc je w najmniej spodziewanych miejscach, momentach. Głowa rozsadzona pustki bezmiarem nawet już nie boli. Nie, nie będę się strzelał, zbyt duży to dla mnie dziś wysiłek. Najlepiej przeczekać.

 

Cykl nieznany.

<p style="text-align: …

dźwięk

Nieszczęśliwy czasu ma w nadmiarze, nie wie co robić z każdą chwilą, która pogrąża go w nieszczęściu. Odlicza na głos sekundy jak w zwolnionym filmie, a głos łamie się coraz bardziej przy wypowiadaniu kolejnej cyfry. Szczęśliwym chwila umyka, za chwilą i wiecznie ich mało i stale za krótkie. Gonią czas, chwytają go za ogon życia, chcąc sięgnąć jego rogów. Zdystansowani, spokojnie umiarkowani, obojętni – ignorują czas, pozwalają by biegł obok, rytmem jaki sam wyznaczy. A on stąpa ostrożnie, przyspiesza zadziornie, jakby chciał sobą zainteresować. Rozczaruję cię, Czasie – mam Cię w dupie na samym dnie, w jakimś zapomnianym zaułku, który nie widział nawet jednej cząsteczki błonnika, gdzie perystaltyka wysiada. Siedź tam, duś się, wyj z nudów i módl się, żebym umarł, rozłożył się na pierwiastki i, żebyś w końcu mógł się uwolnić. Uwolnić się ode mnie, uwolnić mnie od siebie. A gdy moja świeczka zgaśnie, ty – Czasie – zapłoniesz błędnym ognikiem po zmroku. Będziesz szukał na oślep, jakiejś zbłąkanej duszy, by zamknąć się w niej na czas jakiś – znów. Czas czasowi, samemu sobie, los warzy. Czas człowiekowi waży chwile własne, sprawiając wrażenie, że należą do człowieka. Wiem, że jesteś we mnie, nieśmiertelny jak ja – wystarczy cię zignorować.

 

Zerowa widoczność.

<p style="text-align: …

takie nuty …

Powoli wszystko wraca do normy. Emocje, trzymane długo na wodzach, opadają same jak fala powodziowa, a może tylko przechodzą dalej? Nic nie wiem, ale ta niewiedza pozwala mi ‘cieszyć’ się chwilą, realizacją kolejnych punktów planu działań. Może w tym tkwi metoda, małymi kroczkami do celu? Póki co, nie mam żadnych celów osobistych. Jako najemnik, ‘walczę’ każdego dnia za miskę soczewicy i kubek wody. W czasach pokoju, legionista musi zadowolić się byle czym, próbuje przetrwać do następnej wojny. Jestem samotnikiem, nie zależy mi na życiu, to ono trzyma się mnie kurczowo, nie ja jego. Nie do twarzy mi w cywilnym polo, nie po drodze mi do szczęść wszelakich, duszę się obrastając w dobra. Czy mam czegoś dość? Tak, mam dosyć dużo czasu na przemyślenia, które i tak uważam za zbędne. Spekulacje, kombinacje, przewidywanie – nudzą mnie od jakiegoś czasu. Powietrze stoi w miejscu, uwięziwszy zapach wolności i mami mnie nim. Tak fajnie, to jeszcze chyba nie było. Może i było fajniej, ale każda przeszłość przegrywa w starciu z teraźniejszością. Te słowa, które napisałem, nie znaczą nic ponad to, że coś takiego przemknęło mi przez myśl w czasie, gdy o niczym innym myśleć nie miałem ochoty. Po co myśleć, wystarczy wykonywać rozkazy.

 

Instynkt zabójcy.

<p style="text-align: …

tuba

Każdy z nas, nosi w sobie tytułowego bohatera notki. To nie musi być zabójca in statu nascendi, który bierze np. nóż i wbija go w serce swojej ofiary. Taki nóż, będący narzędziem śmierci, zazwyczaj jest tylko symbolem zabijania. Zabijamy coś w sobie, ktoś zabija coś w nas. Walka na śmierć i życie, toczy się nieustannie, każdego dnia. Codziennie coś/ktoś, morduje w nas/w nich – po co? Nie wiem. Zabić można wszystko, co żyje. Zabić można wszystko, co ‘żyje’. Miłego zabijania Wam życzę, gdyż wiem, że potraficie tylko zabijać wszystko. Ożywiać umiecie jedynie instynkt zabójcy, jaki w Was drzemie. Jeżeli coś uda Wam się natchnąć życiem, to tylko po to, by mieć większa przyjemność w zabijaniu tego.

