Instynkt samozachowawczy…

<p style="text-align: …

 

 

 

 

Nie można oszukać przeznaczenia, mimo że kilka części filmu  zdaje się przeczyć temu twierdzeniu. Można próbować pobawić się z owym przeznaczeniem w kotka i myszkę i przez moment poczuć się jak zwycięzca, mając wrażenie, że udało się nam przechytrzyć to, co zapisane w gwiazdach. Jednak jest to zwycięstwo – stety albo niestety – pozorne.
Z mojego punktu widzenia stwierdzam, że stety i niniejszym postanawiam publicznie, że przestaję walczyć z przeznaczeniem. Po pierwsze – bo to walka z góry skazana na porażkę, a ja nie znoszę i nie umiem przegrywać. Lubię za to zwyciężać. Jak to swego czasu rzekł był Poker – biustonosz w herbie, czyli zawsze pierWsi. Fakt – lubię walkę, lubię adrenalinę, kręcą mnie amplitudy i kocham sinusoidy. Jednak taka karuzela połączona z huśtawką potrafi wykończyć nawet najbardziej zawziętą materię. Szczególnie jeśli przedmiotowa i podmiotowa materia zrozumie w końcu bezsens swojej szarpaniny i zobaczy jak na dłoni żenującą śmieszność histerii własnej, która jako żywo przypomina walkę z wiatrakami.
Wystarczy pobyć przez jakiś czas w oddaleniu, poczuć nad sobą dotkliwe widmo pustki, wywołanej reakcją na głupie akcje, zastanowić się, co tak naprawdę jest ważne, kto jest najważniejszy i kto zawsze stał za nami murem. Dać wiarę słowom bez żadnego ale. Dostrzec bezwarunkową akceptację. Bezwarunkową od lat wielu. Następnie napić się zimnej wody /nie znoszę wody, ale podobno to pomaga/, zapić tę wodę colą albo advocatem, przypomnieć sobie frazę „Co ci jest? Ty mi jesteś”, postawić się na czyimś miejscu, by na koniec wziąć głęboki oddech i westchnąć: PS. I L… Y…


Charmee vel Kwestia_czasu

**************************************************************

Charmee dała mi dziś ten tekst. Nie będę interpretował na głos tego, co w tych słowach zawarła, bo na pewno się pomylę. A pomyłek bym nie chciał. Jeżeli zinterpretuję, to do zainteresowanej osoby o ile będzie chciała słuchać.

Stowarzyszenie umarłych. Poetów?

<img style="display: …

tuba

Porządki w zakurzonych papierach. Znalazłem wyblakłe kartki, zapisane pseudowierszami. Bez daty, bez tytułu. Wers za wersem, nabazgrany ołówkiem na kartce z odzysku. Przeleciałem wzrokiem – nic mi nie mówiła ich treść. Zmiąłem kartki i wyrzuciłem. Na dnie pudełka, leżała struna do gitary, nówka, w opakowaniu fabrycznym, pewnie jej kiedyś szukałem, nie kupowałem strun na zapas. Ona milczała, zwinięta jak jadowita śpiąca żmija. Wrzuciłem w pudełko ‘różne’. Wśród makulatury, nie było rysunków, których szukam od lat. Może to i lepiej, że zgubiłem je gdzieś w trakcie kolejnej przeprowadzki. Pewnie też niczego by nie wniosły, żadnych wspomnień. Czas nieubłagalnie i beznamiętnie zaciera ślady, nadając wszystkiemu co minęło – bezznaczenie. Słowa, dźwięki, obrazy, tracą swoją magiczną moc, pod naporem czasu i nawałem codzienności. Dziś liczy się to, co jest tu i teraz. Wczoraj nie ma znaczenia, a jutro jest nieznane. Właśnie przemknęło mi przez myśl, że owo jutro, nie niesie w sobie żadnej tajemnicy. Będzie podobne do dziś tak samo, jak do wczoraj. Jest nieznane tylko dlatego, że jeszcze go nie naznaczyłem sobą, a kiedy to zrobię, stanie się jak wszystkie dni, które mam za sobą – bez tajemnic. Po co więc to wszystko? For You, kochanie, żebyś się obudziła w końcu, zanim ja zasnę.  



Zapowiedź wiosny, dla Charmee.

<img style="display: …

 

Pierwszy ślad wiosny, wlazł mi dziś pod buty błotem, gdy wdepnąłem  na pobocze wąskiego chodnika ustępując komuś przejścia. W deszczu topił się śnieg, zalegający w niedawno odgarniętych pryzmach. Przed świtem, śpiewają już jakieś ptaki – to także znak, że świat się pomału odmienia. Wracam do domu i jeszcze jest widno. To była najgorsza zima w moim dorosłym życiu. Zaczęła się już wczesną jesienią i trwa i męczy i wykańcza pomału, sukcesywnie, konsekwentnie. A może by tak, wyjść naprzeciw tej wiośnie? Wymazać ten czas chłodów i jesiennej pluchy listopadowych nocy? A może by tak pokryć czarne słowa minionego czasu, jak pokrywa się pnie drzew na wiosnę bielą wapna? Zamazać i zapomnieć na wieki wieków. Postawić jakiś znacznik, obok najbliższego krzewu, ustanawiając go startem.

Tak daleko byłaś ode mnie, że nie zdołałaś zauważyć, ani odczuć, jak moje serce, za-migotało wieloma światełkami, bym potem pogrążył się w ciemności, z której udało mi się uciec. Nie słyszałem głosów, nie widziałem światła w tunelu, czułem tylko jak niebyt oblepia mnie potem, obejmując wielkim niepokojem. Gorąco i chłód, naprzemiennie przywracały mnie do świadomości. Musiałem oślepnąć, żeby wszystko zobaczyć na nowo. Musiałem poczuć, jak cholernie jestem poobijany. Dotknąć guza na łbie, by uwierzyć, że on tam jest naprawdę. Zupełnie jak Tomasz, ten niewierny.

Myślę sobie że, ta zima kiedyś musi minąćNim stanie się tak, jak gdyby nigdy nic



Wąskoszeroki przedział.

<img style="display: …

Od zarania naszej ery

Od pierwszego zaiskrzenia

Od poniedziałku do niedzieli

Od pierwszego do ostatniego

Od styczniów do grudniów

Od dwudziestej czwartej do zero

Od pazurów do muśnięć delikatnych

Przez zainteresowanie         

Ciekawość

Zaintrygowanie

Złość

Wrzaski

Ciche szepty

Pełne wszelkich emocji słowa

Po spojrzenia

Bez słów rozumienie

I z telepatii rodzące się pragnienie

Albo cierpienie

Taka to droga

Niełatwa, często wręcz trudna

Nic nie jest ważne mniej, czy bardziej

Pamiętam wszystko, ale nie o wszystkim muszę mówić permanentnie

Słucham uważnie

Zachowuję dystans

Którego granice Ty określasz

Stale to inne: szerokie, lub wąskie

Nie ma dla mnie przeszkód, nie do pokonania

Było wczoraj, jest dziś i będzie jutro

Nawet jeśli nie zechcesz, ja jestem constans:

Forever You

 



Uprzejmie donoszę.

