Błazen, Trefniś, Stańczyk

 

 <img …

 

 matejko

Ile bym dał, by mnie ktoś rozśmieszył? By powiedział coś, co zapamiętam i cytował będę. Coś, co jest ponadczasowe, coś, co warte zapamiętania. Każdy ma inne poczucie humoru, nie zawsze mozna trafić w cudze gusta. To, co nie śmieszy mnie, może "zabić" śmiechem kogoś innego. Czy ludzie weseli i tryskający humorem wokół siebie, są takimi? Może to tylko ich maska, za którą się chcą schować przed światem. Za którą chcą schować swoje kłopoty, swoje "przegrane". Może to wszystko jedno, jakimi są? Nie obchodzi nas życie realne aktora, który pięknie pokazuje graną postać. Nie zastanawiamy się, czy on umarł, odbieramy go takim, jakim nam się jawi. Nie wiemy, czy śmiejąc się jest zadowolony, czy myśli o swoich kłopotach?

"Łzy mego Pana"
Niech nikt nie ośmieli się sądzić mego Pana, do którego tronu zajeżdżali zewsząd trwożni posłowie – a odjeżdżając sławili królewska wielkość i chwalili sprawiedliwość. Blask jego korony niósł sie na cztery strony świata. Wiadomo zaś było nawet barbarzyńcom, iż najjaśniejszym jej klejnotem jest uznana przez cały ówczesny świat niezwykła uroda małżonki mego Pana – zwanego zarówno Wielkim jak Sprawiedliwym, co niepomiernie dziwiło błaznów, a cichcem śmieszyło filozofów.
Jakież zatem było wielkie i sprawiedliwe serce mego króla i Pana?
Wznaje tu z niepomiernym trudem i gorzką radością, iż Pan w niepohamowanej swej sprawiedliwości podzielił swe serce wedle najrzetelniejszego ludzkiego rachunku. Pół na pół. Część pierwszą ofiarował kobiecie wybranej ze wszystkich kobiet i przez nie same uznanej za najpiękniejszą – część drugą ofiarował mnie, czarnomordej, włochatej, dwugarbnej pokracznej stworze, w której dopatrywano sie tyle człowieczeństwa co w pijanej garbatej kozie. Sprawa stała się w końcu widoma. Doradcy jej nie dostrzegli, bo taka ich dworska natura. Natura kobiet natomiast w sprawach miłości zdolna jest przechytrzyć mądrość królów, świadomą głupotę dworaków i biedne człowieczeństwo błaznów.
Wkrótce w świetlistych oczach Pani mojej dojrzałem własna śmierć. Podczas uczty wieczornej nad królewskim stołem podniósł się krzykogłupiałej nienawiścią i zazdrością dziwki:
– otruję cię, czarna pokrako, jeszcze dziś!
Dworacy nie dosłyszeli, bo taka ich dworska natura. Pan mój zmilczał. Ja zaś nie mogłem pozwolić, by Pani moja czekała zbyt długo na sprawiedliwość swego Małżonka. Tejże nocy zakupiłem u nawiedzonej wiedźmy Gudruny nieśpieszną truciznę i rozumnie wyliczając kolejne pory słabości, umęczeń i umierania, zażyłem jad dopiero o wczesnym poranku. Długo palił on wnętrzności podłego pokurcza. w niczym jednak nie zawiodłem się na niezłomnej sprawiedliwości Króla mego i Pana. Dnia trzeciego, pora południową, w trzeciej dobie mej męki, dworacy przynieśli mnie na szafot. Tam patrzyłem mętniejącymi, ślepnącymi oczami, jak kat jednym ciosem ścina głowę królowej, tnąc szyję o atłasowej skórze i perłowym blasku. Na mnie też był już czas. Ledwo zdążyłem dostrzec, jak Pan płacze wielkimi łzami. Płakał nad nami obojgiem.

(Jerzy Broszkiewicz – Mały seans spirytystyczny)

 

Autor: poltergeist666

Jestem zajebisty!

Dodaj komentarz