 

Nie myśleć.

<p style="text-align: …

tuba

Zadomowiła się we mnie bezczelność, rozsiadła się w moich oczach i patrzy bezczelnie moim spojrzeniem. Omiata z góry na dół i z dołu do góry. Ona na życie moje patrzy i chichra się ironicznie. Pluje w twarz jego sarkazmem, za każdym razem bardziej wkurwiającym. Czuję w tej bezczelności zapach cynizmu, agresywnie drażniący nozdrza, jak nadmiar wody kolońskiej wylany na siebie w pośpiechu. Rano w półśnie błądzisz po omacku nieprzytomnymi palcami, na powierzchni  łazienkowej półki, chcąc zapewnić sobie ‘świeżość umysłu’, na cały dzień, aż do wieczornej kąpieli. Cynizm nie opuszcza cię przez cały dzień, wypełnia agresją, którą starasz się ukryć za kolejnym złośliwym żartem. Czujesz w końcu pogardę do tego świata, jaki masz wokół siebie. Ludzie drażnią, pogoda dobija. ‘Arbeit macht frei!’ – Tłucze ci się w odmóżdżonym łbie, ale tak, żeby go w końcu roztrzaskać.                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                 

 

O krok za daleko.

<p style="text-align: …

tuba

Tak blisko bywasz przy mnie, że boję się wyciągnąć rękę w Twoim kierunku, byś nie zniknęła. To bywa jak sen, z którego nikt nie chce się wybudzić, a już na pewno nie ja. Wrażenie, jakiego się doznaje na pograniczu jawy i snu, kiedy za chwilę po otwarciu oczu znika obraz, po nim zapach i cała reszta, która przenosi w inny świat. Oglądasz go tak, jakbyś zdjął okulary – widzisz wszystko, ale mijasz się z odległością, której nie da się jednoznacznie określić.  Jakaś nieciągłość przestrzeni, skakanie pomiędzy szklanymi płaszczyznami, gdy jedna powiększa, a inna pomniejsza. Szukam Twojego obrazu w chmurach, znajduję go i stale mi się rozmywa.

 

Głód.

<p style="text-align: …

żreć

Kiedy wpadam głodny od wczoraj do domu, chwytając za ‘japońca’ i chleb powszedni, gdy odkrawam wraz z kromką kawałek własnego palca, wtedy myślę: Eh! Powinna tu mieszkać jakaś kobieta. Kobieta potrafi zaspokoić różne głody mężczyzny. Głód in statu nascendi, głód lenistwa, głód estetyki, porządku, miłości, seksu, podziwu, piękna, opieki, czułości (…) i wiele innych, które składają się na statystycznego samca mojego gatunku. Odkładam wszystko, miętoląc pod nosem przekleństwo, jedno z wielu jakie wydałem dziś na świat, w tym pierwsze na dzień dobry, do siebie. Rzucam się na szafkę, która nazywa się: domowa apteczka. Broczę krwią jak zarżnięty prosiak, szukam plastra, na mój ból. Oczywiście, że był tu niedawno, nawet spadł mi na głowę, gdy szukałem draga na wszelkie boleści. Był, ale go już nie ma, żadnego plastra nie ma. Odrywam kawałek papierowego ręcznika, składam go i owijam nim palec. W oczy moje, rzuca się taśma klejąca – po co mi jakiś głupi plaster? Pytam sam siebie: po co ci ta zaradność? Z ostentacyjnie wyciągniętym oraz fachowo opatrzonym paluchem, przechodzę do salonu i włączam muzykę. W moim domu jest wszystko, a jakoby niczego nie było. Daj mi jeść!

 

Edukacja.