 

<p …

 

Here Comes The Rain Again

 

waitwaitwait

 

Cześć pracy! Doniesienia z frontu domowego są następujące:

Nie obudziłeś mnie rano, skoro świt, więc wypełniam to, co Ty miałeś wypełnić, gdybyśmy się zamienili rolami. Dzień rozpoczęłam kawą Sati, a dzień rozpoczął się gdzieś w okolicach godziny jedenastej. Porządki poświąteczne zostawiam na sobotę, bo wciąż jeszcze mogą pojawić się niedobitki, w dodatku z dziećmi. Muszę czem prędzej zjeść fistaszki, bo się dopadną i mi nakruszą! Jednak żeby nie było, że się lenię podczas gdy Ty zasuwasz we fabryce, to ogarnęłam to co widać i poustawiałam równo! Następnie udałam się do sklepu ogólnospożywczego, wykonując po drodze zgrabne hopki przez kałuże. Na szczęście jest odwilż, co mnie cieszy niepomiernie. Nabyłam drogą kupna pieczywo i napoje w szerokim spectrum znaczenia tego słowa. W międzyczasie stwierdziłam, że gotować nie będę, bo trzeba podojadać to, co się wysypuje z lodówki po jej otwarciu. Nieśmiało wywaliłam do kosza część wiktuałów, myśląc przy tym o głodujących dzieciach w Etiopii. Taka empatia. Stwierdziłam następnie, że czas na drugą kawę. A kawa najbardziej smakuje /ta druga/ przed komputerem. Jednak żeby nie być posądzoną o lenistwo, machnęłam nocię na T2 i macham tu!

Tu nastąpi mała przerwa. Otrzymałam właśnie Twojego smsa o treści: „Obiad jest? Bo wracam z roboty”. Na obiad mogłyby być generalnie pierogi z kapustą i grzybami, ale ja na samo słowo „pierogi” mam alergię. Poświąteczną. Bo gdzie nie spojrzeć, wszyscy wpieprzają ten „przysmak” na potęgę, jakby przez cały rok mieli embargo na wyroby mączne. Na obiad będzie więc szuka mięsa we sosie, a pierogi wywalę zaraz tam, gdzie ich miejsce.Albo nie, zrobię tarte! Bułke tarte :P /uwielbiam pisać do Ciebie szyfrem/

Kontynuujmy. Dobra wiadomość dla Ciebie jest taka, że jeszcze tylko raz wstać i weekend. Dłuuuugi weekend. A dziś przed nami całe popołudnie, które musimy spędzić – jak na nudziarzy przystało – nudząc się niemiłosiernie i podjadając ciasto. W międzyczasie będziemy sobie mówić miłe rzeczy i poprztykamy się raz albo dwa. Proponuję w tym celu rozmowę o wychowywaniu dzieci.

Aha. Kup po drodze fajki, bo zapomniałam, a nie chce mi się wyłazić już.

To czekam, nudząc się niemiłosiernie. Ja chcę do praaaacy! Aaaa, na szczęście jutro mnie zawezwano na trochę, to się zrealizuję.

Buziak.

Ch.

 

Kocham Ambaje

<p style="text-align: …

 

Kill Bill

 

Kocham Ambaje. To jedna z praw oczywistych, niewymagająca nawet uzasadnienia, bo Ambaje można tylko kochać. Ewentualnie nienawidzić, ale nienawiść to też jakaś forma miłości. Szczególnie nienawiść do Ambajów, która jest wprost proporcjonalna do urażonej dumy czytelniczek, roszczących sobie jakieś wyimaginowane prawa do właściciela tego, najlepszego w całej blogosferze, bloga.

Kocham Ambaje. Z zasady uważam, że miłość jest mało podzielna, jednak akurat tą miłością mogę się z czytelnikami podzielić. Tym bardziej, że po cichu liczę, iż Poker przestanie zaniedbywać to miejsce i zaczną się tu pojawiać iście Tomkowe notki.

Kocham Ambaje, więc do białej gorączki doprowadzał mnie fakt zaryglowanych drzwi, mimo iż ja posiadam klucz i mogę sobie dowolnie przestawiać bibeloty w tym miejscu.

To tyle tytułem wstępu. W rozwinięciu powiem zaś, że jeśli ktokolwiek w jakimkolwiek miejscu ośmieli się napisać coś złego o mojej miłości, to wytoczę przeciwko niemu wszystkie działa, jakie posiadam. A posiadam ich sporo. Ambaje to sacrum, moje sacrum, więc jeśli znajdzie się jakiś profan, zmiotę go z powierzchni blogosfery lewym sierpowym. I poprawię z backhandu.

Ambaje to kawał historii. Nie urodziliśmy się wczoraj, nawet przedwczoraj się nie urodziliśmy, więc proszę się nie ekscytować faktem, że sześć lat temu Poker napisał miłe zdanie, a nawet kilka zdań o którejś z pań, gdyż jest to nieistotna prehistoria. Dla mnie i dla Pokera, bo reszta się nie liczy. Liczy się tylko to, co tu i teraz. A także to, co będzie. A będzie fajnie. Bo tak. I tak do końca świata, Wysoki Sądzie.

 

kkkkkkkk

Jesteś zajebisty.

<img style="display: …

zjzjzjzjz

 

Bang Bang



Poker jest zajebisty. To jest teza , która nie wymaga uzasadnienia. To jest nawet nie teza, a fakt. Ponieważ moja osoba zna się na ludziach jak mało kto i bezbłędnie oddziela ziarno od plew, a mak od popiołu, więc  samo to stanowi już dowód nie do zbicia i nie do podważenia. Nawet przez najlepszego adwokata, a nie przez jakieś popłuczyny Palestry, które przelewają się czasami przez blogosferę. Poker jest zajebisty, bo z nie zajebistymi ja się nie zadaję. Na żadnym polu. Tych nie zajebistych, bądź też mało zajebistych pozostawiam koleżankom, które muszą dwoić się i troić, żeby – nie wiem co prawda po ki chuj – przekonać gawiedź, iż przestają z roślinami szlachetnymi, a nie z burakami pospolitymi. Buractwa, niestety, nie da się ukryć, więc daremne żale, próżny trud. Poker jest zajebisty, bo nie tylko kobietę ma najlepszego gatunku. Inne kobiety wokół niego również należą do odmian wyjątkowych. Od rodziny począwszy (chociaż z tej hodowanej własnoręcznie w domu wychodzi czasami szlachetna żmijka, kradnąca mi parasolki i cienie do powiek) poprzez koleżanki realne (miałam okazję poznać, wiec się wypowiadam autorytatywnie) do koleżanek netowych. A ponieważ jesteśmy w necie, więc na tym się skoncentrujemy. Która kobieta powie złe słowo na Pokera? Żadna fajna. Fajne babki po prostu za nim przepadają. Zaś niefajne przepadały za nim kiedyś, a teraz udają, że to „kiedyś” nie istniało nigdy. Te niefajne można podzielić na kilka grup, posiadających wspólny mianownik kiedysiejszego ciut nie uwielbienia jego osoby. Kiedy uwielbienie nie zostało odwzajemnione  (a dlaczego niby miało zostać, kiedy ma on w ręku prawdziwy diament, a nie gustuje w tanich, tandetnych świecidełkach?) nagle stał się najgorszym, podłym, kłamliwym skurwysynem (tak, tak – nawet takie epitety wychodziły spod palców tych najbardziej zdystansowanych) i zmanipulowanym pantoflarzem bez własnego zdania. W sumie się trochę nie dziwię, bo chyba każdy lubi być blisko fajnych osób. Tam fajnych… Zajebistych! Ale blisko może być wielu, zaś najbliżej tylko nieliczni. A raczej nieliczna. I ta nieliczna, będąc osobą na wskroś nietolerancyjną, zaborczą i zazdrosną poutrącała łapki, zbyt łapczywie wyciągające się w kierunku delikwenta, gdyż bo tak. Łapki poszły sobie w końcu w siną dal, ale żółci do ulania pozostało tyle, że jeszcze ze dwa sezony się będzie ona ulewała, tak sądzę. Zaś te, które nie darzyły uwielbieniem, są tylko i li koleżankami tych darzących, więc w ramach durnej babskiej solidarności, pewnie zupełnie wbrew sobie, gdaczą to samo, co tamte. Jak to w stadzie. Reasumując. Poker jest zajebisty, bo lubią i uwielbiają go tylko zajebiste kobiety. To jest moje zdanie i całkowicie je podzielam.

