Mój duch, stanął na brzegu raju.
Na dróg skrzyżowań wielu rozstaju,
Na zakręcie życia swego ciała,
Nad krawędzią przepaści i pod chmurą gradu,
Przy stopniu wielkiego wodospadu.
Żadnych znaków nie było ostrzeżenia.
Żadnych powodów do wahania, czy zdumienia.
Swą aurą, fioletem mi oczy zalewał
I śpiewał i śpiewał i śpiewał…
We mgle z rozbitych kropli wody,
Dostrzegłem bramę do myśli swobody.
Lecz duch mój o krok mnie wyprzedzał,
Zachodził drogę, pierwszy do Edenu zmierzał.
Mój umysł ziemski i krwiokostne ciało,
Wszystkie skarby życia za klucz by oddało.
Klucz do kłódki przy skrzyni ozdobnej,
Która za zasłoną Styksu z szaty żałobnej,
Nęci doczesnych tajemnic mrokiem
I mnie samego woła głośniej rok, za rokiem.
Gdzieś na granicy tych dwóch ludzkich spraw
Skaczę pomiędzy śmierć a życie: wpław.