<p style="text-align: …

tuba

Uczył mnie Bóg miłosierdzia, uczył Budda tolerancji, uczył Mahomet ślepego oddania, uczył Mamona szacunku, uczył Zeus gromem władać, uczył Szatan ekstazy, uczył Inti składania ofiar, uczył Wakan Tanka odkrywać tajemnice, uczył Tarot spoglądać w przyszłość, uczył etruski Charon przemijania. Nauczył mnie Ojciec być dorosłym. Kto uczy mnie uczuć? Śmierć, co rusz ocierająca się o mnie zalotnie.

 

Tylko gorycz w ustach.

<p style="text-align: …

dźwięki

Nie, nie i jeszcze raz nie. Owa gorycz tytułowa, wcale nie pochodzi z jakichś wewnętrznych przeżyć, ona jest odorganiczna. Poczułem ją wczoraj wieczorem, trwała ze mną nocą i nie opuszcza mnie do tej chwili. Nie mogę jej niczym zagryźć, niczym zapić, nie mogę jej przełknąć ani zneutralizować. Ignorowanie jej, także nie przynosi upragnionego efektu zniknięcia. Może to wynik zbliżającej się wiosny, a może rezultat złego odżywiania. Opadłem z sił, praktycznie nie spałem, a majaczyłem w półśnie o obcym, który się we mnie rozprzestrzenił. Sny czasem bywają tak durne, że nie sposób ich zrozumieć, te w których dręczy śniącego bezradność wobec zaistniałej sytuacji, są chyba najbardziej męczące. Ta senna niemoc wobec zdarzeń z koszmaru, bezsilność odejmująca mowę, gdy chce się krzyczeć, pozbawiająca w nogach władzy, gdy powinieneś uciekać – wszystko to sprawia, że się nie wysypiasz. Po przebudzeniu, wiesz już kim był ów obcy ze snu, który wyrywał ci flaki, a ty nie mogłeś nawet mrugnąć okiem, by to przerwać. Dotykasz ręką brzucha, jest taki, jak wczoraj zanim zasnąłeś, zamknięty omentum majus, schowany pod nienaruszona skórą. Jednak obcy dalej tam buszuje, czujesz go realnie pod powierzchnią dłoni i nie dasz rady tam sięgnąć, żeby go wyrwać z korzeniami. Ciepło własnej ręki nie potrafi ułagodzić bólu, nie dziś, nie po nocy, kiedy przegrałeś z nim walkę. Gorzka czarna kawa, gorzkie jasne piwo – lecz się tym, co uczyniło cię chorym. I dalej udawaj przed samym sobą, że przecież nic takiego się nie dzieje, to tylko gorycz w ustach.   

 

 

Odmienne stany świadomości.

<p style="text-align: …

 

 

 

Zimno jak na Syberii wiosną. Nie lubię marznąć, a tak często czuję chłód. Drapie mnie na granicy przyjemności błądząc mi po plecach Twoimi paznokciami. I nigdy nie wiem, w którym momencie tę granicę przekroczy, aż poczuję ból. Tego ostatniego, nie da się odczuwać do nieskończoności. Przychodzi czas, żeby omdleć, a potem z tego ‘lotu’ się ocknąć. Nie jestem wściekły, nie unosi mnie euforia. Zamarzam. Constans. Siedzę w bezruchu i słyszę i czuję, jak woda w moich tkankach spowalnia, zamieniając się w cienkie szpile, żeby je rozsadzić komórka po komórce. Nie wiem dokładnie, ile wody jest w człowieku, ale dużo. Jeden wielki, zimny sopel lodu, wiszący u rynny narożnej kamienicy i czekający aż pod nim przejdziesz. Wtedy się zerwie i roztrzaska na Twojej głowie. Jak demon, czekający zmroku, uśpiony w jakimś ciemnym zakamarku duszy, gdy nadejdzie pora, wyzwoli z niej wszystko co straszne. Jak wampir, rzucający się na ofiarę, by wysączyć z niej ostatnią gorącą kroplę krwi. W oczach mam światło zimne jak z jarzeniówki. Jeszcze nie wpadłem w rezonans, ale powoli zaczyna mnie telepać…

 

 