PS. Jest też zajebisty z wielu innych powodów, o których wspominałam już nie raz i nie dwa, ale są to powody na wskroś osobiste, a dziś piszę o zjawisku, więc prywaty uprawiać nie będę Następnym razem pouprawiam. Bo mój ulubiony ciąg dalszy oczywiście nastąpi.



:) 1

 

<img …

 

muza

Kiedy skradasz się cicho, by podejść mnie z najmniej spodziewanej strony – budzę się z duszą na ramieniu i sercem na dłoni. A Ty, wbijasz pazury w moją klatę i koci robisz grzbiet. Włosy Twoje, elektryzują się, a ja zbieram każdy ładunek, który między nami iskrzy. A może to tylko gwiazdy spadają z nieboskłonu, żeby mogły spełnić się marzenia? Nie wiem, bo nic mnie nie obchodzi poza nami. Może to świat się właśnie zapada, wypluwając swoje wnętrze wulkanami emocji. ‘Kochajmy się tak, jakby świat miał się zaraz skończyć’. Jakby za każdym razem miał być raz ostatni. Jakby zaraz potem, nie było już niczego. Nic nie mów, nie trać sił na słowa, czytaj z moich gestów i czasem spójrz w oczy – tak lubię.



Coś o jesieni.

<img style="display: …

tuba

Lato zawisło na krawędzi jesieni. Zamarło na chwilę patrząc przed siebie, jakby się zastanawiało, czy skoczyć już teraz, czy zaraz potem. Już inna jest aura, nie młoda, nie płocha, nie chichocze z wszystkiego i wszystkich. Aura jak dojrzała kobieta, rozkwitnie niebawem wszystkimi kolorami w ciepłych tonacjach brązów i złocieni. Dziś wypełnia mnie spokojem i nostalgią, godzi się ze mną w pożegnaniu z latem. Jeszcze w środku dnia, rozpala słońcem, jak rozgrzanym prętem, by wieczorem i rano schłodzić niemiłosiernie. Takie to jesienne hartowanie.

A ja lubię kiedy włosy masz mocno rude jak kasztany. I lubię oliwkowy kolor Twojej opalenizny. I patrzeć lubię jak jesz jabłka. A wiesz, że nad ranem już widać na niebie Oriona i Plejady? Jesień idzie, skrada się wieczorami pod okna w poświacie z mgły, a świerszcze skrzypią pod jej stopami. Nadchodzi czas, oczyszczania ogniem, okadzania dymem, coroczny czas wszelkich rytuałów, jakie zapewniają wieczną młodość. Jesień na mnie dziś spojrzała, całkiem z bliska, jakby chciała mi coś powiedzieć. Ale tylko patrzyła mi w oczy, wymownie.



Do trzech razy sztuka?

<img style="display: …

tuba

Odliczam, niezmiennie, codziennie od nowa: raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy i tak bez końca! I wmawiam sobie, że to ostatni raz, jednak ten ostatni nie nadchodzi, a zamienia się w kolejne odliczanie, jedno z wielu jakie mieści się w puli N (przy N dążącym do nieskończoności). Gdy ocieram się o nieskończoność, nie ma w niej miejsca na koniec. Za każdym razem jest początek. Przed moimi oczyma, rozbiega się promieniście wiązka kolejnych początków i niknie gdzieś w dali, tam, gdzie dziś mój wzrok nie dosięga. Chcąc sprawdzić gdzie biegną, rozmieniam się na drobne, coraz mniejsze cząstki, kolejne potęgi liczby trzy. Łudzę się, że kiedyś zapleciesz z nich solidny warkocz.



Pusto i głucho…

<img style="display: …

tuba

Nic mi nie pozostaje, tylko nostalgia jakaś dzika za tym, co niedawno było naszym udziałem. Cholerny czas, tak szybko mija, kiedy próbujemy mocno dotknąć własnych marzeń i uchwycić się ich kurczowo. Choćby na tę krótką chwilę, jaka jest nam dana, kiedy świat szaleje i nie wie, czy zwolnić, czy przyspieszyć. A kiedy nadchodzi czas powrotu do codzienności, dławimy się pustką, jaka czeka tuż za rogiem. To nic, że wpadamy w wielki wir pracy, obowiązków i ustalonego harmonogramu dnia – pustka nie znika, bo ona nie da się niczym wypełnić. Pustka, to próżnia, jakiej ponoć życie nie znosi. Próżnia, zasysa wszystko i odbiera siły. Przywyknę, jak zawsze, zacznę odliczać dni, tygodnie i miesiące, do następnego razu. Zapamiętałem wszystko, każdy gest, każde słowo, każdy uśmiech Twój. Podobał mi się mój urlop, a teraz powoli dobiega końca. Czekają na mnie sprawy mało przyjemne, robota, codzienność, jak to po urlopie. Zastanawiam się tylko, czy by jeszcze nie wziąć tych dwóch dni, aż się prosi, żeby je łyknąć i chyba to zrobię.



She…

<img style="display: …

tuba

Ona jest jak powietrze, jak woda, jak słońce – niezbędna do życia, dla mnie. Jak chłodzący powiew wiatru, przynoszący świeże powietrze, jak ozon po burzy, kiedy świat zaczyna pachnieć. Jak kojąca noc, po męczącym dniu, kiedy już można odpocząć. Za każdym razem, gdy zwątpię, buduje na nowo moją rozdartą na strzępy duszę i umrzeć mi nie pozwala, ani w marazm popaść, ani zaszyć się gdzieś przed światem w głuchej samotni czterech ścian. To ona wyrywa mnie z odrętwienia kiedy mi źle, każe wstać i iść dalej. Ona też szarpie niemiłosiernie wszystkie moje czułe struny, bym nie zapomniał, że żyję jeszcze. Jest moją muzyką, tak czasem różną ode mnie. To z Jej powodu, odczuwam czegoś brak, jakiś niedosyt, w chwilach, kiedy nie mam możliwości wyciągnąć ręki i dotknąć. Ona zdominowała moje myśli i miejsca, gdzie tkwią moje czakramy – jest jak pryzmat, który sprawia, że jednolite światło staje się paletą barw. Łagodzi moje obyczaje, zaciągając mocno cugle, bym nie wyrywał się z pianą na ustach i nie gryzł wściekle każdego, kto stanie mi na drodze.

Jesteś jak Anioł Stróż, Charmee, tylko w końcu przyjdź już do domu, bo czekam na Ciebie odświętnie, w białej koszuli i z kawą, jaką lubisz najbardziej…



Twój ulubiony ciąg dalszy.

<img style="display: …

tuba

Ja, duch Twój zły, co na pokuszenie wodzi, w świata cztery różne strony. Od południa, do północy i ze wschodu aż po słońca zachód błąka się za Tobą. Ja, zbiór główny zdarzeń złych i męczących, rozciągający się przez cztery roku pory: wiosną, latem, jesienią i zimą – żyć Ci spokojnie nie pozwalam. Ja, Który przez wszystkie cztery fazy Księżyca: pierwszą kwadrę do pełni, potem ostatnią, aż w nów się rzucam, ciągnąć Cię za sobą w księżycowe tęsknoty do bólu. Ja, który stanowię cztery smaki życia Twego, sam nie wiem, który z nich za dominujący uważasz. Ja, czwarty, dla którego miejsca brakło w Trójcy Świętej do brydża, skoczyłem za Tobą w ogień, którym do dziś się palę. Ja, czwarty wymiar przestrzeni Twojej, jak oś czasu puszczona samej sobie, niezależna od niczego i nikogo, prócz Ciebie. Ja, mężczyzna, połówka naszego jabłka, które Ty podzieliłaś na cztery i na siłę, wbrew mojej woli, dzielisz mnie pomiędzy innych. Cztery lata, jak czterech Jeźdźców Apokalipsy, którzy przekornie zmieniają się w cztery cnoty kardynalne (…). Nadszedł czas liczby pięć, a po niej następne, czego Tobie i sobie dziś życzę. Pobujasz się ze mną dalej, jedyna moja Muzo, Charmee? :****



Relacje, jakie akceptuję całym sobą.

