… o tej porze mniej więcej, zaczynał się sezon. Może nie w takich miejscach, jak te na zdjęciach, tylko w zwyczajnych, tutejszych. Nie było wtedy sprzętu, liny i karabinki się zdobywało cudem, "majtki" szyło się samemu, buty do wspinaczki, robiło się z korkotrampek, ścinając korki i nalepiając specjalną, zdobyczną gumę. Miało to swój urok. Gdziekolwiek ma to miejsce, zawsze kojarzy mi się z powietrznym baletem. Wymaga siły, precyzji ruchów i pasji. Obdarte kolana, palce stwardniałe na czubkach, litry wylanego potu i liczne urazy. Słońce i wiatr i skała – nic więcej nie było potrzebne do szczęścia.