Kurdesz…

<p style="text-align: …

pomruk

Jak ja jutro wstanę do pracy? Nie wiem. Takie długie przerwy, powodują rozstrojenie rytmu dnia, rozregulowanie schematów i wypadnięcie poza konspekt. Siedzenie do późna, albo ‘do wcześnie’ przed TV, potem spanie do południa – to wcale nie jest wskazane. Uzbrojony w śrubokręt, szukam śrub, które mógłbym sobie teraz podkręcać. Chyba je mam na plecach. Nie sięgnę. Ręce mi opadły. Jutro będzie fajnie, wystrzelony z wyra, mam nadzieje obudzony budzikiem, wpadnę wprost w wir zajęć. Mam plan, żeby się nie utopić. A co ja będę myślał o jutrze, skoro dziś jest jeszcze dziś. Ale mi się nic nie chce, nie sądzę też, żeby mi się nagle coś zachciało.

 

 

Piwo czy drinka?

<p style="text-align: …

2+1

Spojrzałem na kalendarz. Mam jeszcze 7 dni wolnego, niebywałe. Od kilkunastu lat, nigdy nie miałem takiej przerwy, zawsze musiałem być w pracy. Żeby za nią nie zatęsknić, wziąłem kilka papierów do domu, to już stało się prawie normą. Jak powstają normy? Idealnie byłoby, gdyby stanowiły jakąś średnią, możliwą do realizacji. Gdyby określano je na podstawie badań i długoletnich obserwacji. Powinny odzwierciedlać możliwości każdego. I tego, który pracuje szybciej i tego, który pracuje wolniej. Tego, kto może poświęcić prywatny czas jakiemuś przedsięwzięciu i tego, który owego czasu nie ma. Co to może znaczyć: ‘ma czas’? Możliwe, że posiada przedziały, które jest w stanie bez bólu i straty dla innych, wypełnić dodatkowymi działaniami. Prawdopodobne, że dla niektórych, właśnie wypełnianie takich czasowych luk, jest sensem istnienia. Zaraz się zakałapućkam. Na szczęście, mam tu licznych doradców, którzy podadzą mi pomocną dłoń. Zapełnią czasowe luki, pokażą kierunek i uświadomią, jaki jestem. Reszta to ściema. Czuję pewien dyskomfort, z gatunku tych ‘psychicznych’. Nawet nie dałem rady objeść się w święta tak, jak to sobie zaplanowałem. No cóż, w pewnym wieku, należy racjonować sobie porcje pokarmowe. Dorzucę więc coś do tego, co zostało w lodówce, następnie zaproszę jakąś nienawistną mi ludzkość i będę hojny. Niech szlag trafi podroby, jakby się miał dar boski zniszczyć. I chcę jeszcze powiedzieć, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Nie będę się zarzynał.

 

Post mortem.

<p style="text-align: …

◊♣♥♦

Kiedy czasem czytam tę głębię przekazu, którą zawiera w jakiejś notce jej autor, to myślę sobie: jakże ty poker piszesz trywialnie, o ziemskich sprawach, o bycie powszednim, codzienności szarej, dopuście bożym i diablim wkurwie. Czy nie potrafisz poruszyć dogłębnie strun cudzych, literacką parabolą, porównaniem, czy choćby jakąś inną techniką dobrego rzemieślnika? Bo pisanie, to jest rzemiosło, a rzemiosło musi mieć swój warsztat, a gdy go już ma, to pomału balansuje na pograniczu sztuki. Sztuką jest przyciągnąć widza na spektakl. Pomijam takie spektakle, na których człowiek bywać musi, bo ma przekazane z pokolenia, na pokolenie, że jeśli chce być odebrany jako ktoś kulturalny, to pewne schematy ‘zaliczyć’ powinien i w pewnych miejscach bywać powinien także. W innych zaś miejscach i na innych spektaklach, jeśli już musi, pojawiać się ma niezauważonym. Zastanawiam się, ilu wśród nas, jest prawdziwych koneserów, a jaki z nich odsetek to tacy, na których takie znawstwo jest wymuszone. Łatwo jest odróżnić gapia od znawcy, kupca od marszanda, kundla od owczarka, tancerkę go-go od baletmistrzyni, disco od Mozarta,  itd. Czy właśnie nie o to odróżnianie nam chodzi? O tę skrupulatną systematykę, o tworzenie szeregów najlepszych i najgorszych rzeczy świata, o klasyfikację, lokatę? O wyścig, o pęd ku sławie, w końcu o posiadanie czegokolwiek, nie jest ważne czy materialnie czy duchowo. A na końcu, przychodzi ona, obejrzeć nasz zbiór cudownych kolekcji i zabrać nas z tego muzeum osobliwości, jakiego się dorobiliśmy w ciągu całego żywota. Patrzy na to, a wzruszenie jakiego doznaje, pozwala jej odebrać nam ostatni oddech. Wraz z nim odchodzi cała nasza mozolna praca klasyfikacji, recenzji, ocen i przemyśleń. Zostaje tylko kupa gratów, z którymi nikt nie wie co zrobić i nikomu nie są one potrzebne.