<img style="display: …

tuba

Ukaz Cara Rosji Piotra I Wielkiego z dynastii Romanowów,  z dnia 9 grudnia 1708 roku brzmi:

„Podwładny powinien przed obliczem przełożonego mieć wygląd lichy i
durnowaty, tak by swoim pojmowaniem istoty sprawy, nie peszyć przełożonego.”

Powyższy ukaz, pasuje jak ulał w sytuacji ‘trudnych rozmów’ mężczyzny z Kobietą i do tego się stosuję, prawie zawsze. Nadmienię, że podwładny to mężczyzna, a przełożony to Kobieta.

Uważam, że kobiety przede wszystkim nie rozumieją siebie, dlatego wciskają bezrozumność, czy tam brak zrozumienia, facetom. Ta odwieczna walka świątwielkiejnocy, ze świętami bożegonarodzenia, często mnie przerasta, albowiem nie da się dojść do kompromisu, nawet do wspólnych wniosków. A jeśli już, to na krótkie odcinki czasu dx/dt, po których to odcinkach staramy się skakać jak po kamieniach, żeby nie wpaść do lodowatej i głębokiej wody. W chwilach dobroci dla nas, tworzymy z niczego kolejne kamienie, by mieć się na czym wesprzeć. Oczywiście robimy to dla naszego dobra, wspólnego, gdyż nie chcemy wpadać do tej cholernej, lodowatej wody. Kobieta – wydaje się – jakby miała wielką tykę, za pomocą której topi pod naszymi nogami kamień, który ledwo co zdążyliśmy wytworzyć. Czujemy bezsilność, oczywiście jest metoda i potrafimy temu przeciwdziałać. Wystarczy chwycić tyczkę, której kurczowo trzyma się kobieta i strącić ją do wody. Nie możemy tego zrobić, bo doskonale wiemy, jakie to uczucie dla wpadającego, a tego, dla naszej kobiety nie chcemy. A gdy Ona, każe nam ubrać sweterek, spokojnie tłumaczymy, że jest nam bardzo gorąco i jest to zbyteczne. I tu się zaczyna… Dowiadujemy się, że nigdy, ale to nigdy Jej nie słuchamy, a Ona dla nas chce dobrze, mało tego, wie lepiej, co dla nas dobre, a co złe. Widzi przecież, że nasz uśmiech jest szyderczy, a mina kpiąco-sarkastyczna – jesteśmy złośliwi!. Następnie, zaczyna się wyliczanie, od początków Wszechświata naszego wspólnego, na dowód tego, kiedy, jak i co zrobiliśmy źle i na przekór, pomimo tego, że nas ostrzegała. Tu fantazji Jej nie brakuje. Pamięta wszystko, nie kuma, że to pamięć wybiórcza i my to widzimy. Jest przekonana, że plącząc wątki i używając NASZYCH słów, wyrwanych z kontekstu, nabieramy się na nowe puzzle, jakie właśnie na siłę wciska w swoją układankę p.t. ‘widzisz teraz, jaki jesteś okropny’? Nie mówimy nic, bo i co tu mówić, skoro wszystko co kiedykolwiek wypowiedzieliśmy, zostaje obrócone przeciwko nam w sposób, jaki wywołuje w nas apopleksję. Adwokata przecież przy nas nie ma, milczymy więc, a w myślach mówimy: przestań już, proszę przestań wreszcie. Tymczasem Ona się nakręca, nieskrępowana naszym dementi tego, co do nas mówi. Żeby tylko mówiła, Ona to coraz głośniej wykrzykuje, a z każdym słowem, stajemy się coraz bardziej wstrętni i wychodzi na to, że zawsze tacy byliśmy, a proces rozwoju naszej chujowatości jest jak reakcja łańcuchowa – nie do zatrzymania. To dla Niej praca syzyfowa i Ona wysiada! Jeżeli zdarzy się coś, co zrobimy ok, to zawsze jest przy tym jakieś ALE, które to ale, umniejsza naszemu dobremu uczynkowi tak, że wręcz go niweluje do wartości równej zero. W związku z tym, dalej czujemy się jak coś najgorszego na świecie, wiedząc przecież w głębi naszej duszy, że tak nie jest. Czasem, jednak bardzo rzadko, wręcz sporadycznie, sama dochodzi do wniosku, że przegięła bagietę na całej linii. Nie wiem, co jest gorsze. Czy to, jak przedstawia nam nas, czy to, jak sama siebie zaczyna łajać, biczować się i drzeć szaty. Zaprawdę powiadam WAM, to ostatnie nie jest mężczyźnie do niczego potrzebne. On – mężczyzna, ma przecież od dawna wyrobione zdanie o Niej. Doskonale wie, kiedy się wkurza i dlaczego to robi. Wie, że Jej w końcu przejdzie i trzeba to przeczekać, najlepiej w milczeniu, albowiem żadne metody, w chwili Jej wzburzenia (nie jest ważne czym i czy on jest tego przyczyną), nie dają pożądanych rezultatów, a jest gorzej. Dlatego też, akceptuję Cię taką, jaką jesteś i nie sądzę, żeby mnie miłość zaślepiała. Muszę jednak przyznać, że gdybym nie kochał, dowiedziałabyś się wtedy, jaki potrafię być perfidny, wredny, chamski, złośliwy, sadystyczny, ohydny itp. itd. etc. Bo w każdym z nas, siedzi dwóch facetów, z których przynajmniej jednemu należy się w mordę – jak zauważył Anatol France.

 



Scenariusze.

<img style="display: …

ustaaaaa

 

Message in a Bottle

Kochany Tomku,

Syty nigdy nie zrozumie głodnego, głupi – mądrego, mężczyzna – kobiety, a Poker – Charmee. Oczywiście Poker nie zrozumie Charmee tylko w szczególe, bowiem w ogóle rozumie ją bardzo dobrze. Jak chyba nikt. Poker nie rozumie, że kobieta jest zaprogramowana genetycznie na opcję „ubierz się, bo mi zimno”, tudzież na głaskanie kotka pod włos, dla jego dobra. Tak więc niech Poker zrozumie, że jeśli Charmee nawywijała, to próbuje to potem odkręcić. Odkręcić pokrętnie, wszak logika kobieca pokrętną jest. Jeśli Charmee wali skruchę i biadoli, że Pokerowi będzie lepiej bez niej, gdyż ona działa destrukcyjnie – czasami – to ona stawia jego dobro nad swoje dobro. W jej mniemaniu stawia. I nazywanie tego, Skarbie Ty mój, serialem brazylijsko – wenezuelskim, to… To się nie godzi! Ja wiem /bo mi napisałeś w ostatnim liście :P/, że telewizja raczy nas filmami z fabułą taką na ten przykład, że jakaś pani dowiaduje się, iż jest śmiertelnie chora. I zamiast wyjaśnić swemu chłopu wprost co jest grane – obmyśla intrygę i opracowuje cudowny jej zdaniem plan, który zakłada, że jeśli ona zniknie, to on będzie szczęśliwy. Mówi mu /albo częściej pisze list :P/, że ma go dość, pomyliła się, kłamała, że odchodzi, a on ma jej nie szukać. I Twoim zdaniem takiego gniota może wymyśleć tylko baba. Bo babie być może łatwiej byłoby po takim info otrząsnąć się z traumy. Zaś facetowi w głowie się nie pomieści, jak z niby wielkiej miłości można zrobić z kogoś kompletnego buca. A wszystko to dla dobra ukochanego faceta… Ech, Kochanie. Przecież to zrozumiałe. Ona chce go oszczędzić po prostu. „Tak chcę Cię przestać kochać, tak bym chciał Cię przestać kochać – daj mi trochę pogardy dla Ciebie…” – podśpiewuje sobie pod nosem. Ha! I Ty uważasz, że ja niby często postępuję wobec Ciebie w ten właśnie sposób, tylko swoje scenariusze układam w ciut inny sposób, niż klasyka gatunku, czyli przedmiotowe telenowele. Że rozkręcam się zarówno w stronę „ja jestem ta zła, gorsza, beze mnie byłoby Ci lepiej”, jak i w kierunku „ale Ty też jesteś wyjątkowym durniem i spierdalaj”. Przy czym w trakcie rozkręcania mam /rzekomo/ skłonność do zatracania pierwotnego celu i jak ćma w ogień idę w ten drugi kierunek, a fantazji mi nie brakuje. Tak, wiem. Znowu wiem, bo mi napisałeś /słodki uśmiech, że metody, jakie stosowałeś w celu ochłodzenia mojego nakręcenia przynosiły skutek odwrotny, lub nie przynosiły go wcale. Lub też rykoszetem oddawały Ci w mordę /cytat!/. I tak, wiem, że zawsze czujesz, kiedy się nakręcam i masz wtedy ochotę nabrać kubeł lodowatej wody i chlusnąć mi na łeb. Lub też zrobić coś zupełnie innego, o czym tu nie napiszę, gdyż mogą to czytać dzieci… Wodą w Charmusię? Swoją Charmusię? Która chce tylko, żeby Ci było dobrze i żebyś był szczęśliwy. No dobra. I tak wiem, że jesteś i że czasami przeginam. Ale to dlatego, że syty nigdy nie zrozumie głodnego, mężczyzna – kobiety… I tak dalej. Bo generalnie takie zrzeczenie się prawa do ukochanej osoby to największe wyrzeczenie, ofiara… Ten… No weź nie chlustaj. Ja to już przemyślałam i tera będę inne filmy kręcić.

Twoja Charmee

:*******

PS. W liście wykorzystano fragmenty innego listu

 

La Luna, la Luna.

<img style="display: …

Hijo de la luna

Przegapiliśmy najdłuższą noc kochanie, Noc Świętojańską. Przespaliśmy i na następną, będziemy czekać cały rok. Miałem upatrzone miejsce, z paprocią, która miała dla Ciebie zakwitnąć, a ja miałem ten kwiat zerwać i przynieść do domu. Księżyca w tę noc mało było, tyle co na dwa dni, a dziś idzie na pełnię, ma dni 12. Nie jest ważne, czy mam ten kwiat dla Ciebie, czy go nie mam, zawsze drogę znajdę. W tej jednej sprawie nie gubię się nigdy, a Ty? Ty zgubiłaś mi się, gdzieś pomiędzy pracą, a domem. Pomykasz jak zjawa, którą nie da się uchwycić, bo znika jak tylko się pojawi. Raz tu, raz tam, nieustannie w ruchu. Martwię się o Ciebie. Wiem też, że w końcu Cię dorwę na dłużej i nie puszczę. 



Ochrona środowiska

<img style="display: …

muza

Noszę w sobie tyle ciepła i empatii, że mógłbym to porcjować i chować do zamrażalnika, na gorsze czasy, jeśli takie nastąpią. A nastąpią nieuchronnie, bo z każdym dniem jest gorzej i gorzej. Każdy nowy rok, wita się z nadzieją, że będzie lepszy od poprzedniego, a okazuje się, że stale coś się zdarza, co łupie nas po piszczelach powalając na glebę. Coś nowego, coś innego niż dotąd, na co nie sposób było się przygotować, nawet w najśmielszych czarnowidzących myślach. Najważniejsze dla mnie, przed samym sobą jest to, żeby nie zachowywać się w takich momentach irracjonalnie. Chciałbym się zawsze w takich chwilach rozpoznawać jako ja, nie jak ktoś obcy, niezrozumiały, zatracony czy obłąkany. Jak dotąd mi się to zawsze udawało i mam nadzieję, że tak będzie do końca moich dni. Spokojna umiarkowaność, choć w środku, wulkan emocji skrzętnie gaszony, by nikogo nie poraził. To trudne, okiełznać żywioł jaki drzemie i raz na czas, budzi się w środku nas, próbując rozerwać od środka. Nie sztuką jest dać temu upust, pozwolić, by otworzył się zawór bezpieczeństwa i pokryć wszystko i wszystkich wokół zawartością. Taka zawartość bywa toksyczna. Zauważyłem, że paradoksalnie, z wiekiem człowiek wytwarza w sobie mechanizmy obronne, tworzy procedury bezpieczeństwa, a także syntetyzuje antidotum na wszelkie trucizny, z jakimi może się zetknąć w każdej chwili i w każdym miejscu. Nie twierdzę, że takie buforowe działanie, odbywa się bez szkody dla siebie. Lecz nie wiem do dziś, co byłoby szkodą większą: samozagłada, czy zagłada środowiska w jakim przyszło mi żyć? Póki co, chrońmy środowisko!

 



Zanim komputer ostygnie.

 

<img …

 

czpczpczp

 

Piosenka

Ciekawe, czy zdążę. Postaram się zdążyć. Zdążyć, zanim Ci rozgrzany komputer ostygnie. Zdążyć wstawić tu notkę. Właściwie to nie wiem, czy mi się chce, aby to była notka pod lans dla naszych tanich fanów, jednak w tym wypadku – moje chcenie będzie miało mniejszy ciężar gatunkowy, niż chcenie tych wszystkich jętek jednodniówek, tak więc nie pozostaje mi nic innego, niż wystawić się na strzał. Ale co tam. Mam kamizelkę kuloodporną, dzięki której nie ruszają mnie żadne wirtualne strzały, więc da się radę.

A notka będzie przedjubileuszowa. Dlatego, że przygotowanie do świętowania jest o wiele bardziej przyjemne, niż samo świętowanie, które to świętowanie mija szybko, bardzo szybko i za szybko. Dowód? Boże Narodzenie, Wielkanoc i każde inne wolne, na które się czeka, do których odlicza się dni… A gdy nadchodzą – mijają jak siedemnaście mgnień wiosny, jak trzepot skrzydeł motyla, jak letnia burza… I jak wiele innych jaków.

A my w czwartek zaczniemy okrągły, piąty roczek wspólnego bujania się na huśtawce. Kto by pomyślał, że przy naszych charakterkach damy radę wytrwać przy sobie taki szmat czasu. Taaaaaak, wiem. Zaraz powiesz, że charakterek to mam ja. Ty masz charakter. Ja mam histerie, dąsy i fochy, a Ty masz stoicki spokój, przerywany tylko z czasu wybuchami. Ja mam darcie szat i wieszczenie końców, generalnie czarnowieszczenie, a Ty masz cierpliwość do wysłuchiwania, że „kiedyś to było inaczej, bo…” No i powiesz prawdę. Trzeba się do tego samej przed sobą przyznać, a to trudne jak cholera.