 

Starting point.

<p style="text-align: …

CB

Złość ma to do siebie, że szybko mija, wystarczy dać jej upust. Tak mają piekielni cholerycy, do których niewątpliwie należę ja, całą gębą oraz całym sobą. To nic, że po odpływie adrenaliny, za jakiś czas, czujesz się jakby ktoś podstępnie odetkał wentyl i spuścił z ciebie powietrze. To nic, że krew niebezpiecznie podnosi ciśnienie w naczyniach, aż po próg wytrzymałości, po przekroczeniu którego, wychodzi gałami, nosem, a czasem prowadzi do wylewu w partiach mózgowych. Mówimy wtedy o delikwencie dotkniętym taką przypadłością, że padł, apopleksją trącon podczas kurwicy skrajnej. To nic, że odczuwasz nieco dyskomfortu, umiejscowionego w obrębie strun głosowych i po ‘wykładzie’, nie możesz długo wykrztusić z siebie normalnego dźwięku. Nie stanowi dla ciebie problemu także to, że maska, jaką przyoblekasz się na twarzy, wyraża grymas czegoś nieprawdopodobnego, czegoś w tym stylu, z czym wyglądasz jak wściekły demon zła. W ogóle ci nie przeszkadza, ba, nawet nie poczułeś, że skosiłeś wszystko, co leżało na szafkach, stolikach itp., wzdłuż drogi, którą przebyłeś szybciej niż światło, by dopaść celu. Nie czujesz – na razie – bólu, umiejscowionego w kostkach dłoni, którą to dłonią zaciśniętą w pięść, waliłeś w futrynę drzwi, aż pojawiły się na jej bieli czerwone plamy. To zrobiłeś dlatego, że miałeś nieodpartą chęć dokonania mordu, a jednocześnie zabić nie mogłeś. O zakwasie każdego napiętego mięśnia, dowiesz się nazajutrz. Nie zdajesz sobie sprawy, że w mgnieniu oka, kilka razy przefiltrowałeś w swoich płucach powietrze, zajmujące całą kubaturę twojego domostwa, aż do zapowietrzenia i krótkotrwałych bezdechów włącznie – to zdaje się nazywamy właśnie hiperwentylacją (nota bene, cudowna sprawa). Dodatkowo, uroku groteski całemu zajściu nadaje fakt, iż chcesz wypowiedzieć więcej i szybciej, niż jest w stanie wyartykułować twój aparat głosowy, w związku z tym, niektóre słowa, albo nawet całe frazy, gdzieś utykają po drodze. Wtedy to, co tak usilnie chciałeś wypowiedzieć, nie jest w ogóle zrozumiałe dla postronnych. Może czasem wzbudzać salwy nieudolnie ukrywanego śmiechu. Nie wszędzie i nie w każdej sytuacji, można dać upust wkurwom. W większości przypadków, tak zwany człowiek dorosły – w tym zbiorze jestem i ja – zachowuje zewnętrzny spokój, kamienną twarz i opanowanie. To się da zrobić, robiłem to już setki razy, tylko po co?

 

Zębaty Cohen.