Ale nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Żeby wyjąć, trzeba włożyć. Żeby wygrać, trzeba grać. Żeby zarobić, trzeba się naharować. A gdzie w tym wszystkim miejsce na uczucia wyższe? Na wzloty, a nie tylko upadki? Na bujanie w obłokach, a nie twarde stąpanie po Ziemi? Na nieliczenie się z kosztami, a nie stałe robienie bilansu? No jak to gdzie? Tu! Tu i tam. I dlatego byłam, jestem i będę. Bo bez Ciebie byłoby bardzo, ale to bardzo do bani. Więc powtórzę po raz fefnasty, że dobrze, że jesteś. I że jesteś właśnie taki. Jaki? O tym w następnej notce, kiedyś, gdy ciąg dalszy być może nastąpi. A teraz zaczynamy odliczanie. !7, 18, 19, 20, 21. Yesssss!!!

 

Światło w długim ciemnym tunelu.

<img style="display: …

Vladymir Fedotko

Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że kolejny rok, zamiast przynosić coraz więcej radości i spełnienia, pogrąża mnie w coraz to większym dole. Stabilność wszelka topnieje jak wiosenna zaspa, której z każdą chwilą ubywa i ubywa. Niebawem zacznie się lato, a ja, jakbym po kruchym lodzie stąpał. Każde jutro, niewidzialnym się staje, tak bardzo jest w mroku schowane. Nie, nie uprawiam czarnowidztwa, po prostu tak czuję. Nie ma w zasięgu ręki żadnych już wartości, które zbierać bym mógł, jak numizmaty, antyki, czy choćby drobiazgi, jakie sprawiają radość. To co dobrem kiedyś nazywałem, oddala się jak krajobraz umykający stojącemu na końcu IC i znika gdzieś w niebycie za szybą ostatniego przejścia donikąd. Nawet to, co dziś niewymowne, bo zakazane artykułowania, piecze jak zawał serca, ściska kamieniem w żołądku, dławi oddech, zamazując obraz spoconych oczu oraz głos zaciśniętemu gardłu odbiera. Jest dziś słonecznie i ciepło. Wiatr wieje, silny i parny, jakby chciał burzę gradową przywiać i zniszczyć to, co dycha jeszcze, przeżywszy ostatni przymrozek. Nie wolno, nie wolno, nie wolno. Nie mogę, nie mogę, nie mogę. Nie mam prawa, nie mam prawa, nie mam prawa. Co mi pozostaje? Zostało mi czasu odrobinę, nie wiem dokładnie ile, do kiedy i w jakich barwach. Ale dopóki odmierzać go będę w stanie, w myślach mych zakazane krążyć będą szepty, bo myśli moich nikt nie może okiełznać.

Piszę sobie notkę.

 
<img …

 
zjzjzjz
 
 
 
 
„Napisz sobie notkę, jeśli chcesz coś nowego na Ambajach”. Tak mi powiedział Poker. Więc sobie wezmę i napiszę, gdyż straszliwie irytują mnie długaśne interwały między wpisami. No i skoro mam napisać s o b i e /zemszczę się, obiecuję!/, to będzie to notka dedykowana właśnie mnie. Tak, Charmusia. Widzisz, na co nam przyszło? Kiedyś pisano dla nas ton/m/ami, a teraz musimy się same lansować, bośmy rozbisurmaniły Pokera. Niby to odżył przy nas, niby to nareszcie nic nie musi – ani nikomu udowadniać, ani pisać, bo wypada i bo co inni powiedzą – jednak ten jego spokój psychiczny i nirwana, jaką przy nas osiągnął sprawiły, że olał sobie pisanie całkiem. Chyba przejdziemy na system małych represji, bo przecież lubimy, kiedy ten – skądinąd niezwykle sympatyczny i uroczy – Diabeł pisze. Dla nas, o nas i Tomkowo. Ale odczekamy do końca matur, bo wiemy dobrze, iż nie igra się z ogniem. Wszak my nie ciemka, co to leci do świecy, opalić se skrzydełka, bo musi zrealizować obrany cel. My jesteśmy wielobarwny motyl, który perfekcyjnie lawiruje między ognikami i nie tylko nie daje się opalić płomieniowi, ale nawet nie daje się mu sparzyć. A skrzydełka nasze dają ukojenie, uspokojenie, uniesienie… Jesteśmy po prostu zjawiskowe, jak to o nas napisano kiedyś tu, w tym miejscu. Tak, Charmusia. Każden jeden, co to z nami przestaje, może się mienić szczęściarzem. Nikt, albo prawie nikt, nie potrafi tak mocno, jak my rozbujać huśtawki, rozhuśtać liny, wybrać krętej i śliskiej ścieżki, poskakać po amplitudach. Nikt, albo prawie nikt nie potrafi też słuchać tak, jak my i powstrzymywać się od dawania dobrych rad w stylu „będzie dobrze”. Nikt też nie potrafi tak, jak my, kłócić się do upadłego o jakiś bzdet. Ani tak perfekcyjnie obracać kotka ogonkiem. I odbijać piłeczki pingpongowej ze słów z szybkością światła. Tylko dlaczego, Charmusia, skoro jesteśmy tak idealne, musimy – do cholery – same sobie notki pisać?!

Do Marzanny.

<img style="display: …

 

tubatuba

 

Wiosna narodziła się kolejny raz, jakby wczoraj. Uśmiecha się pierwszymi kwiatami, do Ciebie. A ja, zatańczyć chcę z Tobą bosą, na trawie. Zanim ktoś inny postrąca krople rosy z płatków. Tyle tego tańca wokół. Tyle dźwięków i zakłóceń przestrzeni. Słońce nieśmiało muska Twoją twarz, moimi palcami. Wciąż spisz i śpisz, a ja nie mogę Cię obudzić. Tyle kolorów, próbuje przebić się, przez szarość naszej codzienności. Otworzyłaś w końcu zielone oczy. Strącona kropla rosy, utkwiła na Twojej rzęsie, jak łza. A to ostatni kryształ lodu, jaki zostawiła Ci zima, odchodząc. Za progiem Twojego domu, czekam ja z wiosną. Otworzysz nam drzwi, kochanie?



Efekt motyla.

 
<img …

 
motylmotylmotyl
 
 

Tak być nie może, gdyż to się po prostu nie godzi, żeby na moich – jakby nie było – Ambajach dokonywały się takie przestoje. Przestoje – postoje. Kiedy wchodzę i widzę ten Imperatyw, to normalnie trafia mnie szlag. Różne rzeczy można odłogiem położyć, ale nie pisanie Twoje tu! To był ostatni tak długi interwał między notkami. Tak postanowiłam w imieniu swoim, a przede wszystkim Twoim. I dopilnuję cykliczności dzieła tworzenia, jakem ja!

Nieprawdą jest bowiem, że wszystko, co miałeś do powiedzenia tu, w sieci, już wygenerowałeś. Ja również wolę być z Tobą nie na widoku i pod obstrzałem postronnych /nie zawsze życzliwych, za to często czyhających na każde słowo, które można obrócić po swojemu/, bo doby nam się ostatnio jakoś dziwnie pokurczyły i trzeba wyciskać z tego darowanego czasu, co się tylko da i ile się da nie zawsze życzliwych, ale. No właśnie. W tym małym „ale” kryje się cały przestwór moich oczekiwań, gdyż po prostu brakuje mi Twojego pisania w tym miejscu. Z drugiej strony trochę się nie dziwię, że nie następuje zwolnienie blokady i z maszyny losującej nie wyskakuje kolejna notka. Mając przy sobie taki skarb, jak ja, taki balsam dający ukojenie od stresów dnia codziennego, takie uspokojenie od wszystkiego, co męczy – po prostu nie masz potrzeby wywalania z siebie niczego, jak to drzewiej bywało /faja/… To akurat poczytuję sobie za niebywałą zasługę /nie strzelać!/

Liczyliśmy wczoraj czas, kiedy los nas zderzył ze sobą w tym drugim z bytów. Kolejny marzec odhaczony w naszym wspólnym kalendarzu. Na tej historii spokojnie można by było oprzeć teorię efektu motyla. Teoria chaosu, efekt motyla i motylki w tle, wiecznie żywe, stale aktywne i nie zapadające w sen zimowy, a tylko czasami w krótką drzemkę, z której budzą się jeszcze bardziej spragnione ciągu dalszego, rozpisanego na te konkretnie, nasze role.

Żeby było jasne – nie mam pojęcia, czy prawdziwe motyle zapadają w sen zimowy. Jednak na potrzeby tej zarąbiastej metafory uznajmy, że tak.

No dobra. Ja tu się rozpisuję, rozczulając się w tle nad nieodgadnionymi losami splotów ludzkich ścieżek, a miałam krótko i na temat. Na temat było, krótko nie potrafię.  

 

Imperatyw.

<img style="display: …

zwkkzwwzk

 
Zastanawiam się czasami, co takiego jest w ludziach, w niektórych ludziach, że mają imperatyw oceniania cudzych układów, bez jakiejkolwiek znajomości tychże. Słowo – mnie by było po prostu wstyd wtryniać się komuś z butami w życie i zapodawać swoje prawdy objawione, niczym niepodparte, jako jedyne i słuszne. Tylko na podstawie tego, co usłyszą, ale nie dosłyszą, bądź wyczytają, ale nie doczytają. Wyrwane z kontekstu strzępki informacji, mielone przez maszynkę wścibstwa na sto różnych sposobów, jak 365 obiadów na każdy dzień roku. A już oceniać cudze pożycie na podstawie tego, co się wyczyta z wypiekami na policzkach na blogu, to naprawdę zakrawa na paranoję, która powinna podlegać przymusowemu leczeniu. Tak. Leczenie z urzędu. Zdecydowanie. Tylko czy chroniczną i nieuzasadnioną złośliwość, tudzież patologiczną zazdrość, połączoną z zawiścią, do kompletu z pakietem syndromów wszelakich da się skutecznie wyleczyć? Trzeba mieć nadzieję, wszak ona podobno umiera ostatnia.
Wstawiamy w tym miejscu z Pokerem notki, o których tylko my tak naprawdę wiemy, co oznaczają, jaką mają wymowę i w jaki sposób mają odniesienie do rzeczywistości. Tak, wiem. Zaraz się podniesie larum, że to otwarty blog, że sami się wystawiamy swoim pisaniem pod obstrzał i ocenę, że wszyscy mają prawo… No mają. Tylko zastanawiam się, po co. Tak naprawdę do niczego mi ta wiedza niepotrzebna, ale czasami zadziwiają mnie ścieżki ludzkich interpretacji i nadinterpretacji, więc traktuję temat poznawczo, jako interesujące studium przypadku, zupełnie mi obcego. Bo mnie nie obchodzi, co ktoś. Mnie obchodzi, co ja. I mam nadzieję, że zawsze będę miała na tyle bogate doznania własne, że niepotrzebne mi będą cudze emocje. Że nie będzie potrzeby oceniania po pozorach tego, co jest, albo czego nie ma między kimkolwiek – znanym mi, czy nieznanym.  Jeśli tak się stanie – proszę mnie dobić, z empatią, albo bez empatii. Obojętnie.
 
PS. I jeszcze. Chciałam podziękować Pokerowi za to, że mogę sobie tu, w tym miejscu, składać wyrazy we frazy i zapisywać myśli lotne i ulotne. Bo po prostu lubię tu być. A blog stanowi tylko malutki wycinek naszej rzeczywistości. I niech tak zostanie. Bo najważniejsze jest niedostępne ludzkim oczom i uszom. Mimo, iż pozornie wydaje się, że to film z naszego życia, tak naprawdę – jest to jedynie migawka, kadr z filmu, czasami fabularnego, czasami fabularyzowanego, czasami dokumentalnego, a czasami SF. Tłumaczę oczywistość? Czasami trzeba. Chociaż udowadniać, iż nie jestem żyrafą nie będę, bo to uwłaczające i dla nas i dla tych, którzy potrafią czytać i słuchać. Bo ufam, że jednak stanowią większość.
 
 

Dla Mojej Kobiety.

<img style="display: …

♥♥♥

Czego mam Ci życzyć od święta, innego niż życzę każdego dnia? Wypowiedzieć słowami, jakich nikt nigdy nie wypowiadał to, co mówię codziennie. Jakich wzmocnień użyć, jakich wyrazów sekwencji, by całość wydała się inna niż zwykle? Jakim kolorem zdania określać, jakie im nuty przypisać, by dziś zabrzmiało inaczej. Tylko dla Ciebie, tylko ode mnie. Czym zaskoczyć, czym ująć, czym wzruszyć? Jakich kwiatów zapach rozpylić, ile ciepła włożyć, by nie oparzyć. Potrafię tylko wzrok wbić w Ciebie i lekko uśmiech zaznaczyć i czekać aż podejdziesz blisko, a potem przytulić i wyjąkać nieswoim głosem: kocham Cię. Nie inaczej niż zwykle, po prostu kocham.

 



Sława Bogów.

<img style="display: …

tuba

Wydaje mi się, że dowodem na istnienie bogów (w sensie sił nadprzyrodzonych) wszelkiej maści, może być tzw. ‘iskra boża’ drzemiąca w niektórych jednostkach. Talentów jest wiele. Ludzie poklasyfikowali je na różne dziedziny, całkiem niepotrzebnie. Czy lepszym od talentu gastronomicznego, jest talent do biznesu, albo przejawiający się uprawianiem którejś ze sztuk? Talent sklasyfikować i ustawić w szeregu ważności, jest niesłychanie trudno, bo zależy to od indywidualnych wartości, jakie ceni jednostka. Według mnie, talent, to talent i nie jest ważne, jak się przejawia. W sumie każdy ma jakąś żyłkę. Choćby taką, że potrafi perfekcyjnie wkurwiać innych – to także sztuka. Kiedy bogowie tworzyli światy własnych wyznawców, jednakowo chaotycznie rzucali garściami zdolności do różnych czynów. Nie pytajmy więc, dlaczego to on, nie ja, mam takie a nie inne uzdolnienia. Nie wierzę w chwili obecnej, że bogowie sypali zdolnościami w sposób ukierunkowany i przemyślany. Nikt nie ma aż tak dużo czasu, nawet Bóg, który obdarował swoje owieczki li tylko na chwałę swoją.

 



Takie tam.

 

<img …

 

zwzwzwz

Moonlight Shadow

Z całym przekonaniem i całym swym jestestwem, zmęczonym fizycznie i psychicznie, stwierdzam dobitnie i kategorycznie, że uwielbiam piątki. Po prostu uwielbiam, jak mało co z rzeczy niepoliczalnych i nieduchownych na tym łez padole. Nie znoszę tego „łez padole”, ale – niestety – nic innego jeszcze nie wymyśliłam zamiast. Piątek wieczorem, to taka pora, kiedy wydaje się, że strasznie dużo czasu do odponiedziałkowego zapierdolu nas dzieli, że się zdąży z tym, i z tym, i jeszcze z tamtym. I się posiedzi przed kompem, do rana w dodatku. A potem się okazuje, że odgruzowanie potrzebne stale i sukcesywnie, że Syzyfowe prace nigdy się nie kończą, że przed kompem pada się koło północy z ledwo napoczętą flaszką wina, że  słowa, które miały być skierowane do kogoś uwięzły gdzieś w gardle, albo utknęły w drodze między kuchenką a pralką… Że nadal jest zimno, że słońce nie przebija się nieśmiało, tylko siedzi za tymi chmurami, jak ja dziś w archiwum, coby mnie nie dopadł wkurw prezesa…Doba się skurczyła do jakichś dziwnych rozmiarów. Zanim złapiemy się w objęcia na dobre – właściwie trzeba kłaść się spać. Dlatego cholernie frustruje mnie to nasze mozolne i powolne układanie się z czasem. Nasze, czyli moje i Twoje. Ale co tam. Przeżyliśmy Twoją pracę na zmiany i nie pogubiliśmy się, to przeżyjemy i moje wessanie w trybiki korporacji. Tym bardziej, że mamy trybiki bardzo podobne. Oj bardzo, bardzo, bardzo podobne… Rozmowy w pracy, to kalki tego, co do mnie pisałeś przez te wszystkie lata, kiedy huśtamy się na tej huśtawce razem. I niezmiennie mnie to bawi, póki co.