<p style="text-align: …

Ivana Brazi

‘Jedno z nas, nie może się mylić’. Ja nie chciałbym być tym omylnym. Nikt nie lubi się mylić, bo wtedy tak trudno udowodnić swoją rację, wobec dowodów przytaczanych przez drugą stronę. Gdy coś w życiu idzie nie tak, jak to sobie zaplanowano,  wydaje się ono jedną wielką pomyłką. Nie wiadomo wtedy, czy własne bycie ma sens, czy jest go pozbawione. Szuka się przyczyn, które potwierdzałyby, którąkolwiek z tez. Tylko od nastroju zależy, w stronę którego założenia przechyla się szala zwycięstwa. Będąc na ‘nie’, każdy element z układanki zdarzeń do tego – ‘nie’ – pasuje. Wystarczy tylko odpowiednia interpretacja faktów i ułożenie ich rosnąco w szeregu  negatywów. Zaczynasz się topić w swojej wymuszonej tragedii, brakuje ci powietrza, wykonujesz ruchy dyktowane chaosem myśli. Nie cierpisz się mylić, a jeszcze trudniej ci się do tego przyznać. Nie potrafisz udowodnić swoich tez, choćbyś przytaczała tysiące przykładów. Czym bardziej się miotasz, czym więcej gadasz, tym twoja sytuacja robi się bardziej groteskowa. W końcu nie pozostaje ci nic innego, jak się przyznać do błędu. Ale ty tego nie potrafisz, nawet przed samą sobą, a może szczególnie przed sobą. Od zataczania kół, kręci ci się w głowie. Kiedyś upadniesz i nie będziesz się w stanie podnieść. Czas, jaki każdy ma podarowany tutaj, jest skończony, czy warto więc stale dowodzić nieprawdę? Czemuś służy to kurczowe trzymanie się swoich’ racji’ na siłę, dla zasady, dla udowodnienia … właśnie, udowodnienia komu i czego?

 

Niewydarzona notka.

<p style="text-align: …

Natasha Turovsky

Zanim zmarł, Don Kichot dostrzegł bezsens wszystkich  swoich działań. Ozdrowiał, zobaczył wreszcie to, że jego ideały nie miały najmniejszego sensu. Że wszystko co czynił, o co walczył i z czym się zmagał, było tylko jego własną iluzją, jego chorobą. Cały ten zwariowany  świat, który stworzył we własnym umyśle, był odzwierciedleniem jego wyobraźni. Rodził się  w jego głowie, materializował w śmiesznych czynach i beznadziejnych walkach. Wystawiał go na pośmiewisko otoczenia, dezaprobatę bliskich i niezrozumienie. Nikomu nie podobało się to, co robił, krytykowali go, usiłowali różnymi sposobami powstrzymać. A on na wzór rycerza, w swym urojeniu,  miał damę serca – Dulcyneę z Toboso.  Dosiadał  wierzchowca  (szkapa Rosynant), a giermkiem jego był kiep Sancho Pansa. Zamiast hełmu, nosił na głowie  misę cyrulika, która błyszczała  w słońcu jak złoto.  Za wroga obrał sobie wiatrak, jawiący się niezwyciężonym potworem.  Wszystko jak u rycerza, szkoda, że widział to tylko on. Na łożu śmierci, gdy w końcu zaczął dostrzegać rzeczy takimi, jakimi były naprawdę, stała się rzecz dziwna. Wszyscy byli skłonni  uwierzyć w chore wizje jego umysłu, jakby zaczęło im brakować jego fantazji, szalonych wypraw i tych wszystkich opowieści o jego przygodach. Każdy Don Kichot kiedyś w nas umiera i nie pozostaje już nic, tylko proza przetrwania.

Jakoś mi ciężko dziś ubrać myśli w słowa, źle się czuję. Wiem, co bym chciał przekazać, mam to tuż tuż pod palcami, ale jakoś dziwnie, uczepiło się ich i nie chce być przelane na ‘papier’. Taki zastój myśli, spowodowany natłokiem wydarzeń i dolegliwościami wieku średniego. Przeciwbólowe dragi, stępiają czucie.

Natłok.