No i tak. Miałam pisać o czymś, a jak zwykle skonsumowały mnie dygresje. I teraz już sama nie wiem, jaki miał być motyw przewodni tej notki. Ojtam. Nie zawsze musi być z sensem. A skoro nie musi, to nie jest.

 

Wiersz?

<img style="display: …

Bez kwiatów.
Których rankiem nie uszczknąłem,
Z łanów Elizejskich Pól.
Bez słodyczy.
Których smak zmieniła gorycz,
Cudzych słów.
Bez ukłonów.
W pas cnót wszelkich z powodu,
Lumbago.
Bez podarków.
Które dłonią swą mogłabyś zniweczyć,
W pył i marność świata tego.
Bez niczego przychodzę do Ciebie,
Właściwie.
Z jednym tylko życzeniem,
Dla nas obydwojga:
Niech będzie jak dotąd, choćby i na zawsze.
Ja wiem, że nie da się żyć,
Bez powietrza.



P.S. „Wiersz” ten, wymyśliłem dla Kwestii_Czasu.

Balsam na duszę.

 

<div …

 
 
Sprawy się mają mianowicie tak. Siedzę ja sobie przy biurku, jest godzina 10 minut trzydzieści jeden przed południem i pisze to, co piszę. Ręcznie. Od – ręcznie. Se wrócę do domu, to se wezmę i przepiszę /wróciłam – przepisuję – dopisek mój/. Jakaż to oszczędność czasu i przestrzeni.
Pieprzony Styczeń odszedł w niebyt  i niech sczeźnie w zakamarkach niepamięci. Niedługo zepchnę tam również nie mniej popieprzony Luty. Zmian na tym przednówku tyle, że konieczna była całkowita korekta harmonogramu dnia i kompletna reorganizacja jego planu, tudzież całościowa zmiana ulubionych nawyków. Życie. Że o nabyciu całkiem mi nowych umiejętności nie wspomnę. Wypieram się przed Tobą, a nawet przed samą sobą tego, że trzęsą mną na zmianę i pospołu zimno i stres. Zimno syberyjskie i stres gigant, dokładnie rzecz ujmując. Nieeee! Ja się przecież nie stresuję. Ja jestem twardziel. Ja mam tylko popsuty termostat, a reszta jest pod kontrolą /faja/… Taaaa…
Kiedy mi wczoraj w nocy powiedziałeś, żebym się nie wypierała przedmiotowego/podmiotowego stresu, gdyż jest on normalny w tej sytuacji i czyni mnie – hmmm – bardziej ludzką, naskoczyłam na Ciebie z jadaczką, że mylisz się, bo MNIE JEST KURWA TYLKO ZIMNO I WCALE SIĘ NIE STRESUJĘ! Kolejne „taaaa” by się zdało wstawić…
Jesteś bardzo cierpliwy, wiesz? Wiesz. Oboje wiemy. Cierpliwy i spokojny. Mało kto zna tę Twoją twarz. Przypuszczam, a nawet mam pewność, że stąd nie zna jej zupełnie nikt. Nie znam bardziej stoickiej osoby, niż Ty. Jeśli chodzi oczywiście nie o całokształt, tylko o moje humorki, fochy, muchy i wybuchy. Znosisz moje wewnętrzne burze i zewnętrzne huragany z uśmiechem, chociaż wiem, że czasami/często zaciskasz zęby żeby mi nie jebnąć słowem za pieprzenie farmazonów, obracanie kota i wałkowanie jednego, co się mnie uczepiło, w kółko i wciąż. I tak fefnaście razy Wysoki Sądzie.
Nazwałam Cię kiedyś Oceanem Cierpliwości, Morzem Spokoju i moją Opoką. Nadal to podtrzymuję. Dodam tylko jeszcze Balsam na Dusze, Opatrunek na Rany, Antidotum na Skołowane Nerwy i mamy całokształt. Całokształt, czyli co? Panaceum. Jesteś lekiem na całe zło po prostu i bądź mi nim jak najdłużej, gdyż zwyczajnie, po ludzku Cię potrzebuję. Ja – nerwus i histeryczka, krocząca przez Twoje uliczki z miną „Nic mi nie jest”.
 
PS. Dziś bez obrazka, bo modem. To był szyfr.
 
 

Wczorajsze prapoczątki.

<img style="display: …

♥♥♥

To było dawno, choć wydaje mi się, że nie dawniej niż tydzień temu. Tak, czas biegnie zawrotnie szybko, umyka falą następujących zdarzeń, jakby płynął na jej grzbiecie, jak na desce. Uśmiecha się przy tym szyderczo, bo wie, że przełamujący się grzbiet, nie jest w stanie go dogonić ani odwrócić, ani utopić, ani zatrzymać. To było jak tsunami, pamiętam dokładnie. Ktoś życzliwy mi uprzejmie – ofkors – doniósł, że ktoś inny obrobił tyłek mnie i mojemu wymuskanemu blogasiowi z zegarem. Nie, to było nieprawdopodobne, ale jednak możliwe. Przeczytałem i … no cóż, chuj mnie strzelił na miejscu, lekuchno, jak skrzydło aniołka. Tak, Ona wtedy miała w avatarku nianiołka zdaje się Luisa Royo, którego niektóre grafiki lubię. Obrobiony byłem przez dwie oraz stado tambylczych przydupasów, którzy wyżywali się w komentarzach (takie scenariusze znamy i lubimy). Ale tylko jedna wbiła mi się szkiełkiem w oko i odłamkowym w serce. Poczekaj no, TY – pomyślałem w duchu o zemście. Odczekałem, żeby nie było, żem taki wyrywny, po czym popełniłem zgryźliwą ramotkę w pewnym ogólnie dostępnym i popularnym na owe czasy miejscu. Pomału, z ukrycia, potem jawnie, rozpocząłem ofensywę. Z niezwykłe dziką satysfakcją widziałem, jak zwiewa przede mną z czatowego pokoju, a ja udawałem, że wcale nie gonię tego króliczka. Potem, niedługo, nadarzyła się okazja, dzięki której mogłem wykazać się dobrocią serca, uczynnością i tak znamiennym w Internecie: ‘nie chowaniem urazy’. Potem, potoczyło się wszystko tak szybko, jak lawina wiosną, bo przecież wiosną to wszystko się zaczęło. Działo się dużo i szybko, rzeczy złych i dobrych. Wyłaziłem na szczyty wysokich drzew, by stamtąd sięgnąć Jej nieba, by u celu zamiast tego, spaść, obrywając po drodze szczeble tej mojej drabiny. Ale drzew wokół jest masa, a niebo jest takie obszerne, a parol, jaki zagiąłem, był nie do ruszenia. Więcej nie napiszę, gdyż uważam, że są takie sprawy rozgrywające się między dwojgiem, których nikt poza nimi nie powinien dotykać.