<p style="text-align: …

pianola

Dużo mam na głowie, czasem aż trudno skondensować myśli. Staram się je skroplić, następnie wlewam je w krystalizator, obkładam lodem i czekam, aż zaczną wyłaniać się kryształy. Procesy związane z równowagami fazowymi wymagają specjalnego ochłodzenia. Krystalizacja jest egzotermiczna, gdy myśli zmieniają się w kryształy, wytwarza się duża ilość ciepła. Ciepło to, należy z układu odebrać, by otrzymać kryształ prawie idealny. Okładam głowę lodem. Nie pomaga. Różnorodność myśli, zmieszanych w głowie, wprowadza wtręty burzące siatkę krystaliczną ideału. I jak w mutacjach chromosomowych, zmiana sekwencji genów, prowadzi do zmian, tak w krystalizacji, obca cząstka pojawiająca się w krysztale, zmienia jego właściwości. Podobnie można ‘zanieczyścić’ myśl pierwotną, jaka się pojawi, myślami innych, ich jedynie słusznym zdaniem i jedynie prawidłowym sformułowaniem. Nie słucham nikogo, jestem sam ze swoimi myślami. Dlaczego tak niewiele jest tego, co potrafi poprawić nastrój? Dlaczego tak dużo jest tego, co nastrój potrafi zepsuć? Kwestia wymagań, podejścia do życia, własnego malkontenctwa, pesymizmu? Gdzie do cholery mam szukać odpowiedzi na pytania? Może w ogóle przestać sobie zadawać różne pytania. Schematyczny rozkład każdego dnia – konspekt dawno opracowany, sprawdzony, wystarczy realizować punk po punkcie z dnia na dzień. Nie odkładać na potem, nie wybiegać przed orkiestrę. Nastawić taktometr i działać, jak trybik w wielkim zespole maszyn. Kolejny poniedziałek, kolejny listopad itd. Coś się zepsuje, ktoś wymieni na nowe, zgodnie z konspektem własnych działań, a stare na złom, do piachu.

– nie wkurwiaj mnie, chcesz mnie wykończyć?

– a jesteś ubezpieczony?

Jest coś jednak, co poprawia mi nastrój. Uśmiecham się do słów kogoś, kto jeszcze nie ma moich dylematów, a jego plan-konspekt, nie ma jeszcze własnych sztywnych ram. Beztroska młodości, jakże to było dawno.   

 

 

Tak sobie…

<p style="text-align: …

&

Gdy się kogoś kocha, nie jest ważne, czy to przyjaciel, czy druga połowa, nie stawia się przed nim żadnych warunków krytycznych. Pozwala mu się być sobą i mieć własny kawałek życia z przynależnym mu światem. Nie oznacza to, że nie można o tym ‘zakazanym’ fragmencie życia rozmawiać. Znaczy to tyle, że nie można na siłę nikomu narzucać swoich przekonań, a już na pewno nie temu, kogo kochamy. Nie postawiłbym ultimatum, nie nakazywał dokonywania wyborów. Nie stawiał w takiej sytuacji, gdzie albo ja, albo kwestia sporna.

Głowa mi pęka, wzdłuż szwów czaszkowych, zarośniętych kiedyś tam, w dzieciństwie. W rytm kichnięć i kaszlu pojawia się ból. Nie czuję smaku, zapachu, nie mam apetytu. Zatkane uszy, obraz w oczach rozwarstwia się na pryzmatach cieczy łzowej. Czoło zaczyna powoli parzyć. To w sumie tak, jakby mnie wcale nie było. Iść do konowała, czy iść do pracy – oto jest pytanie na jutro.

 

Zero emocji.

<p style="text-align: …

,…1,2,3

Z wiosennego przesilenia, z pominięciem lata, wpadłem prosto w ręce jesiennej melancholii. Ona lubi się pieścić, ja też, więc wszystko gra. Einstein zmarł, Tesla nie żyje, Piłsudski i Anders z Andersenem także. I ja czuję się jakoś gorzej. Nie lubię szarugi jesiennej, tych śliskich liści pod stopami, deszczu i przenikającego zimna. Dzień może być bardzo krótki, to akurat nie stanowi żadnej różnicy. Ale dzień ma być dniem, nie zmierzchem nieustannym pod sufitem z chmur. Wypełnia mnie spokój i ulga, pomimo tego, że jest mi nieustannie zimno. Może złej formy użyłem, powinno być: odczuwam chłód. Wszystko ma złe i dobre strony. Zimno ochładza myśli, które łatwiej ulegają krystalizacji. Równowagi fazowe są zachowane. Byle do wiosny, do jutra, a potem się zobaczy.